[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Will wyobraził sobie, jak to wygląda na tamtym końcu.Zapewne jeden z małpiszonów rabbiego, Mosze Menachem albo Zewi Jehuda, siedział w Internet Hot Spot i pod bezpośrednim telefonicznym nadzorem swego szefa odpisywał na emaile.A teraz szef chciał powiedzieć coś, co nie nadawało się do e-maila.To dobrze, pomyślał Will, wyczuwając, że przeciwnik nieco słabnie.Spojrzał na TC: poobgryzała już paznokcie i zabrała się do skórek.Wyciągnął komórkę i powoli, jakby przeprowadzał operację, wybrał numer.Ręce mu drżały.Zdał sobie sprawę, że ten człowiek budzi w nim lęk.Po pierwszym dzwonku ktoś odebrał, lecz nie odezwał się.To on miał wykonać pierwszy ruch.- Mówi Will Monroe.Miałem zadzwonić.- Tak, Will.Po pierwsze chcę cię przeprosić za wczorajsze wydarzenia.Trochę pomyliliśmy osoby, ale to także przez to, że podałeś nam fałszywe nazwisko.- Will milczał.- Chyba dobrze będzie, jeśli porozmawiamy o aktualnej sytuacji.- Nawet bardzo dobrze, cholera jasna.Oddajcie mi żonę albo oskarżę was o podwójne morderstwo, i tyle.- Proszę się uspokoić, panie Monroe.- Nie uspokoję się, rabbi.Wczoraj o mało co mnie nie zabiliście.Porwaliście moją żonę bez żadnego powodu.Nie kontaktowałem się z policją tylko dlatego, że groziliście zabiciem Beth.Ale teraz mogę was obciążyć w tej sprawie z Bangkoku, po prostu powiem, że w Nowym Jorku też kogoś porwaliście.Jeśli ją zabijecie, to was jeszcze bardziej pogrąży.Will był zadowolony ze swojej wypowiedzi, wypadła bardziej spójnie, niż się spodziewał.- Dobrze, jestem gotów pójść z tobą na układ - odparł rabbi.- Jeżeli będziesz milczał, zrobimy co w naszej mocy, żeby Beth pozostała żywa.Beth.Dziwnie brzmiało jej imię wypowiadane tym głębokim barytonem, tylko nieznacznie zmienionym przez metaliczny ton telefonu.- Co to znaczy zrobimy? Kto jeszcze poza panem? Pan to zrobił i pan ponosi pełną odpowiedzialność.Albo pan gwarantuje jej bezpieczeństwo, albo nie.- To zdanie, nieplanowane, wywołało myśl, którą Will wypowiedział, zanim jeszcze w pełni uformowała się w jego głowie.- Chcę porozmawiać z moją żoną.- Niestety.- I to natychmiast.Chcę usłyszeć jej głos na dowód, że jest cała i zdrowa.- To chyba nie jest.dobry pomysł.- Nic mnie to nie obchodzi.Z wielką ochotą zadzwonię zaraz na policję.Chcę ją usłyszeć, i to już.- To musi chwilę potrwać.- Zadzwonię za pięć minut.Odłożył komórkę i wypuścił powietrze, tak jakby wstrzymywał oddech, krew pulsowała mu gwałtownie.Był zaskoczony własną stanowczością.A jednak coś uzyskał, rabbi mu nie odmówił.Liczył minuty, wpatrując się w pełznącą po tarczy wskazówkę sekundową.TC się nie odzywała.Minęła minuta, potem druga.Bolała go głowa, bolały mięśnie twarzy, napiętej przez tak długi czas.Końcówka długopisu, którą żuł, rozpadła się w jego ustach.Cztery minuty.Will wstał i przeciągnął się, przechylając głowę na boki.Zatrzeszczały kręgi szyjne.Spojrzał na telefon.Cztery minuty i pięćdziesiąt pięć sekund po rozłączeniu się wybrał numer ponownie.- Will Monroe.Chcę z nią rozmawiać.- Nie było odpowiedzi, tylko kilka trzasków, jakby rozmowę gdzieś przełączano.Usłyszał czyjś oddech i nagle:- Will? To ja, Beth.- Beth, dzięki Bogu, że to ty.Kochana, dobrze się masz? Nic ci nie zrobili?Cisza, kolejne trzaski.- Beth?- Niestety musiałem was rozłączyć.Ale usłyszałeś jej głos, wiesz, że jest.- Do diabła ciężkiego, przecież to trwało ledwie sekundę! - Walnął pięścią w stół, aż TC podskoczyła przestraszona.Zalała go fala emocji.Przez chwilę czuł taką ulgę, taką radość.to był głos Beth, bez najmniejszych wątpliwości.I nagle zniknął, jak ucięty nożem, zanim zdążył choćby powiedzieć, że ją kocha.