[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podał mi kilka, różnego kształtu, kawałków skóry.– Takie będą dobre? – spytał.Zrozumiałem co to znaczy i zacząłem oglądać kawałki.Dwa z nich oddałem mu z powrotem, a o pozostałych powiedziałem:– Mogą być.Będzie mi potrzebny jeszcze ostry nóż.– Sam zaostrzysz – powiedział Prupis i dodał, zwracając się do leżącego na sąsiedniej pryczy Batu-chana: – Pokażesz mu, skąd wziąć nóż.Głośno tupiąc i rozmawiając, do pokoju weszło pięciu weteranów, którzy dokądś chodzili, w czasie gdy my trenowaliśmy.– Nie tak głośno – powiedział Prupis.– I śpiewy nie potrzebne.Weterani pokornie zamilkli i zaczęli głośno szeptać między sobą.Jeden z nich upadł, pozostali psykali jeden na drugiego.– Spili się jak bydło – powiedział Prupis.– Ale ja ich nie winię – takie już to nasze parszywe życie.Nigdy nie wiesz ile ci jeszcze zostało.Batu-chan zamknął oczy i udawał, że śpi.Ale czułem, że nie śpi, był ciekaw, o czym będziemy rozmawiać.Wiedziałem, że będziemy rozmawiać, inaczej Prupis nie przysiadałby na łóżku – dałby mi skórę i na tym koniec.– Łysy mi napomknął, – powiedział Prupis półgłosem – że jesteś pupilkiem.Na dźwięk tego słowa Batu-chan otworzył oczy.– Co w tym takiego strasznego? – spytałem.– To mi zarzucają, że jestem sztuczny i grożą rozebraniem na śrubki, to pan mówi, że jestem pupilkiem.Nic z tego nie rozumiem.– Zadałem ci proste pytanie i oczekuję na nie prostej odpowiedzi.Jesteś pupilkiem?– Tak – odpowiedziałem, nie bez wahania.A co w tym złego? Czy to moja wina?– Nikt nie jest winien temu, co z nim robią żaby – powiedział cicho Prupis.– Ale mimo wszystko lepiej, żeby ludzie nie wiedzieli, że jesteś pupilkiem.Pupilków mało kto widział, o pupilkach myślą, że wszyscy oni – to żabie psy.Że nie można im wierzyć, oni są.no, jak zwierzęta.Nie ludzie, a zwierzęta, tylko domowe.Żaby wytruły psy, a zamiast nich trzymają pupilki.– To wszystko kłamstwa! – powiedziałem głośniej, niż powinienem – ktoś jeszcze obrócił się w naszym kierunku.Pupilki też bywają różne.– A kto to wie? – powiedział Prupis.– Wszyscy żyjemy, każdy w swoim kącie i nie wiemy.Teraz patrzę na ciebie i widzę, że jesteś jak człowiek.Dlaczego uciekłeś?– Znudziło mi się – skłamałem.– Znudziło mi się być pupilkiem-ulubieńcem.Chcę, żeby mnie nie lubiono.– Żartujesz – powiedział Prupis.– No, żartuj, żartuj.Mnie się podobasz, ale mimo wszystko bądź ostrożny.Wstał i wyszedł.Wowa Batu-chan odwrócił się do mnie i powiedział:– A mnie mówiono, że pupilki hoduje się w specjalnych laboratoriach i usuwa się im mózg.– Zaraz ja tobie mózg wyjmę – powiedziałem posępnie.Nawet nie chciało mi się kłócić.– Myślałem, że pupilki żyją dobrze – ciągnął Batu-chan, nie zwróciwszy uwagi na moje ostrzeżenie, że żarcia mają do syta! I są czyści.– Żarcia do syta – powiedziałem.– Ile ci gospodyni da, tyle i zjesz.– I dom, i czysto – powiedział Batu-chan, z niepojętą dla mnie zawiścią.– A ty co, chciałbyś?– Kto nie zechce? – spytał Batu-chan.– Każdy człowiek chce jeść i spać.– A ja bym za nic tam nie wrócił.– Dlaczego?– Dlatego, że żarcie nie jest najważniejsze.Lubią cię – jesteś syty, przestaną lubić – to obiją cię batogiem, albo i odeślą do rakarni.– I mieszkałeś z nimi w jednym domu? – spytał Batu-chan, patrząc w sufit.– Oczywiście.W jednym pokoju.– A prawda, że oni mają jadowite pazury?– Ależ ty głupi, Batu-chan! Przecież gospodyni mnie głaskała! I spacerowaliśmy razem.– A w jakim języku rozmawialiście? – spytał Batu-chan, i tu zrozumiałem, że on nie uwierzył w ani jedno moje słowo.Widać to, co było dla mnie zwyczajne, po prostu nie mieściło się w jego niebogatej wyobraźni.