[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na lewej rêce mia³airatz,prawie niewidoczny, a w zgiêciu ³okcia przeciwbólowy mendelin.Wziê³a g³êboki wdech.Jesienne powietrze z domieszk¹ zapachu liœci.Zobaczy³a wierzcho³ki drzew, do jej uszu dotar³ szum uliczny i.Sebastian.Us³ysza³a cichy chichot i uœwiadomi³a sobie, ¿e le¿y oparta obrata, na lekko wilgotnej drewnianej ³awce, a on obejmuje ramieniem jej g³owê.Poderwa³a siê gwa³townie.Sebastian znowu siê zaœmia³.Siedzia³ na koñcuparkowej ³awki o misternych ¿elaznych porêczach.Na kolanach, gdzie przedchwil¹opiera³a g³owê, trzyma³ z³o¿ony szal, drugie ramiê wyci¹gn¹³ na oparciu ³awki.Bia³¹koszulê rozpi¹³, ¿eby ukryæ plamy z posoki.Pod spodem mia³ zwyk³y szarypodkoszulek.Na nadgarstku lœni³a srebrna bransoleta.Czarne oczy obserwowa³yj¹z rozbawieniem, kiedy odsunê³a siê od niego najdalej, jak mog³a.– Dobrze, ¿e jesteœ taka niska – stwierdzi³.– Inaczej strasznie niewygodneby³oby ciê nieœæ.– Gdzie jesteœmy? – zapyta³a Clary, sil¹c siê na spokój.– W Jardin du Luxemburg – odpar³ Sebastian.– W OgrodzieLuksemburskim.Bardzo ³adny park.Musia³em zabraæ ciê gdzieœ, gdzie mog³abyœsiêpo³o¿yæ, a œrodek ulicy nie wydawa³ mi siê dobrym pomys³em.– Jest nawet okreœlenie na to, ¿e zostawia siê kogoœ umieraj¹cego na œrodkuulicy.Œmieræ w wypadku samochodowym.– To trzy s³owa.Myœlê, ¿e œmieræ w wypadku jest tylko wtedy, gdy samemuwbiegnie siê pod ko³a.– Sebastian zatar³ rêce, jakby chcia³ je rozgrzaæ.– Takczyinaczej, dlaczego mia³bym ciê zostawiaæ na œrodku ulicy, ¿ebyœ umar³a, skorozada³em sobie tyle trudu, ¿eby uratowaæ ci ¿ycie?Clary prze³knê³a œlinê i spojrza³a na swoj¹ rêkê.Rany jeszcze bardziejzblad³y.Gdyby nie wiedzia³a, gdzie ich szukaæ, pewnie w ogóle by ich niezauwa¿y³a.– Dlaczego to zrobi³eœ?– Dlaczego co zrobi³em?– Uratowa³eœ mi ¿ycie.– Jesteœ moj¹ siostr¹.Znowu prze³knê³a œlinê.W porannym œwietle jego twarz mia³a trochêkolorów.Na szyi widnia³y lekkie oparzenia w miejscach, gdzie trafi³a posokademona.– Wczeœniej nie obchodzi³o ciê, ¿e jestem twoj¹ siostr¹.– Naprawdê? – Przesun¹³ po niej wzrokiem z góry na dó³.Clary przypomnia³a sobie, jak Jace odwiedzi³ j¹ po walce z Po¿eraczem,kiedy umiera³a od trucizny.Te¿ j¹ wtedy niós³ i wyleczy³, tak jak terazSebastian.Mo¿e jeszcze zanim zwi¹za³ ich czar, byli do siebie podobni bardziej, ni¿chcia³amyœleæ.– Nasz ojciec nie ¿yje.Nie ma innych krewnych.Ty i ja jesteœmy ostatnimi zMorgensternów.Tylko w twoich ¿y³ach p³ynie taka sama krew jak w moich.– Wiedzia³eœ, ¿e ciê œledzi³am – stwierdzi³a Clary.– Oczywiœcie, ¿e tak.– I pozwoli³eœ mi na to.– Chcia³em zobaczyæ, co zrobisz.Ale przyznajê, nie s¹dzi³em, ¿e zejdzieszza mn¹ a¿ na dó³.Jesteœ odwa¿niejsza, ni¿ przypuszcza³em.– Zdj¹³ szal z kolanizarzuci³ go sobie na szyjê.Park zaczyna³ wype³niaæ siê turystami studiuj¹cymi mapy, rodzicami zdzieæmi, staruszkami pal¹cymi fajki na innych ³awkach.– Nigdy nie wygra³abyœ tej walki.– Mog³am.Uœmiechn¹³ siê krzywo, jakby nie móg³ siê powstrzymaæ.– Mo¿e.Clary zaszura³a butami po mokrej od rosy trawie.Nie zamierza³a dziêkowaæSebastianowi.Za nic.– Dlaczego zadajesz siê z demonami? – spyta³a.– S³ysza³am, jak z nimirozmawiasz.Wiem, co robisz.