[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wuj Filip natomiast urządził sobie suty posiłek i obgryzał kości niczym Henryk VIII.Atmosfera przy stole była więc ponura i obiad nie trwał długo.W całym Londynie ludzie włożyli już kolorowe papierowe czapeczki, zasiedli przed telewizorami i oglądali przemówienie królowej, łupiąc orzechy i wznosząc toasty portwajnem.Trudno byłoby im uwierzyć, że u Flowerów tymczasem wuj Filip, Finn i Jonatan wrócili do pracowni, gdy tylko zjedli bez entuzjazmu deser, czyli babeczki z maślanym kremem, zaprawionym brandy.Ciotka Małgorzata pozmywała, a potem wyciągnęła szyfonową tunikę, żeby ostatecznie przyszyć skrzyżowane wstążki.Wiktoria bawiła się rondlem, obtłukując go drewnianą kopystką.Na jej wełnianych różowych mankietach widać było ślady sosu.Bębniła rytmicznie i głośno wrzeszczała, aż Melanię rozbolała głowa.W domu jest pełno zabawek, a wuj Filip nie chce Wiktorii dać niczego, czym mogłaby się bawić po cichu, pomyślała z oburzeniem.Usiłowała nie patrzeć na tunikę, ponieważ przypominała jej o nieznanym i nieświadomym niczego łabędziu, który miał ją nazajutrz zniewolić.Bała się nawet o nim myśleć.Popołudnie przytłaczało Melanię.Wiktoria wciąż waliła w rondel, podśpiewując fragmenty różnych piosenek, a ciotka Małgorzata głaskała ją miłośnie po głowie.Było im dobrze razem.Ból głowy Melanii narastał.Wymknęła się do pokoju, ale za ścianą Francie wygrywał jakieś rzewne melodie i Melanię otoczył szelest kroków drobnych, delikatnych i melancholijnych stóp muzyki.Miała wrażenie, że zaraz pęknie jej serce.Nie wiedziała, co ze sobą zrobić.Pozrywała uschłe, pożółkłe listki pelargonii i zmiażdżyła je w dłoni na aromatyczną miazgę.Spojrzała na swoją rękę.Cztery palce i kciuk.Pięć gwoździ.To moja ręka.Moja.Ale, do czego ona służy? - pomyślała.Co oznacza?Dłoń wydała jej się cudowna i zdumiewająca, jak przedmiot, który nie należy do niej i którego zastosowania ona nie zna.Palce to ludzie, członkowie jednej rodziny.Kciuk jest ojcem, niskim i grubokościstym mężczyzną, zapewne wieśniakiem z północy, wymawiającym samogłoski głucho i twardo.Palec wskazujący jest matką, wysoką, gibką jak wierzba panią z klasy średniej, która grasejuje, a pomarańcze jada nożem i widelcem.Czy popełnili mezalians, ponieważ jemu udało się zarobić mnóstwo pieniędzy? Odznaczał się otwartą, szczerą postawą człowieka, który sam dał sobie radę w życiu.Dalej troje dorodnych dzieci, dwoje wyrośniętych, duży chłopak i dziewczynka wkraczająca w okres dojrzewania.Melania zgięła dłoń, a cała rodzina usłużnie wykonała dla niej króciutki taniec.Wtedy ogarnęło ją przerażenie.Wariuję! Finn powiedział, że oszaleje w tym domu wariatów, i ona też traci tu zmysły.Owinęła głowę zasłonami okiennymi, żeby nie słyszeć gry Franciego i nie widzieć ciemniejącego pokoju, który powoli zbliżał się do jutra.Czuła, że okrągły świat wiruje ku nowemu dniu, niosąc ze sobą nieskończenie maleńką, rozzłoszczoną i zniechęconą Melanię.Wyobraziła sobie siebie stojącą na szkolnym globusie, który obraca się w ogromnej, milczącej przestrzeni, i jeszcze raz poczuła, że balansuje na krawędzi szaleństwa.Ale czy można przeżyć załamanie nerwowe, dobiegając zaledwie szesnastego roku życia? Cóż, widocznie Melania będzie pierwszym wyjątkiem.Nad jej głową niczym miecz Damoklesa wisiał łabędź, podążający wszędzie śladem Melanii, osoby marnej i nic nieznaczącej, jak pył, unoszony krzyżowymi prądami przerażających wiatrów.Och, nie wolno mi się bać łabędzia.To tylko dziecinna zabawa.W rzeczywistości bardziej niż łabędzia obawiała się tego, że będzie musiała mu się poddać.Gdy następnego dnia uczesała się i włożyła tunikę, Wiktoria zagarnęła szyfon lepkimi rączkami i wykrzyknęła:- Jaka śliczna pani! Jaka śliczna pani!- Naprawdę tak myślisz? - zapytała tęsknie Melania, jak gdyby liczyła się z opinią Wiktorii albo jak gdyby uroda mogła być czymś w rodzaju tarczy ochronnej.- Tak - odpowiedziała z naciskiem Wiktoria, okrągła niby owoc w swoim nowym swetrze owocowej barwy.Ciotka Małgorzata, która właśnie wpinała Melanii kwiaty we włosy, skinęła głową, jak dalece pozwalała jej kolia.Była w znajomej prostej, szarej sukience, w której przypominała dorycką kolumnę.Nie spięła jednak włosów tak starannie, jak zwykle, kiedy wkładała swój odświętny strój, dlatego nad uchem zwieszał jej się zabłąkany lok, który nadawał ciotce wygląd jakby niestosowny i nieprzyzwoity.Widocznie była dzisiaj zbyt przejęta, by należycie upiąć włosy.Ale, podobnie jak inni, ciotka była schludnie, uroczyście ubrana, czarująca i szykowna, toteż Melania poczuła się nie na miejscu, niczym tancerka rewiowa, przystępująca do komunii świętej w ażurowych pończochach.A zatem wkracza w świat rozrywki i estrady.- Miałam za mało prób - powiedziała z drżeniem.- Dasz sobie radę - zapewnił Francie.- Nie certol się, dziewczyno, kurtyna zaraz się rozsunie.- Och, Francie - jęknęła Melania i przełknęła ślinę, a Francie poklepał ją po szyfonowej pupie.- Nie taki diabeł straszny, jak go malują.Ktoś powiedział jej już coś takiego o wuju Filipie, ale Melania nie wierzyła, że to prawda.Skrzywiła się na myśl, co mógłby z nią zrobić, gdyby źle zagrała, i wyobraziła sobie, że jej świeża krew zrasza maleńką scenę.Ale kiedy wuj zobaczył Melanię, wydawał się stosunkowo zadowolony - obrzucił dziewczynę spojrzeniem od stóp do głów i powiedział:- Dobra.Właź za kurtynę.Olbrzym we fraku i pasiastych spodniach przypominał jej byka.A może wuj jest bykiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]