[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dobrze się zaszył, przyjemniaczek - pomyślał chłopiec, kryjąc się w kępie kalin, a kiedy Fajczarz wszedł do domu, przyjrzał się uważniej całej posiadłości.Dom, otoczony nieregularnymi rzędami kwietników i pięknymi kępami krzewów ozdobnych stał w starym lesie.Był niski, zbudowany z grubych ociosów, a dach miał z gontów.Wyglądał schludnie i bardzo nastrojowo.Gdy stwierdził, że w dwu oknach zasłoniętych firankami nikt się nie pokazuje, szerokim łukiem okrążył zabudowanie.Z drugiej strony dom wyglądał okazalej, miał oszkloną werandę, a nad werandą połyskiwało w słońcu małe okienko poddasza.Okna zwrócone ku piaszczystym wydmom były szeroko otwarte.Z ocienionego wnętrza jednego z pokoi dochodziła wciąż ta sama fraza gwizdanego refrenu piosenki.- Gwiżdż sobie, gwiżdż - rezonował Bartek.- Ale uważaj, brachu, żebyś w końcu nie płakał.Fajczarz wcale nie miał zamiaru się smucić.Był w znakomitym nastroju.Kiedy wyszedł z werandy, taszcząc za sobą leżak, pogwizdywał jeszcze głośniej i weselej.Odległość między domem a zacisznym zakątkiem ogrodu przebył podskakując śmiesznie co trzeci krok, a gdy rozłożył leżak i rozciągnął się na nim wygodnie, i usunął daszek czapki na oczy, podłożył pod głowę zgięte ramię i oddał się z rozkoszą poobiedniej sjeście.Detektyw na to tylko czekał.W jego skołatanej głowie zrodził się zuchwały plan.Poczekaj, Zulejko - myślał z satysfakcją.- Teraz ja cię zakasuję.Nie będziesz już ględzić, że jestem mięczakiem i ostatnim fajtłapą.Pokażę ci, jak powinien pracować prawdziwy wywiadowca.Z napiętą uwagą obserwował aferzystę, a kiedy spostrzegł, że jego brzuch w sennym rytmie miarowym wznosi się i opada, a ręka bezwładnie zsunęła się na trawnik, zaczął działać.Posesja była nie ogrodzona, więc z łatwością zbliżył się do domu i z ukrycia jeszcze raz ocenił sytuację.Zdało mu się, że dokoła wszystko usypia w rozkosznym cieple letniego popołudnia.Tylko on bacznie stoi na posterunku.W myśli odmierzył odległość od krzaków do okna.Było może piętnaście kroków.Zebrał się w sobie i kilkoma susami dopadł okna, potem jednym skokiem wspiął się na parapet i z rozpędem wpadł do pokoju.Nie przewidział tylko jednego: że pod oknem stał wielki słój, pełen malinowego soku.Padając, zahaczył on nogą.Odgłos upadającego rumorem słoja przyprawił go o omdlenie, a gdy się ocknął, stwierdził, że leży w lepkiej kałuży, a obok niego łaciaty kot zlizuje z podłogi słodki syrop.Czekał, kiedy w oknie zjawi się Fajczarz.Myśl o tym paraliżowała mu ruchy i chciał się podnieść, lecz gdy tylko się poruszył, kot skoczył na zasłane różnymi książkami i papierami biurko.Przemaszerował przez nie, zostawiając wszędzie ślady łap.Po chwili za drzwiami usłyszał czyjeś kroki.Chciał się zerwać, uciekać przez okno, lecz strach odjął mu zdolność poruszania się i pozbawił możności myślenia.Leżał w gęstym soku i bezmyślnie czekał, kto pierwszy go złapie: Fajczarz czy ten ktoś, kto zbliżał się do drzwi.Po chwili za drzwiami usłyszał pukanie, a potem kobiecy głos:- Panie Henryku, czy pan jest u siebie?Z drżeniem oczekiwał, kiedy kobieta otworzy drzwi i na jego widok podniesie krzyk.Na szczęście głos kobiety zamilkł.Widocznie cofnęła się do przedpokoju albo weszła do przeciwległej izby.Odetchnął z ulgą.Starał się opanować rozbiegane myśli, lecz tok zdarzeń okazał się dlań bezlitosny, bo nagle kot zeskoczył z biurka, podszedł leniwie pod drzwi i miaucząc głośno, dopraszał się wypuszczenia.Bartek chciał go uciszyć, zbliżył się doń na czworakach, próbując odpędzić od drzwi, lecz kot prychnął z wściekłością i jak oszalały skoczył mu do oczu Bartek jęknął, a gdy dotknął ręką policzka, na dłoni ujrzał krew.- Ty czarny diable - wyszeptał.Usiłował go złapać, wyrzucić przez okno, lecz i tym razem to mu się nie udało.Kot skoczył na łóżko nakryte białą kapą i fukając przespacerował się po nim, znacząc nieskazitelną biel kapy nieregularnym wzorem śladów łap.Bartek westchnął żałośnie.W jego wyjałowionej i myśli łepetynie coś nagle błysnęło: Uciekać! - Wnet powziął zamiar podczołgania się pod okno, lecz nagle usłyszał niemal pieszczotliwy głos:- Maciuś, moje złotko, gdzie jesteś?Kot miauknął przeraźliwie.Zeskoczył z łóżka i bezszelestnie potruchtał do drzwi.- Idziesz ty! - syknął Bartek.Zerwał z łóżka poduszkę i cisnął nią w kota.Ten uskoczył zręcznie i jeszcze raz zamiauczał.- Maciuś! - odezwała się kobieta.Niemal jednocześnie ukazała się w drzwiach jej tęga, zwalista postać.Bartek nie chciał być świadkiem tego, co miało nastąpić.Zamknął oczy.W tej samej niemal chwili usłyszał przeraźliwy krzyk:- Złodziej! Złodziej! Ratunku!Detektyw otworzył oczy.Kobiety już nie było.Rzucił się w panicznej ucieczce do okna, lecz w oknie, niby w portretowej ramie, ukazał się Fajczarz.- Chłopcze - zapytał nieco zdumiony - a skąd się tu wziąłeś?- Ja?.Ja?.- wydusił z trudem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]