[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wybiegając z alei, ujrzał kolejną grupę ścigających.Ich również zawołał, wskazując przed siebie w bliżej nie określonym kierunku.Był dla nich tylko jeszcze jednym żołnierzem.Przynajmniej przez chwilę.Jeśli udało mu się tak wymanewrować, żeby go wyprzedzili, to równie dobrze może mu się udać ucieczka.– Tamta stajnia, przed nami! – krzyknął, kiedy pierwsza grupa zrównała się z nim.– Są tam!Żołnierze przemknęli obok Morgana; pierwsza grupa, potem druga.Morgan skręcił i rzucił się w przeciwnym kierunku.Kiedy mijał róg magazynu żywności, wpadł wprost na trzecią ekipę.– Weszły do.Zatrzymał się nagle.Przed nim stał kapitan straży.Gwizdnął przeciągle, rozpoznając Morgana.Góral próbował się przedrzeć, ale żołnierze dopadli go w jednej chwili.Walczył zaciekle, nie było jednak pola manewru.Atakujący otoczyli go i powalili na ziemię.Spadł na niego grad ciosów.To nie przebiega tak, jak się spodziewałem, pomyślał ponuro, a potem wszystko utonęło w czerni.VTrzy dni później ta, o której mówiono, że jest córką Króla Srebrnej Rzeki, przybyła do Culhaven.Wieści o jej nadejściu wyprzedziły ją samą o pół dnia i zanim dotarła do przedmieść, droga wiodąca do miasta otoczona była sznurem ludzi długim na milę.Przybyli ze wszystkich stron – z samego miasta, z otaczających go osad zarówno Sudlandii, jak i Estlandii, z chat i gospodarstw równiny i głębokich lasów, a nawet z gór na północy.Były tam karły, ludzie i garstka gnomów obojga płci i w różnym wieku.Byli obdarci, biedni i jak dotąd pozbawieni nadziei.Wyczekując, tłoczyli się na drodze; niektórzy ze zwykłej ciekawości, ale większość z potrzeby ponownego uwierzenia w coś.Opowieści o dziewczynie były zdumiewające.Pojawiła się w samym sercu krainy Srebrnej Rzeki, nieopodal Tęczowego Jeziora – czarodziejska istota zrodzona wprost z ziemi.Zatrzymywała się w każdej wiosce i mieście, gospodarstwie i chacie i dokonywała cudów.Mówiono, że uzdrawia ziemię.Poczerniałe, obumarłe badyle przemieniała w zielone, świeże pędy.Pod jej najlżejszym dotykiem zakwitały kwiaty, rodziły się owoce, a plony zbóż były obfite jak nigdy.Umarłej ziemi przywracała życie.Zwyciężała nawet tam, gdzie choroba była najcięższa.Przynosiła ze sobą pewien szczególny rodzaj pokrewieństwa z ziemią, powinowactwa tryskającego wprost z dłoni jej ojca, z legendarnych rządów Króla Srebrnej Rzeki.Od lat sądzono, że władca umarł wraz z odchodzącym wiekiem magii.Teraz wiadomo było, że tak się nie stało, a jako dowód przysłał im swoją córkę.Ludziom z kraju Srebrnej Rzeki przywrócone będzie dawne życie.Tak głosiły opowieści.Nikt nie pragnął odkryć prawdy tak jak Pe Eli.Był środek dnia, a on czekał na dziewczynę w cieniu wyniosłego, rozłożystego, starego orzecha na małym wzniesieniu, na samym skraju miasta, już od wschodu słońca, kiedy tylko dotarły do niego pogłoski, że dziś ma się pojawić.Umiał czekać jak nikt.Był bardzo cierpliwy, czas więc mijał mu szybko, kiedy tak stał z innymi w rosnącym tłumie i obserwował jak słońce unosi się powoli na letnim niebie.Czuł nadciągający upał.Wokół niego toczyły się liczne rozmowy, których nikt nie kontrolował.Przysłuchiwał im się z uwagą.Opowieści o tym, czego dokonała dziewczyna i czego, jak wierzono, jeszcze dokona.Ludzie snuli przypuszczenia i wyrażali swoje opinie.Najbardziej zdecydowane były karły – zarówno w swej wierze, jak i jej braku.Niektórzy uważali ją za zbawczynię ludzkości; niektórzy zaś twierdzili, że jest niczym więcej jak tylko marionetką z Sudlandii.Głosy urastały do krzyków, sprzeczały się i milkły.Kłótnie unosiły się w stojącym, wilgotnym powietrzu niczym małe gejzery pary z gorejącej ziemi.Nastroje wybuchały i cichły.Pe Eli słuchał i milczał.– Nadchodzi, aby wyrzucić żołnierzy federacji i przywrócić nam naszą ziemię.Ziemię, której Król Srebrnej Rzeki strzeże jak skarbu! Nadchodzi, żeby nas uwolnić!– Gadasz bzdury, stara! Skąd wiesz, czy jest tym, za kogo się podaje? Skąd wiesz, co może, a czego nie może zrobić?– Wiem swoje.Czuję, że tak będzie.– Ha! Czujesz reumatyzm w swoich starych kościach, nic więcej! Wierzysz w to, w co chcesz wierzyć, a nie w to, co widzisz.Prawda jest taka, że nie wiemy nic o tej dziewczynie, tak jak nie wiemy, co przyniesie jutro.Nie ma sensu wzbudzać w ludziach nadziei!– A jeszcze bardziej nie ma sensu jej gasić!I tak się to toczyło, od słowa do słowa.Nie kończący się ciąg argumentów za i przeciw, który poza zabiciem czasu nie prowadził do niczego.Pe Eli westchnął w duchu.Rzadko wdawał się w kłótnie.Rzadko miewał ku temu powód.Kiedy w końcu rozeszła się wieść, że nadchodzi, kłótnie i rozmowy umilkły do szeptów i pomruków.Ale nawet i one ucichły, kiedy pojawiła się naprawdę.Dziwna cisza zapadła nad zebranym wzdłuż drogi tłumem.Cisza sugerująca, że dziewczyna może wcale nie być tym, kogo się spodziewali, jak również, że może być kimś znacznie więcej.Szła środkiem drogi otoczona orszakiem tych, którzy przyłączyli się do niej podczas podróży na wschód – przemoczony tłumek o rozradowanych twarzach i w podartych ubraniach.Jej własne odzienie było szorstkie i brzydko uszyte, ale mimo to promieniował z niej jakiś blask, którego nie sposób było nie zauważyć.Była drobna i niewysoka, ale jej ciało było ukształtowane tak cudownie i delikatnie, że wydawała się prawie nierealna.Miała długie, srebrne włosy, lśniące, jak woda połyskująca w świetle księżyca.Rysy jej twarzy były doskonałe.Szła sama, w tłumie potykających się i tłoczących wokół niej ciał.Mimo to nikt nie był w stanie zbliżyć się do niej.Wydawała się płynąć wśród nich.Niespokojne, napięte głosy wołały coś do niej, ale ona zdawała się nieświadoma czyjejkolwiek obecności
[ Pobierz całość w formacie PDF ]