[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Fuuks wstał z taboretu, podszedł do lady, nalał dwie szklanki lemoniady i wrócił do beczki.– Proszę wypić – powiedział.– To podnosi na duchu.Sam wychylił duszkiem zawartość swojej szklanki i mówił dalej:– Proszę sobie wyobrazić – dzieci płaczą, kasza manna się przypala, a pani przyjaciel żąda prawdziwych rycerskich przygód.Sprzedałem mu za bezcen dokumenty i bilet na planetę, na którą chciał się dostać.Okropność! Co powie moja żona, gdy się o tym dowie?Żal i skrucha Fuuksa mogłyby się wydać szczere, gdyby przy tym jego wargi się nie uśmiechały.Toteż Alicja wierzyła mu i zarazem nie wierzyła.– Niech pan ściągnie Paszkę z powrotem! – powiedziała.– Nie mogę! – wykrzyknął Fuuks.– Nie mam chwilki wolnej.Najwyższy czas przygotować kolację.Poza tym pani przyjaciel zapłacił uczciwie za bilet i dokumenty.Proszę spojrzeć.Fuuks odchylił połę chałata i wyjął z kieszeni spodni pięć jednakowych znaczków wyobrażających chłopca na delfinie – były to znaczki Towarzystwa Młodych Biologów.Paszka wziął ich ze sobą pełną garść.– Jakaś bzdura – powiedziała Alicja.– Kpi pan sobie ze mnie.Znaczki jak znaczki.– Bynajmniej – odparł Fuuks.– Dla pani to znaczki, a dla mnie rzecz ogromnej wartości.Pewien człowiek obiecał mi za nie autentyczną piracką mapę z zaznaczonym na niej skarbem.I co na to odpowiedzieć? Zrozumiałe, że Alicja pominęła to milczeniem.Nie doczekawszy się odpowiedzi, Fuuks mówił dalej:– Jest jedno wyjście.Nie wiem tylko, czy pani odpowiada?– Jakie?– Jeśli ma pani trochę czasu, może poleci pani za swym przyjacielem?– Niby jak? Za godzinę musimy być w hotelu!– Dam pani bezpłatnie dokumenty.I bilet.– Ale ja mam do dyspozycji tylko godzinę! A do kosmodromu jedzie się dłużej.– Statek czeka na podwórzu mego domu.– Jak to? Tutaj?Fuuks wyciągnął rękę i wziął od Alicji szklankę.– Jesteśmy solidną firmą – oznajmił – bardzo solidną.Znaną w całej Galaktyce.– Ale powinnam chociaż wrócić do hotelu i uprzedzić kolegów – nie ustępowała Alicja.– Wtedy już pani donikąd nie zdąży.A jeśli zdecyduje się pani polecieć dla swego kolegi na inną planetę, to być może za godzinę, dwie będzie pani z powrotem.– Nie żartuje pan?– Mówiłem już, że nigdy nie żartuję.Wszystko w naszym świecie jest względne.I czas, i odległości.i wierność wobec przyjaciół, i odwaga, i tchórzostwo.A może doprawdy lepiej, by pani wróciła do hotelu i czekała na kolegę.Jeśli on, oczywiście, wróci.– Po co tracimy czas? – odrzekła na to Alicja.– Proszę mnie zaprowadzić na statek.DOKUMENTY DLA KSIĘŻNICZKI– Proszę zaczekać – powiedział Fuuks.– Tak się spraw nie załatwia.Przecież nie można lecieć na obcą planetę bez dokumentów.– Dlaczego? – spytała Alicja.– Tutaj przylecieliśmy zwyczajnie.– Zaraz, zaraz, moja panienko.To na cywilizowanych planetach zniesiono dokumenty, a na niektórych jeszcze do tego nie doszli.Twój przyjaciel prosił o szczególną planetę – z rycerzami, przygodami i tak dalej.Tam dokumenty są w obiegu.Dlatego trzymaj! – Rzucił na beczkę drewniany sześcianik.– Co to takiego?– Bierz.To przepustka do miasta.– Nic tu nie jest napisane.– I nie musi być.Oni tam nie są najmocniejsi w czytaniu i pisaniu.– No, można już iść? – spytała niecierpliwie Alicja.– Ona znów swoje.Iść – to najłatwiejsze ze wszystkiego.Nawet twój niedorzeczny przyjaciel okazał się pojętniejszy od ciebie.A kim ty, wybacz niedyskretne pytanie, chcesz tam być?– Jak to kim? Sobą.– W tej postaci nie zrobisz tam nawet dwóch kroków.Konieczny jest kamuflaż.– A Paszka?– On wybrał lepiej.Błędny rycerz.Tego właśnie pragnął.Ale ty nie możesz być błędnym rycerzem.Fuuks wyciągnął z kieszeni plik różnokolorowych papierków i rozłożył je na beczce.Wodząc po nich nosem, mamrotał:– Może zrobić z ciebie pokojówkę.nie, ty nie potrafisz usługiwać.chłopkę.nie, jeszcze cię ktoś obrazi, a i do pałacu cię nie wpuszczą.wiedźmę.spalą przypadkiem.Aha!Fuuks wyszarpnął z pliku różowy arkusik i pomachał nim przed nosem Alicji.– Tak.Tego właśnie nam trzeba, bierz.Na arkusiku narysowany był herb: tarcza z pięcioma różami i trzema bocianami trzymana przez dwóch nagich olbrzymów z pałkami.Podpisu nie było.– A to co takiego? – spytała Alicja.– Twoje dokumenty.I twój herb.– A kim ja jestem?– Zagraniczną księżniczką, która przyjechała z nieoficjalną wizytą.Jeśli się nie mylę, jesteś nawet daleką krewną owdowiałej królowej-macochy.– Oj, a może coś prostszego?– Dosyć.Albo jedziesz, albo nie.Ja lepiej wiem, jakie ci dać dokumenty.I tak już przez ciebie rozbiłem wazę, zostawiłem dzieci bez kolacji, a tu tylko czekać, jak żona wróci z konferencji.Co jej wtedy powiemy?Fuuks zerwał się i pobiegł do drzwi prowadzących na zaplecze.Alicji nie pozostało nic innego, tylko pójść za nim.Fuuks odsunął zasuwę i pociągnął drzwi do siebie.Otworzyły się nagle i wszystkie jego dzieci wysypały im się pod nogi.Fuuks żwawo przeskoczył przez nie i pociągnął Alicję do pokoju, w którym pod ścianą stała stara drewniana szafa.Szafa była otwarta na oścież, wylewała się z niej sterta najrozmaitszych sukien, koszul, szlafroków i ręczników.Na tym wszystkim spokojnie spał tłusty rudy kocur.– Ach, psotniki – zmartwił się Fuuks – a jednak poradzili sobie z zamkiem.Ale czym?– Toporkiem, tatusiu – rozległ się głos od drzwi.Ale Fuuks nic już nie słyszał, ku oburzeniu kota dał nura w ciuchy i po chwili wyciągnął ze sterty białą suknię.– Prędzej! – krzyknął podając ją Alicji.– To suknia ślubna mojej żony.Kiedyś żona była całkiem szczuplutka.– Niech pani nie wierzy ojcu – zapiszczał od drzwi dziecięcy głosik.– A tyś jej wtedy nie widział – zaprotestował Fuuks.Alicja chwyciła oburącz sukienkę, Fuuks wepchnął jej jeszcze srebrne pantofelki, przebiegli przez kuchnię, gdzie kipiała na płycie zupa, i wypadli na podwórze.Podwórko było duże, zarośnięte piołunem, łopianami, rzepikiem.Nad chwastami uwijały się w wieczornym półmroku ptaki i motyle.Opodal wznosiła się zardzewiała stara rakieta, jakie już dawno wycofano z okołoziemskich szlaków.Luk był szeroko otwarty, trzymał się tylko na jednym zawiasie.– Prędzej! – popędzał Alicję Fuuks.– Zostały tylko dwie minuty.Zaraz wróci z pracy moja żona i wszystko przepadło.Złapał poniewierający się w trawie taboret i pierwszy pobiegł wąską ścieżką ku rakiecie.Alicja za nim.Wszystko stało się tak szybko, że nie zdążyła nawet powiedzieć, iż taką rakietą niebezpiecznie wypuszczać się w otwarty Kosmos.Fuuks przystawił taboret do luku i podsadził Alicję, gadając przy tym bez ustanku:– Rakieta jest automatycznie sterowana, odstawi cię, gdzie trzeba
[ Pobierz całość w formacie PDF ]