- Nie mogłem dłużej ryzykować - rzekł baryton.- Naprawdę mi przykro.Ale spełniłem twoją prośbę, usłyszałeś głos żony.- A teraz musi mi pan przysiąc, że włos jej z głowy nie spadnie.- Will, przecież tłumaczyłem ci to wczoraj.Ta sprawa nie leży do końca w naszych rękach, ani moich, ani twoich.Tu decydują o wiele potężniejsze siły.Dzieje się coś, czego ludzkość obawiała się od tysiącleci.- O czym ty gadasz, człowieku, u licha?- Nie winię cię za to, że nie rozumiesz.Mało kto by to zrozumiał i dlatego właśnie nie mogę wytłumaczyć tego policji, choć wszyscy bardzo byśmy chcieli.Oni niczego by nie pojęli.Z jakichś powodów HaSzem zdecydował, że sami mamy znaleźć rozwiązanie.- Skąd mam wiedzieć, że mnie pan nie zwodzi, żebym tylko siedział cicho? Skąd mam mieć pewność, że nie zabijecie mojej żony, tak jak zabiliście tego człowieka w Bangkoku?Chwila ciszy.- Ach, nic mnie nie napawa większym smutkiem niż to, co się tam wydarzyło.Każde żydowskie serce płacze i boleje nad tym, co się stało.- Zamilkł.Will nie przerywał ciszy, czekał aż rozmówca wypełni próżnię.- Więc ja zaryzykuję, panie Monroe - usłyszał w końcu.- Mam nadzieję, że przyjmie pan to jako gest dobrej woli z mojej strony.Zamierzam zdradzić panu tajemnicę, którą może pan łatwo wykorzystać przeciwko mnie.Ujawniając ją, okazuję panu pewien stopień zaufania i w efekcie liczę na to, że zacznie pan również ufać mnie.Czy się rozumiemy?- Tak, proszę mówić.- To, co się stało w Bangkoku, to był wypadek.Rzeczywiście chcieliśmy zatrzymać pana Samaka w zamknięciu, tak jak pańską żonę, ale w żadnym wypadku nie zamierzaliśmy go uśmiercić, broń Boże.TC przysunęła się do Willa i przyłożyła ucho do jego komórki.- Nie wiedzieliśmy jednak - ciągnął rabbi - bo nie mogliśmy tego wiedzieć, że pan Samak ma takie słabe serce.Bardzo mocny człowiek, ale serce słabe.I okazało się, że.schody, którymi prowadziliśmy go do.miejsca osadzenia, wykończyły go.Will myślał przez chwilę jak dziennikarz.Udało mu się wydobyć od tego człowieka przyznanie się może nie do morderstwa, ale do spowodowania czyjejś śmierci.W odruchu zawodowej dumy pomyślał, że pomimo kilkugodzinnego dochodzenia najlepszym nowojorskim detektywom nie udało się osiągnąć takiego rezultatu.- To właśnie się wydarzyło, panie Monroe, i chociaż może pan w to nie wierzyć, podczas wszystkich naszych kontaktów mówiłem panu wyłącznie prawdę.Powtórzę to: rozmawiając z panem tak otwarcie, podejmuję wielkie ryzyko.Coś mi jednak mówi, że doceni pan ten mój gest i mnie nie odtrąci.Zaufałem panu i mam nadzieję, że teraz i pan mnie zaufa.Zrób to dla własnego dobra, Will.Zrób to, ponieważ cię zapewniłem, że uczynię co w mojej mocy, żeby twoja żona żyła.Lecz zrób to także przez wzgląd na to, co powiedziałem ci wczoraj i co powtórzę dzisiaj: rozgrywa się tutaj pradawna historia, której ostatecznego wyniku ludzkość obawia się od tysięcy lat.Panie Monroe, pańska żona jest ważna dla pana, oczywiście, to normalne.Ale dla mnie ważniejszy jest świat stworzony przez Wszechmogącego.Rabbi skończył i trwał w milczeniu.Teraz z kolei on czekał, aż jego rozmówca wypełni ciszę.- Czego pan ode mnie oczekuje? - zapytał Will.- Że pan niczego nie uczyni, panie Monroe.Nie zrobi pan kompletnie nic.Okaże pan cierpliwość i nie będzie się do tego mieszał.Zostało najpewniej kilka dni, a potem wszyscy się dowiemy, co los nam zgotował.Wprawdzie rozumiem, że bardzo pan pragnie zobaczyć żonę, namawiam pana jednak usilnie, żeby pan zaczekał.Bez kombinowania, bez bawienia się w detektywa.Po prostu zaczekaj, Will.Mam nadzieję, że zrobisz to, co właściwe.Dobrej nocy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl