[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lista świadków dostarczona przez pana Antonellego nie zawiera nikogo o nazwisku Mara.Sloper spojrzał na mnie.– Panie Antonelli?– To prawda – powiedziałem, wzruszając ramionami.– Dałem pani prokurator listę osób, które zamierzaliśmy powołać, kiedy się przygotowywaliśmy.Ta lista, nawiasem mówiąc, zawiera także nazwiska ludzi, którzy nie będą zeznawać.Na przykład jest na niej pani detektyw, która rozmawiała z właścicielem sklepu z bronią.A ponieważ zeznawał osobiście, nie będzie nam już potrzebna.– Ale nie w tym rzecz, Wysoki Sądzie – poskarżyła się.– Obrona nie ma obowiązku powoływania wszystkich osób z listy, ale nie może powoływać kogoś, kto się na niej nie znalazł.– Oczywiście, że mogę – odparłem.– Mogę powołać kogokolwiek, kogo zeznania są w istotny sposób związane ze sprawą.Zeznanie pana Mary z pewnością spełnia ten warunek.A jego nazwiska nie ma na pani liście – oznajmiłem, po raz pierwszy odwracając się w jej kierunku – tylko dlatego, że dopiero co go znaleźliśmy.Parsknęła wymuszonym, nerwowym śmiechem.– W istotny sposób? Właśnie dopiero co go znaleźliście? I niby jak istotne są te zeznania?– Myślę, że uznaje pani za bardzo interesujące.Błysnęła oczami, ale natychmiast się opanowała.Zwróciła się do Slopera.– Wysoki Sądzie?– W oparciu o wyjaśnienie pana Antonellego, że dopiero niedawno odnalazł świadka, dopuszczę jego zeznania.Od skazania Denise Morel za zabójstwo męża minęło pięć lat; pięć lat, od kiedy Horace Woolner wykorzystał zeznanie mojego starego klienta i samozwańczego nauczyciela etyki Carmena Mary, aby ją skazać; pięć lat od momentu, kiedy Gwendolyn Gilliland-O’Rourke była sędzią w sprawie, przy której bardziej zajmowało ją to, co robiła, niż to, co działo się wokół niej.Nie pamiętała jego nazwiska, a kiedy stanął przed nią, żeby złożyć przysięgę, byłem pewien, że go nie rozpoznała.Zacząłem myśleć, że może mi to ujść na sucho.Horace Woolner odnalazł go i w tak samo tajemniczy sposób, w jaki często załatwiał tego typu sprawy, zorganizował transport Mary z więzienia do Portland.Horace nigdy nie zapytał po co, a ja nigdy mu tego nie wytłumaczyłem.Mara zapytał dlaczego, a ja przypomniałem mu to, co powiedział mi kiedyś o różnicy między dobrem i złem.Powiedział, że pamięta, ale przecież Carmen umie doskonale kłamać.Nie zmienił się.Gdzieś na jego ciele musiał się pojawić jakiś nowy więzienny tatuaż, ale wszystko inne było jakby zamrożone w czasie.Był jednym z tych ludzi, którzy gwałtownie się starzeją, a potem prawie wcale się nie zmieniają.Jak przypuszczam.Carmen Mara wyglądał starzej w dniu swoich trzydziestych urodzin, niż mógłby wyglądać na łożu śmierci.Wciąż mogłem się wycofać.Mara został zaprzysiężony, ale wcale nie musiałem go przepytywać.Mogłem mu zadać parę pytań dotyczących Denise Morel i wykorzystać jego zeznanie do niewielkiego uprawdopodobnienia mojej nieudowodnionej teorii, że z wyjątkiem Myrny Albright tylko córka miała dostatecznie silny motyw, by zabić Denise, która nie tylko nie otoczyła jej opieką, ale przeciwnie, przyczyniła się do wyrządzenia jej tak wielkich krzywd.Od chwili, kiedy zdecydowałem się powołać Carmena Marę na świadka obrony, wmawiałem sobie, że tylko na tym się skończy.Poprosiłem Marę o podanie swojego imienia i nazwiska do protokołu, a potem zapytałem, czym się zajmuje.– Obecnie niezatrudniony – odparł.Jego głos brzmiał jak chrypliwy bełkot pijaczyny, który mógł chlać przez całą noc i nadal umierać z pragnienia.– A czym się pan zajmował, kiedy pan pracował?Spojrzał na mnie ze zdziwieniem i potrząsnął głową.