[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtedy wichura skończyła się równie nagle, jak się zaczęła.Deszcz padał nadal, ale spokojnie i równo, nie zacinając jak przedtem.Wewnątrz domku Qwilleran odnotował kilka zniszczeń (porozrzucane papiery, stłuczona szklanka, lampka wywrócona na podłogę i metry papierowego ręcznika rozwinięte na kuchennej podłodze), ale był to wynik szalonego biegu Koko, a nie wichury.Na szczęście nie wyłączono prądu i nadal działały telefony.Zadzwonił do Polly:- Sprawdzam tylko, czy bezpiecznie dojechałaś.- Na szczęście byłam już w środku, kiedy zaczęła się ulewa.Teraz już tylko pada.A ty?- Odsączamy wodę, ale najgorsze już za nami.Koty ucieszyły się z twojego widoku? - zapytał.- Catta tak.Jest za mała, żeby wiedzieć, że po długiej nieobecności powinna mnie bojkotować przez dwadzieścia cztery godziny.- Cóż, jesteś pewnie zmęczona i masz kupę rzeczy do zrobienia.- Przyznaję, jestem wykończona.- Napij się herbaty i zabierz się do Lorny Doone - poradził, znając jej sposoby na podniesienie nastroju.- Daj mi znać jutro, czy mogę coś dla ciebie zrobić.Będziesz musiała zrobić zakupy.Mam zamiar wrócić do Pickax jutro wczesnym rankiem, jak tylko przestanie padać.Odłożył słuchawkę i zabrał się do porządkowania domku.Wyprostował dywaniki, podniósł lampkę i papiery.Odłożył na miejsce kartki i zwinął cierpliwie metry papierowego ręcznika.Prysznic, jak miejscowi nazywali taki deszcz, padał całą noc, uderzał w dach domku i nie dawał kotom spać.Były przyzwyczajone do poddasza w składzie, które wyciszało odgłosy z zewnątrz.W drewnianym domku żywioły były zbyt blisko, żeby zwierzęta czuły się komfortowo.Qwilleran pozwolił Yum Yum wczołgać się pod jego kołdrę, odważny Koko poszedł wkrótce w jej ślady.W poniedziałek rano nadal mocno padało.Drogi wokół Mooseville były zalane.Qwilleran musiał zostać w lesie kolejny dzień.Wnętrze było ciemne mimo wszystkich włączonych lamp, a koty były senne i smutne.- Dziękujcie Wszechmogącemu - powiedział im - mogło być gorzej.Mimo to skuliły się na podłodze, spoglądając na siebie, zastygłe w znudzonych pozach.Czytanie na głos nie miało sensu ze względu na hałas dochodzący z dachu.Wtedy właśnie Qwilleran przypomniał sobie szmacianego kociaka.Znalazł go w szufladzie i położył na podłodze między dwoma spuszczonymi nosami.Koko wyciągnął szyję, obwąchał kota i znów popadł w stupor.I to by było na tyle, jeśli chodzi o amerykańską sztukę ludową, pomyślał Qwilleran.Yum Yum przejawiała jednak pewne oznaki zainteresowania.- To jest Gertruda - powiedział Qwilleran.- Przyszła z tobą zamieszkać.Nieznane mu dotąd mruknięcia wydobyły się z gardła kotki.Przyczaiła się i wolno podeszła do zabawki.Obwąchała ją całą, polizała kilka razy.Prymitywny kotek wzbudził w niej macierzyńskie instynkty.Zbliżyła pyszczek do szyi zabawki i zaniosła ją w swój ulubiony kąt sofy.Wyglądało na to, że Yum Yum adoptowała Gertrudę.Był to miły akcent podczas całego nudnego dnia.Natchnął on Qwillerana, żeby zadzwonić do kwiaciarni w Pickax.Rozpoznał aksamitny głos Claudine, miłej młodej dziewczyny o niewinnych niebieskich oczach.- Dzień dobry - przywitał ją - pada jak z cebra, gdzie pani się podziewa?- To chyba pan Q! - powiedziała.- Skąd pan dzwoni?- Zza siedmiu gór, zza siedmiu rzek.- Och, panie Q, nigdy nie wiem, kiedy pan żartuje.- Dostała już pani świeże kwiaty czy nadal sprzedaje pani te z zeszłego tygodnia?- Jest pan okropny! Właśnie rozpakowują dostawę.Co pan sobie życzy?- Mieszany bukiet dla Polly, z dostawą do Indian Village, jak najszybciej.- Mam nadzieję, że nie jest chora.- Nie, cierpi na powakacyjne przygnębienie.Chcę, żeby kwiaty dotarły do niej właśnie teraz.- Nasz samochód nie pojedzie do Indian Village przed południem.- Za późno.Proszę wysłać kwiaty taksówką i doliczyć do rachunku.- Co ma być napisane na bilecie?- Chłopiec z warzywniaka, bez nazwiska.Kiedy Claudine zawahała się, przeliterował podpis.- Ach, rozumiem, zawsze mówi pan tak szybko, panie Q!- Proszę nie odkładać.Chcę wysłać jeszcze jeden bukiet jutro do restauracji w Mooseville.Do tego czasu drogi powinny być przejezdne.Nazywa się „Dom Owena” na Sandpit Road.Restauracja jest urządzona w tonacji biało-różowo-żółtej.Proszę o podobny bukiet.Z podpisem „Życzliwy”, i niech to będzie coś ekstra.W przeciągu godziny Qwilleran otrzymał telefon.Roześmiany kobiecy głos w słuchawce zapytał:- Czy to warzywniak? Chciałabym zamówić tuzin pomarańczy.- Z pestkami czy bez?- Qwill, kochanie, kwiaty są cudowne.Wielkie dzięki! Przyjechały taksówką.Tak dobrze być w domu!- Muszę powiedzieć, że byłem zaskoczony, widząc cię wczoraj.- Ja byłam zaskoczona, widząc cię w otoczeniu wdzięcznej młodzieży w szortach, okularach przeciwsłonecznych i przy drinkach.Nie będę prosiła o wyjaśnienie.- To dobrze.A ja nie zapytam o czarującego profesora erudytę, który namówił cię na spędzenie tylu dni w Quebecu.- Cóż, mamy sobie do powiedzenie tyle rzeczy.Czy u ciebie nadal pada?- Leje! Wszystko jest zalane.Moje ubrania, sofy, kocie futro, książki, wszystko przemoczone! Jedna, którą czytam, tak nasiąknęła wodą, że zmienię jej tytuł na Przemoczony Jankes na dworze króla Artura.Do zobaczenia jutro.Ranek mijał, a Qwilleran czuł się coraz bardziej przybity.Nie mógł już znieść uderzania kropli o szyby i dach.Zdawało mu się, że to wodospad Niagara ryczy u drzwi jego domu.Jak na razie nie przeciekał jeszcze dach, ale suchy dach to jedyne, na co mógł liczyć w domku na plaży.Koty zwinęły się na sofie w chińskie jin i jang.Qwilleran zastanawiał się, czy ma odmrozić sobie hamburgera, czy też zaryzykować utonięcie i wyjść na zewnątrz.W hotelu też nie dostanie nic lepszego od drugorzędnego odgrzewanego hamburgera.Trzymając nad głową płaszcz nieprzemakalny, Qwilleran przebiegł w podskokach do samochodu i skierował się do Mooseville.Na szosie minęło go kilka samochodów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl