[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Korkoran zapragnął jeszcze, zanim umrze, pożegnać się z Sitą.Gdy zbliżył się ku niej, księżniczka otwarła oczy.– Gdzie jestem? – zapytała zdziwiona.Po czym, rozpoznawszy pagodę, przypomniała sobie wypadki ubiegłego dnia.– O ileż milszy miałam sen – rzekła.– Śniło mi się, że siedzę w Bhagawapurze na tronie ojca i że pan jesteś przy mnie.– Droga Sito – mówił Korkoran.– Jestem pewien, że Sugriwa dotrzymał słowa i że ojciec pani pośpieszy na pomoc.Oby tylko przybył w porę, by cię uwolnić! Jeśliby jednak zdarzył mi się jakiś.przypadek.– Nie mów tego, Korkoranie.Mam głęboką pewność, że pan zwyciężysz.Mój sen mi to powiedział, a sny nie kłamią.–.Zechciej mi pani przyrzec – podjął Korkoran – że na zawsze zachowasz mnie w pamięci.– Przyrzekam – powiedziała Sita – że nigdy pana.Urwała, po czym, rumieniąc się, dokończyła: – Ze nigdy pana nie zapomnę!– Korkoran z obawy, że się rozczuli, podbiegł do okna.Robarts już się niecierpliwił.– Kapitanie! – zawołał – zawieszenie broni skończone; zaraz zacznie się zabawa.O dziesiątej rano winniśmy na powrót być w obozie, a tu już szósta.– Jestem gotów – odparł Korkoran.I tak było w istocie, gdyż kapitan w samą porę zdążył się cofnąć.Wokół niego spadł grad kul, które rozpłaszczyły się o ścianę nie raniąc nikogo.Lecz że Anglicy, chcąc zmierzyć się do Korkorana, zmuszeni byli wyjść zza osłony lasu, kapitan wziął Robartsa na muszkę i pocisnął cyngiel.Padł strzał.Kula uczyniła dziurę w kapeluszu Robartsa i zerwała mu kosmyk włosów.Porucznik cofnął się mimowolnie, szukając schronienia za najbliższym drzewem.– Hejże, przyjacielu! – krzyknął za nim Korkoran.– Ja przecie chciałem tylko przedziurawić pański kapelusz i pokazać, jak winien mierzyć każdy, kto miesza się do walki.Nagle pewien tragiczny wypadek o mały włos nie położył kresu natarciu.Jeszcze chwila, a wróg wtargnąłby do fortecy.Otóż jeden z Anglików przemknął spiesznie pod ścianą i próbował dostać się do środka przez szparę w drzwiach, których Korkoran z braku materiału nie zabarykadował zbyt dokładnie.Wszystko wskazywało, iż Anglik wtargnie do pagody, odda z tyłu strzał do Bretończyka i tym sposobem zakończy całą sprawę.Szczęściem ukryta za drzwiami warowała Luiza i oczekiwała napastnika.Toteż skoro nieprzyjaciel całą siłą pchnął drzwi i wywracając kilka słabo przytwierdzonych desek, wsunął się w połowie do pagody, tygrysica jednym ciosem łapy przewróciła go i ugryzła w szyję z taką zaciekłością, że oddał ducha.Widok konającego i zapach krwi pobudziły apetyt Luizy, która właśnie zamierzała wyrzec się rozkoszy walki w zamian za śniadanie, kiedy gwizdek Korkorana przywołał ją do porządku.Kapitan zaczął się niepokoić.Wieści od Holkara nie nadchodziły.Czyżby Sugriwa nie wypełnił posłannictwa? W dodatku lada chwila mogło mu zbraknąć amunicji.Próbował stanąć w oknie, lecz natychmiast czterdzieści kilka karabinków celowało do niego jak do tarczy, osłaniając ogniem żołnierzy manewrujących przy pniaku.Zawiasy w 62 części już puściły i lada moment drzwi wejściowe mogły zostać wyważone.Korkoran przez szparę oddał do tłumu napastników pięć strzałów rewolwerowych.Sypnęły się przekleństwa, z czego wysnuł wniosek, że mierzył celnie, lecz to nie polepszyło w niczym jego położenia.– Na schody, Sito! – zawołał.– Co prędzej na schody! I proszę niczego się nie lękać.Sita usłuchała, a Korkoran natychmiast udał się za nią.Tygrysica stanowiła tylną straż.Czas był najwyższy, drzwi bowiem zwaliły się z trzaskiem, a kiedy wejście stanęło otworem, napastnicy hurmem wtargnęli do pagody.Jakie wszak było ich zdziwienie, kiedy ujrzeli jedną tylko Luizę.Za nią dawał się słyszeć szczęk rewolweru, który Korkoran ładował w mroku krętych schodów, osłonięty przed nieprzyjacielskim okiem.– Niech to tysiąc diabłów! – zakrzyknął Robarts z wściekłością.– Musimy na nowo przypuścić szturm.Hejże! Poddaj się pan, kapitanie, przecie wszelki opór jest niemożliwością!– Niemożliwość to nie po francusku.– Jeżeli weźmiemy cię przemocą, będziesz rozstrzelany.– Zgoda, będę rozstrzelany – odparł Bretończyk.– Jeśli to zaś ja wezmę was przemocą, poobcinam wam uszy.– Gotuj broń! – zawołał Robarts.Żołnierze spełnili rozkaz.– Cofnij się, pani, o kilka stopni, droga Sito – rzekł Korkoran.– Tu może cię trafić kula odbita od ściany.Sam dał jej przykład, a za nim poszła Luiza i tak dzięki krętej budowie schodów znaleźli osłonę przed kulami.Co się zaś tyczy walki wręcz, to na tak ciasnej przestrzeni Korkoran i tygrysica mieliby bezsprzeczną przewagę.Lecz skutkiem nieoczekiwanego wydarzenia sprawy przybrały inny obrót.Żołnierz angielski, który pozostał był na zewnątrz, ażeby zapobiec ucieczce Korkorana, wszedł nagle do pagody z okrzykiem: – Nieprzyjaciel blisko!– Nieprzyjaciel? – zapytał John Robarts.– To zapewne pułkownik Barclay przysyła nam posiłki.– To Holkar, widziałem jego chorągwie.W istocie dał się słyszeć ciężki galop konnicy, „Niech to diabli porwą! – pomyślał Robarts.– Oto dziesięć tysięcy funtów szterlingów rzucone w błoto, nie mówiąc o tym, co może nas spotkać ze strony Holkara”.A głośno dodał: – Wszyscy wychodzić! Na koń!Cały oddział w pośpiechu spełnił rozkaz.– A teraz – zawołał Robarts – szable w garść i do szarży!I ruszył na spotkanie Holkara wyciągniętym kłusem.XIV.W JAKI SPOSÓB OBLEGAJĄCY MOŻE STAĆ SIĘ OBLĘŻONYMJakkolwiek liczebnie oba wojska znacznie się różniły między sobą, ich szansę bojowe były raczej wyrównane.Złożona wyłącznie z Europejczyków kawaleria angielska w walce wręcz wyraźnie górowała nad konnicą Holkara.Nadto układ terenu nie pozwalał Holkarowi oskrzydlić Anglików i wyciągnąć korzyści z przewagi liczebnej.Pagoda zbudowana była na wzniesieniu pośród gęstej puszczy, sięgającej hen ponad głowy ludzi przeciętnego wzrostu.Niepodobieństwem było, ażeby przez tę dżunglę przedarli się kawalerzyści.Na wzgórze wiodły poprzez lasy trzy wąskie ścieżki, łatwe do obrony.Jeźdźcy Holkarowi, zagłębiwszy się w te przejścia, stanęli wobec Anglików twarzą w twarz, a wynik bitwy zawisł bardziej od dzielności niż od liczby walczących.Holkar trząsł się z gniewu na widok przeszkód, które stawiał przed nim układ terenu i natura.Na dobitkę pierwsze starcie obu kawalerii nie mogło napełnić go zbyt wielką otuchą.Wprawdzie Hindusi całkiem dobrze wytrzymali pierwszą salwę, skoro jednak ujrzeli, jak Anglicy z Johnem Robartsem na czele kłusują ku nim trzymając obnażone szable w dłoniach, gotowi pociąć ich na ćwierci, nic nie zdołało powstrzymać ucieczki nieboraków.Zawrócili, z miejsca, kierując się ku drodze do Bhagawapuru, lecz Holkar na powrót ich zebrał i wskazując na małą liczbę przeciwników, dodał im ufności i odwagi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]