[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mówię na serio.- Zakonnice nie noszą czerwonych winylowych minispódniczek i nie używają duszących perfum, Dixie.Zapach gardenii miał być jej znakiem rozpoznawczym.Klienci wyczuwali ją węchem - dosłownie.W niewielkim pokoju, w którym bez wątpienia zawarto tysiące cielesnych transakcji, unosił się słodkawy, ciężki, odrobinę mdlący zapach.- Zakonnice służą facetom z ich branży.Co ja robię innego?- Różnica polega chyba na sposobie, w jaki ty służysz.- Cóż, pewnie tak, jeśli się chcesz wdawać w techniczne szczegóły.- siorbnęła napoju z puszki.- Jesteś katolikiem, Basile?- Wychowano mnie w tej wierze.- Trudno sobie wyobrazić, jak się modlisz, i w ogóle tę całą resztę*- Już dawno tego nie robiłem - powiedział pod nosem.Nie było trudno założyć, że Pinkie zechce się czegoś dowiedzieć o Domu dla Jenny, zwłaszcza gdy żona poprosi go o pozwolenie na odwiedziny w schronisku.Działając zgodnie z tym założeniem, Burke zamówił za dwadzieścia dolarów u przymierającego głodem plastyka projekt logo dla nie istniejącej fundacji na rzecz dzieci.Potem poszedł do samoobsługowego punktu i wydrukował sobie tuzin wizytówek z tymże logo i numerem telefonu wiszącego naprzeciwko pokoju, który wynajął.Właśnie jedną z tych wizytówek zostawił pani Duvall.Rano, jeszcze przed spotkaniem, ruszył na poszukiwanie „sekretarki” i natknął się na Dixie.Była wykwalifikowaną prostytutką i znakomitą informatorką.Co do pierwszego, wierzył w tę opinię na słowo, co do drugiego, sam wielokrotnie kupował u niej informacje i zawsze okazywały się warte swojej ceny.Pracowała na ulicy od trzynastego roku życia.Burke uważał za prawdziwy cud, że udało się jej osiągnąć zaawansowany wiek siedemnastu lat.- Wiesz co? Ledwo cię poznałam dzisiaj rano - powiedziała obracając zimną puszkę na grubo umalowanych wargach.- Gdzie zgubiłeś wąsy?- Zniknęły parę dni temu.- Ale dlaczego?- Tak mi wpadło do głowy.- Pracujesz teraz jako tajniak?- Można tak powiedzieć.- Ta małpa, co dzwoniła, podobno pracuje w biurze u Duvalla.Co jest grane?- Nie musisz wiedzieć.- Jezu, Basile, z ciebie to trzeba wszystko wyciągać obcęgami.- Chyba nie bardzo mam ochotę na rozmowę, Dixie.- Wyciągnął się na łóżku obok niej i podłożył sobie poduszkę pod głowę.Przeturlała się natychmiast w jego stronę i przerzuciła udo przez jego nogi.- Jak o mnie chodzi, w porządku, skarbie.Nie musimy rozmawiać.Przesunęła ręką po jego piersi i zaczęła mu rozpinać pasek u spodni.Nakrył jej dłoń swoją.- Nie to miałem na myśli.Zarobiłaś już swoje czterdzieści doków, a ja nie mam zbyt pokaźnych funduszy.Zastanawiała się najwyżej sekundę.Przeciągnęła długim paznokciem po jego niedawno ogolonej górnej wardze.- Co mi tam, do cholery, masz to gratis.- Dzięki, ale nie dzisiaj.- A to dlaczego? Masz być ostatnim wiernym żonatym mężczyzną?- Już nie.- Już niewierny?- Już nieżonaty.- No to co za problem? Daj spokój, Basile.Zadawałam się już z glinami.Z tuzinami glin.Podobno jesteś ostatni nie zdobyty, a ja mam opinię zdobywczyni.Możesz z ręką na sercu powiedzieć, że nigdy nie chciałeś mnie posunąć?- Dixie, zwalasz z nóg - rzekł, uśmiechając się do niej.- Jestem pewien, że posuwanie cię to jedna z większych przyjemności.Ale mógłbym mieć córkę w twoim wieku.- Co ma wiek do tego?- Choćby to, że jestem zmęczony i muszę się przespać.- W środku dnia?- Późno się wczoraj położyłem.- No to masz jeszcze jeden powód, żeby się rozerwać i zrelaksować.Sama wszystko zrobię.- Jej ręka powędrowała l, powrotem do sprzączki paska, a on znowu ją powstrzymał.- Nie tym razem.Westchnęła z głębokim rozczarowaniem, wydychając powietrze o smaku jabłek.- No dobra - powiedziała niechętnie.- Mogę tu przynajmniej poleżeć trochę z tobą i odpocząć?Spojrzał na wydęte w grymasie niezadowolenia pomalowane różową szminką usta, na wylewający się z koronkowych miseczek biust.- Nie sądzę, żebym ja odpoczął.- Aha, to jednak się na mnie napalasz.- uśmiechnęła się figlarnie.- Spływaj, Dixie.Daj mi się zdrzemnąć w spokoju.Odepchnął ją z czułością i Dixie zeskoczyła z łóżka.- No dobra, przynajmniej nie można powiedzieć, że nie próbowałam.- Zatrzymała się przy drzwiach, z jedną ręką na klamce, drugą na biodrze.- Doigrasz się, jak będziesz się wpieprzał w sprawy Duvalla.- Wiem.- Nie ma za wielu porządnych facetów, Basile.Uważaj na siebie, dobrze?- Ty też, Dixie.Otworzyła drzwi i w tym samym momencie zaczął dzwonić telefon w holu.Basile wyskoczył z łóżka jak kamień z procy.- Odbierz - powiedział do Dixie, popychając ją przez hol przed sobą.- Tak samo jak przedtem.Kiedy zdjęła słuchawkę po trzecim dzwonku, odezwała się zupełnie jak zawodowa sekretarka.- Dzień dobry.Dom dla Jenny.- Słuchała przez chwilę.- Proszę zaczekać.- Zakryła dłonią mikrofon i wyszeptała: - Ona chce mówić z ojcem Gregorym.- Ona? Ta sama co przedtem?- Nie, chyba nie.- Powiedz, że nie ma ojca Gregory’ego i spytaj, czy życzy sobie mówić z ojcem Kevinem.- I to ma być.?- Ja.Dixie popatrzyła na niego podejrzliwie, ale przekazała, co chciał.Po chwili podała mu słuchawkę.- Dzień dobry, ojciec Kevin.- Dzień dobry, tu Remy Duvall.Przymknął na moment oczy.Jak do tej pory szło dobrze.- Och, tak.Miło panią słyszeć, pani Duvall.- Dziękuję.Czy zaproszenie do Domu dla Jenny jest nadal aktualne?- Oczywiście.Kiedy możemy się pani spodziewać?- Pojutrze? Po lunchu?Pojutrze.Po lunchu.Niecałe dwie doby.Da radę przygotować wszystko do tej pory?- Świetnie - usłyszał swój głos.- O trzeciej?- Dobrze.Poda mi ojciec adres?- Ehm.tak się składa, pani Duvall, że niełatwo tam trafić.Będzie prościej, jeśli zamiast udzielać pani wskazówek, podjedziemy z ojcem Gregorym i zawieziemy panią na miejsce.- Sama nie wiem.Wyczuł, że się waha.- Pani dar był jak odpowiedź z nieba na nasze modły.Zrealizowaliśmy czek i kupiliśmy naprawdę niezbędny dla nas mikrobus.Chcielibyśmy się nim pochwalić.Dixe zawzięcie żuła gumę, patrząc na Burke na poły zdziwiona, na poły rozbawiona.Cieszę się bardzo, że zrobili ojcowie z naszej darowizny dobry użytek - powiedziała Remy Duvall.- Będziemy więc mogli po panią przyjechać?- Cóż, myślę, że to się da zrobić.- I zaraz powtórzyła bardziej zdecydowanie: - Tak, proszę po nas przyjechać.- Po nas?- Mój.to znaczy Errol z nami pojedzie.- Świetnie.- W takim razie czekam o trzeciej, pojutrze.Odwiesił słuchawkę, ale nie zdejmował z niej ręki.Stał nieruchomo, patrząc nie widzącym wzrokiem w przestrzeń, a jego umysł pracował jak oszalały.Dopiero po jakimś czasie zorienlował się, że Dixie wciąż tu jest.Stała oparta o ścianę, z rękami skrzyżowanymi na piersiach, i obserwowała go uważnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]