– Nie wiesz.– Uœmiech znikn¹³, wróci³ ton wy¿szoœci.– Po pierwsze, to nieby³y demony, z którymi siê zadajê, tylko ich stra¿nicy.Dlatego znajdowali siêwosobnym pokoju, a mnie tam nie by³o.Dahaki nie s¹ takie bystre – s¹ pod³e,twardei ostro¿ne.Nie wiedzia³y, co siê dzieje.Po prostu powtarza³y plotki, któreus³ysza³yod swoich panów.Wielkich Demonów.Z nimi w³aœnie siê spotyka³em.– I przez to mam poczuæ siê lepiej?Sebastian pochyli³ siê ku niej.– Wcale nie zale¿y mi na tym, ¿ebyœ poczu³a siê lepiej.Staram siê powiedzieæci prawdê.– Nic dziwnego, ¿e wygl¹dasz, jakbyœ mia³ atak alergii – odparowa³a Clary,choæ to nie by³a prawda.Sebastian wygl¹da³ irytuj¹co spokojnie, choæzaciœniêtezêby i puls na skroniach œwiadczy³y o tym, ¿e raczej udaje.– Tamten Dahakpowiedzia³, ¿e zamierzasz oddaæ ten œwiat demonom.– Naprawdê na to wygl¹da?Clary tylko na niego popatrzy³a.– Mówi³aœ, ¿e zamierzasz daæ mi szansê – przypomnia³ Sebastian.– Niejestem tym ch³opakiem, którego pozna³aœ w Alicante.– Jego spojrzenie by³oszczere.– Poza tym, nie jestem jedyn¹ znan¹ ci osob¹, która wierzy³a w Valentine’a.By³moim ojcem.Naszym ojcem.Nie³atwo w¹tpiæ w rzeczy, w które siê wierzy³o,dorastaj¹c.Clary skrzy¿owa³a rêce na piersi.W powietrzu wyczuwa³o siê ju¿ tchnieniezimy.– To prawda.– Valentine siê myli³ – przyzna³ Sebastian.– Mia³ tak¹ obsesjê na punkciekrzywd, których rzekomo dozna³ od Clave, ¿e chcia³ przede wszystkim udowodniæswoj¹ racjê.Chcia³, ¿eby Anio³ powsta³ i powiedzia³ im, ¿e Jonathan Nocny£owcawróci³, ¿e on jest teraz ich przywódc¹ i jego droga jest s³uszna.– Niezupe³nie tak siê sta³o.– Wiem, co siê sta³o.Lilith mi o tym mówi³a.– Sebastian powiedzia³ toniedba³ym tonem, jakby rozmowy z matk¹ wszystkich czarowników by³y czymœzwyczajnym.– Nie daj siê zwieœæ, ¿e tamto siê wydarzy³o dziêki anielskiemuwspó³czuciu.Anio³y s¹ zimne jak lód.Razjel siê rozgniewa³, bo Valentinezapomnia³o misji Nocnych £owców.– To znaczy?– O zabijaniu demonów.To jest nasze zadanie.Na pewno musia³aœ s³yszeæ,¿e w ostatnich latach coraz wiêcej demonów dostaje siê na nasz œwiat? I niemamypojêcia, jak je powstrzymaæ?Wróci³o do niej echo s³Ã³w, które Jace wypowiedzia³ chyba wieki temu, kiedypierwszy raz odwiedzili Ciche Miasto.„Moglibyœmy je powstrzymaæ przedprzychodzeniem tutaj, ale nikt nie potrafi wymyœliæ, jak to zrobiæ.Prawdêmówi¹c,przedostaje siê ich coraz wiêcej i wiêcej.Kiedyœ zdarza³y siê tylko ma³edemoniczneinwazje na ten œwiat i ³atwo siê je odpiera³o.Ale nawet za mojego ¿ycia corazwiêcej ich pokonuje czary ochronne.Clave musi wysy³aæ Nocnych £owców, a oniczêsto nie wracaj¹”.– Zbli¿a siê wielka wojna z demonami, a Clave jest do niej ¿a³oœnienieprzygotowane – ci¹gn¹³ Sebastian.– Jeœli o to chodzi, mój ojciec mia³racjê.Nefilim s¹ zbyt przywi¹zani do swoich metod, ¿eby s³uchaæ ostrze¿eñ albo siêzmieniæ.W przeciwieñstwie do mojego ojca, ja nie chcê zniszczyæ Podziemnych,ale martwiê siê, ¿e œlepota Clave ska¿e na zag³adê ten œwiat, którego broni¹Nocni£owcy.– Chcesz, ¿ebym uwierzy³a, ¿e obchodzi ciê los naszego œwiata?– Przecie¿ ¿yjê na nim – odpar³ Sebastian ³agodniej, ni¿ mog³a siêspodziewaæ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]