– W naszym, po rosyjsku.– I ona cię nie przydusiła? Spytał Batu-chan na ostatku.– Dlaczego miała mnie dusić, jeśli mnie lubiła?– Lu-bi-ła! – powtórzył jeszcze raz: – Lu-bi-ła.Nie, chyba pęknę przez niego! Najlepszy przyjaciel żaby.Odszedłem od stołu i zacząłem ciąć skórę na cienkie paski.Pracowałem do późna.Niektórzy podchodzili do mnie, przyglądali się, ale nie przeszkadzali.Myślałem, że Batu-chan nigdy nie widział sponsorów z bliska – to dziwne, ale, z pewnością, możliwe – panowie sponsorzy nie mogą przecież być wszędzie i pilnować wszystkich ludzi.A człowiekowi, nigdy z bliska nie widzącemu sponsora, wydaje się on zimnym dziwolągiem.Trudno o większą pomyłkę!Przez kolejne dwa dni trwały nieustające treningi, byłem zmęczony, a pod koniec każdego dnia wydawało mi się, że uszło ze mnie całe powietrze.Ale czegoś się nauczyłem.Łatwo to wyjaśnić: byłem przecież wyższy niż wielu rycerzy naszej szkoły, szybciej niż inni ruszałem się i myślałem.Dobrze karmiono mnie w dzieciństwie.Pan Achmed dwa ryzy pochwalił mnie przy wszystkich.A Prupis, chociaż nie chwalił, powiedział mi dziękuję, gdy oddałem mu dokładnie i mocno upleciony pejcz.Zaczęli się do mnie zwracać inni rycerze, nie odmawiałem – lubię majsterkować: szyć, wycinać, pleść.Gdyby nie to nieustające zmęczenie, byłbym szczęśliwy.Żyło mi się nie gorzej, niż u Jajbłuszków.Karmiono nas dobrze, spałem na prawdziwej, miękkiej pryczy.No, prawda, że bałem się trochę Dobryni, który pamiętał o naszym spotkaniu i nie pozwalał zapomnieć o przyszłej zemście.Nie próbowałem więcej wyjaśniać, do czego nas tak starannie przygotowują.Poczekam – dowiem się.Wybrałem Prupisa na swojego gospodarza.Byłem przecież wczorajszym pupilkiem.A pupilek od dzieciństwa nauczony jest żyć przy gospodarzu.Być może, inni mieszkańcy naszej szkoły nie mają potrzeby posiadania gospodarza, ale mnie ciężko było bez istoty, której mógłbym się podporządkować.Rozumiejąc to, myślałem wtedy, że jestem wyjątkiem wśród ludzi, ale potem domyśliłem się, że podporządkowanie się – to właściwość ludzkiej natury.Wszyscy ludzie szukają sobie sponsora, i jeśli nie ma prawdziwego, znajdują jego namiastkę.Wtedy jeszcze nie bywałem w innych krajach i na innych kontynentach, ale jeśli chodzi o Rosję, to ona, jak się okazało, była zawsze posłuszna – to naczelnikowi, to rewolucjoniście, który zabił tego naczelnika, to kolejnemu naczelnikowi.Moja cierpliwość została dość szybko wynagrodzona.Po około pięciu dniach, kiedy odpoczywaliśmy po koszmarnym ćwiczeniu – długim biegu wokół szkoły z workiem piasku na ramionach, posępny Jurgen powiedział:– Komu to potrzebne? Los i tak sam zdecyduje.– Trzeba mu pomagać – powiedział Batu-chan.Patrzyliśmy, jak Dobrynia wyrównuje osełką brzegi swojego miecza.– Głaszcze, jak dziewczynę – powiedział Jurgen.– Ile razy on mu życie uratował – zauważył Batu-chan.Nastawiłem ucha.– Wszystko to na pokaz.– powiedział Jurgen.– Przecież wiesz skąd bierze się krew.– Milcz – powiedział Batu-chan.– Jesteś tu dopiero trzeci miesiąc, a ja już prawie rok.Jeśli wszystko pójdzie dobrze, za dwa miesiące przejdę do weteranów.A ile razy zaczynali ze mną i pohukiwali?– Nic to, jutro spotkanie towarzyskie – powiedział Jurgen.Rozmówcy umilkli i wtedy, pomyślałem, że jest okazja, żeby się czegoś dowiedzieć.– Co to takiego to towarzyskie spotkanie? – spytałem Jurgena.– Kiedy umawiamy się – odpowiedział za niego Batu-chan [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl