[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zaczekajcie tutaj - polecił i wyskoczył z samochodu.Po chwili zjawił się w towarzystwie podoficera i przywołał ich gestem ręki.- To Chris i Kąty Carlson, a to starszy sierżant Blue.On opiekuje się załadunkiem do samolotu i będzie nad wami czuwał w czasie lotu.Blue, niski mężczyzna o pogodnej, szerokiej twarzy, przyjrzał się Helen i Peterowi, a następnie powiedział do Strouda:- Miał pan rację, pułkowniku.Nie wyglądają na nielegalnych emigrantów.- Przywitał się najpierw z Thornem, potem z Gray.- Cześć, z kim trzymacie?- Pracujemy dla rządu - odparła z uśmiechem Helen.- Jasne.A ja jestem królową Sabą - oznajmił Blue, po czym kiwnął na nich i ruszył w kierunku tylnej rampy C-17.- Trzeba się ruszać.Za pięć minut zapuszczamy silniki.Helen odwróciła się do Strouda.- Panie pułkowniku, sama nie wiem, jak.- Nie ma za co dziękować - nie dał jej dokończyć i popatrzył na Petera.- Uważajcie na siebie, ty i.pani Carlson.- Będziemy uważać, możesz być pewien, Mikę.- No to ruszcie się, jak już sugerował sierżant.Podał im ręce, odwrócił się i po chwili siedział za kierownicą.Dogonili Blue w połowie drogi do samolotu.- To lot czysto transportowy, nie ma więc żadnych siedzeń, ale jest takie miejsce, gdzie możecie się wygodnie ułożyć, a zarazem nie rzucać się w oczy.O waszej obecności na pokładzie wie tylko dowódca i ja, i lepiej żeby tak zostało.- Jasne, sierżancie - powiedział Peter.- Będziemy siedzieć cicho jak trusie.- Nie ma co przesadzać, panie Carlson - uśmiechnął się Blue.- W tym maluszku można bez trudu schować słonia.C-17 był zapełniony skrzyniami i paletami umocowanymi do pokładu.Zaczęli się przesuwać wąskim przejściem, aż wreszcie sierżant stanął, spojrzał uważnie za siebie i powiedział do słuchawki:- Rampa wolna.Z miękkim sykiem siłowników tylne drzwi oderwały się od płyty, podniosły i zamknęły, a w środku nagle zrobiło się ciemno.Niemal natychmiast zaryczały cztery silniki, wprawiając kadłub w drżenie.Blue wskazał im miejsce pod ścianą, gdzie leżało kilka koców i poradził, aby się zdrzemnęli.- Jak się zbudzicie, będziemy podchodzili do lądowania w Dover! - wrzasnął, aby przekrzyczeć huk silników.Helen usiadła na jednym z koców, myśląc, że chociaż huk może przeszkadzać w zaśnięciu, to zarazem nie pozwoli na rozmowę, a przecież za nic nie chciała, żeby wspólnie głowili się teraz nad przyszłością.♦ Baza Sił Powietrznych Dover, DelewareThorna zbudziła zmiana dźwięku silników.Helen też już nie spała, mrugała oczyma i usiłowała się uśmiechnąć.Z przodu maszyny nadszedł starszy sierżant Blue.- Dobrze, że sobie odpoczęliście.Prawie jesteśmy na miejscu.Będziemy lądować za kwadrans.- Co mamy robić na miejscu? - spytał Peter.- Nie możecie skorzystać z mikrobusu dla załogi, musicie więc zaczekać, aż zrobi się pusto, i wtedy wyskoczycie z tego pudła.Ale nie czekajcie za długo, bo ludzie zaczynają rozładowywać maszynę, jakieś piętnaście, najwyżej trzydzieści minut od wylądowania.- Będziemy o tym pamiętać, sierżancie.- Thorn wyciągnął rękę.- Naprawdę, bardzo dziękujemy.Mam nadzieję, że nie będzie pan miał przez nas kłopotów.Blue tylko wzruszył ramionami.- Pułkownik Stroud to równy gość.Kiedy mówi, że odwalacie jakąś ważną robotę, mnie to wystarczy.A zresztą, co mi mogą zrobić? Mam już za sobą dwadzieścia lat służby.Pójdę na emeryturę i będę się wylegiwał w ogródku albo może do United Airlines, gdzie dadzą mi dwa razy tyle forsy.Życzył im powodzenia i zniknął.Thorn przypominał sobie, co wie o Dover.Przylatywał tutaj i wylatywał stąd kilka razy; baza stanowiła główny węzeł wojskowych transportów z i do Europy.Pełno tutaj było hangarów, warsztatów, magazynów, a siedemdziesiąt transportowych samolotów i sprzęt bazy obsługiwało ponad siedem tysięcy ludzi.Na to teraz liczył.Kiedy tylko uda im się oddalić od samolotu, dalej powinno pójść prosto.Jak każdy dobry plan, także i ten musiał być prosty.Szybko opuścić samolot, jeszcze szybciej bazę, a potem przebrać się po cywilnemu.A jeśli gdzieś w pobliżu miał na nich czekać człowiek Sama Farrella, to opuszczenie Dover będzie łatwiejsze od zjedzenia kromki chleba.C-17 dotknął płyty, kilka razy podskoczył, zaczął zwalniać, aż wreszcie pokołował na miejsce postoju.Peter odwrócił się, gdyż poczuł dotyk Helen na ramieniu.- A jeśli nie otworzą od razu rampy? - spytała.- Jeśli będzie trzeba, sam ją otworzę albo przejdziemy do kabiny pilotów i stamtąd wysiądziemy.Thor świetnie znał rozkład wszystkich wojskowych samolotów transportowych.Nie tylko wielokrotnie nimi latał, ale jako dowódca oddziału Delta musiał także ćwiczyć akcje odbijania ich z rąk terrorystów.Co prawda nigdy nie przypuszczał, że z wiedzy tej skorzysta przekradając się w tajemnicy do USA.C-17 znieruchomiał, silniki gasły - od ryku, przez gwizd przechodząc do ciszy.Niemal natychmiast tylna rampa zaczęła się opuszczać, a do środka wdarło się światło, świeże powietrze i - hałas.Po tylu godzinach spędzonych w ciemnym pomieszczeniu jasność była niemal oślepiająca.Mrużąc oczy, Thorn odciągnął Helen do tyłu.Na zewnątrz słychać było silniki dieslowskie i głosy ludzkie.Jeśli ekipa transportowa chciała się natychmiast zabrać do wyładunku, znaleźliby się z Helen w trudnej sytuacji.Skryli się za dwoma stosami palet.Upłynęło pięć długich minut.Dookoła zaległa cisza.Helen kiwnęła głową w kierunku otworu.- Wychodzimy?- Wychodzimy.Przemknęli się pod ścianą w kierunku rampy.Płyta za samolotem była pusta.- Ani śladu kogoś od Farrella? - szepnęła Helen.Thorn pokręcił głową.Zauważyli oddalone o kilkaset metrów, zmierzające w ich kierunku cysterny i inne pojazdy.Teraz była najlepsza pora.Zarzucił na ramię torbę, którą otrzymali od Strouda.Helen szarpnęła go za rękaw.- Może powinniśmy jeszcze poczekać?- Zbyt ryzykowne - odparł.- Może Samowi nie udało się nikogo zorganizować.Jeśli wszędzie już wisiały listy gończe za nami, trudno byłoby się dziwić, gdyby nikomu nie chciało się ryzykować.Zeszli po rampie, tak jakby wysiadanie z wnętrza transportowca było najnormalniejszą sprawą na świecie.Wiedzieli, że trzeba się zachowywać jak najbardziej naturalnie, dopiero bowiem niepewność i lękliwość naprawdę zwracają uwagę.Najczęściej stanowcza mina i pewność siebie wystarczają za dowód, że ma się prawo do tego, co się robi.Stanęli w porannym słońcu i Peter wskazał w kierunku rzędu hangarów.- Zaraz obok nich jest brama.Przylatujący tutaj najczęściej wychodzą inną.- Dzień dobry.Czy moglibyście mi wyjaśnić, co tutaj robicie? - usłyszeli za sobą głos.Cholera jasna.Thorn obrócił się powoli.Zza C-J7 wynurzył się mężczyzna w niebieskiej koszuli mundurowej, granatowych spodniach i takim samym berecie.W jego czarnych butach odbijało się słońce, z pasa zwisała kabura z pistoletem.Plakietka informowała, że nazywa się Thompson, a naszywki na rękawie - że jest sierżantem.- Idziemy do bazy, sierżancie - powiedział Thorn i kiwnął głową w kierunku hangarów.- Zakładam, że wie pan, iż każda osoba przybywająca do bazy musi się zgłosić do stanowiska przylotów, które znajduje się tam.Thompson machnął ręką w kierunku przeciwnym niż obrany przez Thorna.Sierżant obejrzał ich od głów do stóp, a Peter nagle poczuł się nagi, bez żadnej dystynkcji ani oznaki rodzaju broni.Do natury żołnierza należało zorientowanie się w randze rozmówcy, a tu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]