[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.We mgle coś się gwałtownie poruszyło i dziwne uczucie mocy zniknęło, uciekło niczym złodziej z powrotem w głąb jej duszy.Nie pojmowała, co stało się z nią przez tę krótką chwilę, ale nie było teraz czasu, żeby się nad tym zastanawiać.Mgła ciągle się poruszała.Cienie zebrały się razem i z szarości wynurzył się ciemny kształt i zaczął zbliżać się do niej, unosząc się ponad wodami jeziora.Dziewczyna obserwowała jego nadejście.Widmowa postać, otulona całunem mgły, płynęła bezszelestnie w powietrzu w kierunku brzegu i czekającej na nim dziewczyny.Owinięta była w płaszcz z kapturem, bezcielesna jak mgła, która ją zrodziła.Widmo przybrało kształt ludzkiej postaci, ale nie miało twarzy.W końcu cień zwolnił i zatrzymał się kilka stóp przed nią, zawieszony ponad wodami jeziora.Niedbale skrzyżował przed sobą ramiona, a wokół jego szarej sylwetki wirowała mgła.Powoli uniósł ku dziewczynie zakapturzoną twarz.Spod kaptura zalśniły dwa czerwone ogniki.- Spójrz na mnie, dziewczyno z Yale - wyszeptał cień, a jego głos brzmiał jak syk uwolnionej pary.- Spójrz na Grimponda!Okryta kapturem głowa uniosła się jeszcze wyżej i cienie osłaniające twarz widma opadły.Brin wpatrzyła się w nią z przerażeniem i niedowierzaniem.Twarz, którą ukazał jej Grimpond, była jej własną twarzą.Jair obudził się w pustej, ciemnej i ociekającej wilgocią celi w Dun Fee Aran.Przez maleńki świetlik w kamiennej ścianie izby przenikał, niczym wąskie ostrze noża, cienki promień szarawego światła.Znowu mamy dzień, pomyślał chłopiec, rozpaczliwie usiłując śledzić upływ czasu.Wydawało się, że minęły już całe tygodnie, ale zdawał sobie sprawę, że to dopiero drugi dzień jego więzienia.Oprócz mwellreta i niemego gnoma nie widział żadnej żywej duszy i z nikim innym nie rozmawiał.Wyprostował się ostrożnie i usiadł na zleżałej słomie.Kostki i nadgarstki skrępowane miał łańcuchami przymocowanymi do stalowego kółka w ścianie.Kajdany założył mu strażnik już drugiego dnia na rozkaz Stythysa.Kiedy Jair podniósł się, łańcuchy zagrzechotały głośno w głębokiej ciszy, a ich brzęk potoczył się echem wzdłuż korytarza za stalowymi drzwiami celi.Znużony mimo długiego snu, chłopiec nasłuchiwał, aż echo ucichło w oddali, wyczekując w napięciu, aż odpowie mu inny dźwięk.Nic się jednak nie stało.Nikt go nie usłyszy i nikt nie przyjdzie mu z pomocą.Oczy napełniły mu się łzami i spłynęły po policzkach, mocząc poplamiony przód tuniki.Na co liczył? Że ktoś się tu pojawi i pomoże mu uciec z tej czarnej dziury? Potrząsnął głową, próbując opanować bolesną pewność, że nie ma dla niego ratunku.Cała kompania z Culhaven przepadła - zgubieni, zabici albo rozproszeni.Nawet Slanter.Szorstkim ruchem otarł łzy, walcząc z ogarniającą go rozpaczą.Nie szkodzi, że nikt nie przyjdzie.Nigdy nie da mwellretowi tego, czego chce jaszczur, przysiągł sobie cicho.I znajdzie jakiś sposób, żeby stąd uciec.Raz jeszcze szarpnął mocowania i zapięcia łańcuchów, próbując osłabić je tak, żeby mógł się uwolnić.Robił tak za każdym razem po przebudzeniu.Przez kilka długich chwil ciągnął i skręcał stal, wpatrując się z nadzieją w okowy w ciemnościach celi.W końcu jednak poddał się, tak jak zawsze zresztą.Ludzkie ciało było bezsilne przeciwko kutemu żelastwu.Jedynie klucz strażnika mógłby go uwolnić.Wolny.Powtarzał w myślach to słowo.Musi znaleźć sposób, aby się uwolnić.Musi.Pomyślał o Brin.Zaczął zastanawiać się nad tym, co widział ostatnio w zwierciadle kryształu wizji.Jak niesamowity i smutny był to widok - jego siostra siedząca samotnie przed ogniskiem, z twarzą ściągniętą bólem i rozpaczą, wpatrująca się w puszczę.Co sprawiło, że Brin czuła się tak nieszczęśliwa?Jego dłoń nieśmiało wyciągnęła się do wybrzuszenia na przedzie tuniki, gdzie leżał ukryty kryształ.Stythys jeszcze go nie odnalazł, tak samo jak i sakiewki ze Srebrnym Pyłem.Jair trzymał je przezornie ukryte w ubraniu za każdym razem, kiedy mwellret znajdował się w pobliżu.Stwór pojawiał się w celi dość często, wysuwając się bezszelestnie z ciemności, kiedy chłopak najmniej się tego spodziewał.Wynurzał się z mroku ukradkiem niczym jakieś odrażające widmo, aby się przypochlebiać i namawiać, obiecywać i przerażać.Daj mi to, o co proszę, a będziesz wolny.Powiedz mi, co chcę wiedzieć!Twarz Jaira stężała w wyrazie zdecydowania.Pomóc temu potworowi? Nie zrobi tego za nic w świecie!Szybkim ruchem uniósł spod tuniki srebrny łańcuch z kamieniem i przytrzymał go czule w złożonych dłoniach.Była to jego jedyna więź ze światem w tej celi, jedyny środek, aby dowiedzieć się czegoś o Brin.Wpatrywał się w kryształ i powoli rosło w nim postanowienie.Użyje go jeszcze jeden raz.Wiedział, że musi być ostrożny, ale przecież potrzebował jedynie chwilki.Wezwie obraz, a potem szybko go odegna.Potwór nigdy się o tym nie dowie.Musi wiedzieć, co się stało z Brin.Tuląc kryształ w dłoniach, zaczął śpiewać.Jego głos miękko i cicho przyzywał uśpioną moc kamienia, sięgając w jego mroczną głębię.Z kryształu powoli uniosło się światło i wypłynęło na zewnątrz powodzią bieli, która rozświetliła straszliwy mrok i sprawiła, że na twarzy Jaira pojawił się nieoczekiwany uśmiech.Brin! krzyknął cicho.Obraz ożył i w powietrzu przed nim zawisła twarz dziewczyny.Śpiewał wciąż cicho i równo.Obraz wyostrzył się.Brin stała teraz na brzegu jeziora.Smutek na jej twarzy zamienił się w przerażenie.Stojąc bez ruchu, wpatrywała się poprzez szare, zamglone wody w za-kapturzoną zjawę wiszącą w powietrzu.Obraz powoli odwracał się, podczas gdy Jair śpiewał, tak że mógł ujrzeć twarz zjawy.Pieśń zachwiała się i zamarła, kiedy jej oblicze przybliżyło się.To była twarz Brin!Nagle ukradkowy szmer z korytarza sprawił, że ciało Jaira zamieniło się w sopel lodu.Umilkł natychmiast i niesamowity obraz zgasł.Dłonie chłopca zamknęły się wokół kryształu i rozpaczliwie usiłowały ukryć go w poszarpanym odzieniu.Wiedział jednak, że już jest za późno.- Widzę, mały przyjacielu, że znalazłeś sssposób, aby mi pomóc - wysyczał znajomy gadzi głos i przez otwarte drzwi celi wkroczył mwellret.Na brzegu jeziora Grimpond zapanowała długa, nie kończąca się chwila ciszy, przerywana jedynie słabym uderzaniem szarych wód o skały.Widmo i dziewczyna patrzyli na siebie przez mrok i mgłę, niczym nieme duchy przywołane z innego świata i czasu.- Spójrz na mnie! - rozkazał cień.Brin nie spuściła wzroku.W twarzy Grimponda widziała swoją własną twarz - wynędzniałą i naznaczoną bólem, a tam, gdzie powinny znajdować się jej ciemne oczy, płonęły niczym węgle dwie purpurowe szczeliny światła.Z ust cienia wydobył się jej własny śmiech, natrząsając się z niej.Zdradliwy, cichy i na wskroś zły.- Znasz mnie? - Usłyszała szept.- Powiedz moje imię.Brin przełknęła z trudem, pokonując ucisk w gardle.- Ty jesteś Grimpond.Śmiech stał się głośniejszy.- Jestem tobą, Brin z Yale, Brin z rodu Ohmsfordów i Shannary.Jestem tobą! Jestem opowieścią twego życia, a w moich słowach odnajdziesz swoje przeznaczenie.Szukaj zatem, czego pragniesz.- Syczący głos Grimponda zamilkł nagle w odgłosie toczących się wód, nad którymi zawisło widmo.W górę wytrysnął cienki gejzer wodnego pyłu i opadł na Brin niczym prysznic.W jego odrażającym dotyku czuć było chłód śmierci.Purpurowe ślepia Grimponda zwęziły się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]