– Nie pamiętam.– Przez salę przemknął ledwo słyszalny pomruk rozbawienia.– Nie pamięta pan?– Kurczę, to musiało być ze trzydzieści, czterdzieści lat temu – burknął.– Więc jak pan zdobywa pieniądze na życie?– Nie zdobywam.Głównie siedzę w więzieniu.Rzadko wychodzę na wolność.A kiedy potrzebuję pieniędzy, trochę kradnę.Niewiele.Tylko tyle, żeby wyżyć.Nic się nie zmieniło.Życie Mary, tak jak życie wielu innych ludzi, toczyło się tym samym torem.Nie traciłem więcej czasu.Przeszedłem od razu do nocy, kiedy dokonano morderstwa.– A wie pan coś o tym, co wydarzyło się wieczorem siedemnastego kwietnia? Wie pan coś o zamordowaniu Denise Morel?Pochylił się do przodu, oparł łokcie o kolana i zaczął pocierać dłonią o dłoń.Zmrużył oczy, jakby w coś celował albo próbował osłonić się przed słońcem.– Tak, wiem.Widziałem, co się stało.Widziałem, jak ją zastrzelono.A potem zobaczyłem jego – powiedział, wskazując na Rifkina – jak wbiega do pokoju.– Czyli że oskarżony, Leopold Rifkin, nie jest tą osobą, która, jak pan widział, zastrzeliła Denise Morel?– Nie, właśnie to mówię.Widziałem tę kurwę.– To nie jest rodzaj języka, jakiego używamy w sądzie – powiedziałem, nim Gilliland-O’Rourke zdążyła zaprotestować.– Widziałem ją, Denise Morel.Widziałem, jak umarła.Jego nie było nawet w pokoju, kiedy to się stało – powiedział, znowu wskazując palcem Rifkina.– Widziałem, jak wbiegł i widziałem, jak się nad nią pochylił, jakby chciał sprawdzić, czy jeszcze żyje.Życzę szczęścia! Kurde, człowieku, prawie jej łeb odjebało! – wykrzyknął bez cienia żalu w głosie.– Panie Mara – powiedział Sloper, stukając młotkiem.– Dość tego.Proszę uważać na język!Mara odwrócił się i spojrzał do góry.On i Sloper byli mniej więcej w tym samym wieku.– Przepraszam.Nie mam wykształcenia.Postaram się.– Czy widział pan, kto zabił Denise Morel?Mara potrząsnął potarganą czupryną.– Widziałem całą tę chryję.Widzi pan, byłem tam, kiedy przyjechał samochód.Kiedy tamta wysiadła i zobaczyłem, kto to, byłem zaskoczony.No bo co taka robi w takim miejscu? Więc wszystko obserwowałem.To było oczywiste pytanie i musiałem je zadać.– Co pan tam robił?– Ach, ja? Często tam przychodziłem.To znaczy, często kręciłem się po tej okolicy.I grzebałem w śmieciach.Ci ludzie wyrzucają czasem takie rzeczy, że mózg się lasuje.Raz nawet znalazłem pierścionek z brylantem.Jak babcię kocham! Nie za duży, ale jednak.Jakaś babka musiała się nieźle wkurzyć, nie?– A więc przyszedł pan tam, żeby pogrzebać w śmieciach?– Tak, i zobaczyłem Denise.Więc zostałem popatrzeć.Ona podchodzi do drzwi, a on – ten pan, który siedzi przy panu – otwiera.Ona stoi tam w drzwiach i coś gada przez minutkę, a potem on ją wpuszcza.Nie wyglądało, jakby się jej spodziewał, wie pan.Wyglądało tak, jakby sama się wprosiła.No więc dalej patrzę i chwilę później widzę, jak oboje wchodzą do tego pokoju.Był cały oświetlony.I była tam cała fura książek.Mnóstwo książek.Więc potem siedzą tam przez parę minut, a potem on wstaje i wychodzi.Z pokoju.Nie widziałem, gdzie poszedł.A wtedy, chwilę potem, otwierają się drugie drzwi.Wie pan, te szklane, które wychodzą na zewnątrz.– Tak, drzwi na patio.– No właśnie.No i ktoś wchodzi.Chyba jakaś osoba, która przyjechała razem z Denise samochodem.Więc rozglądam się, samochód nadal tam stoi, za bramą, ma zgaszone światła.Odwracam się i widzę pistolet, a potem wystrzał, a potem jego – powiedział, znowu pokazując Rifkina – jak wbiega do pokoju, no i biorę nogi za pas.– A co z tą osobą, która strzelała? To był mężczyzna?– Nie wiem.Nie przyjrzałem się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]