[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pociski Kormoran 2 miały zasięg trzydziestu mil morskich.Antyrakiety z pokładu „Leyte Gulf”, „Monterey” czy z wyrzutni pocisków SM-2 na pokładzie Johna Barry” potrzebowały minuty, by pokonać taką odległość.Wystrzelenie dostatecznej ilości rakiet w niemieckie samoloty z Kormoranami zajęłoby następne pół minuty.W chwili, kiedy Tornado przekroczą granicę pięćdziesięciu mil, admirał Ward miał dokładnie trzydzieści sekund na decyzję czy ma rozpocząć wojnę.Pięćdziesiąt pięć mil.Ward poczuł suchość w ustach.Odwracając się, dostrzegł zgiętego nad konsolą oficera od wyrzutni, który spodziewał się już tylko jednego rozkazu.Pięćdziesiąt trzy mile.Jeszcze tylko parę sekund.Na głównym ekranie centrali, strzałki oznaczające kurs i prędkość niemieckich Tornado skurczyły się nagle.Eskadra Konfederacji zawracała.Strzałki odwróciły się od konwoju, najpierw trochę, a potem już o całe dziewięćdziesiąt stopni.Ward popatrzył na mniejszy ekran na pulpicie.Samoloty rzeczywiście zawracały i zwalniały.Znów pokazały się na ekranach radaru SPY, co oznaczało, że Tornado i Rafale z eskorty wchodzą na wyższy pułap.Eskadra zawróciła! Ward mógł nareszcie odetchnąć.Chwila zasłużonego odpoczynku? Tak, bo na całe szczęście samoloty EuroConu urządziły sobie tylko ćwiczenia.Dla obu stron był to manewr nękający, lecz także znakomity trening.Panowie z Paryża i Berlina nie zdecydowali się więc jeszcze na wojnę - przynajmniej na razie.28 kwietnia Mapy nawigacyjne i ekrany radiolokatorów „Leyte Gulf’ wskazywały, że od polskiego portu dzieli konwój już tylko dziewięćdziesiąt mil morskich.Grupie Bojowej 22.1 i jej czterem kontenerowcom zostało do Gdańska zaledwie cztery godziny żeglugi.Ward upił łyk piekielnie gorącej kawy, już piątej od początku wachty, czyli od pięciu godzin, i zastanowił się głęboko nad sytuacją.Od chwili pierwszego - pozorowanego - nalotu, sztaby Konfederacji rzuciły na konwój cały posiadany arsenał: następne samoloty, małe okręty podwodne, kutry torpedowe, śmigłowce szturmowe, a potem wręcz flotyllę niemieckich niszczycieli i fregat.Admirałowi wszystko to przypominało lata sześćdziesiąte i początek siedemdziesiątych, kiedy na Morzu Śródziemnym amerykańska Szósta Flota bawiła się w nieustanne podchody z radziecką Piątą Eskadrą.Chodziło o to, jak dalece da się sprowokować przeciwnika.Tym razem tę samą grę podjęli dawni sojusznicy.Admirał musiał przyznać, że Konfederacja zna się na rzeczy, może nawet lepiej, niż niegdyś Rosjanie.Nieustanne starcia na pewno się przydały niewyspanym załogom.W sytuacji, gdy resztki dawnej radzieckiej floty wojennej trzymały się kurczowo własnych wybrzeży, amerykańskie okręty mogły wyczyniać na morzach i oceanach praktycznie co tylko chciały, i to już od ładnych paru lat.Każde jeżące włos starcie z domniemanym przeciwnikiem wyzwalało w załogach nowe umiejętności, a także przypominało, że wszystko może się jeszcze zdarzyć.Czterodobowa niby-bitwa nauczyła Warda, że największym zagrożeniem są okręty podwodne Konfederacji.Przy odpowiednio wczesnym ostrzeżeniu i z wystarczającym polem manewru, uzbrojone w system Aegis okręty spokojnie mogły dać sobie radę z większością ataków lotniczych bądź rakietowych.Olbrzymi kłopot był natomiast z wykryciem i zniszczeniem jednostek podwodnych na płyciznach i w cieśninach tego akwenu.Nowoczesne okręty podwodne budowano z myślą o uczynieniu z nich niewidzialnych i niesłyszalnych maszyn do zabijania.Idąc ich tropem, trzeba było oddzielić podwodne szmery śrub napędowych od innych hałasów i szumów.Morze Północne i Bałtyk były ponadto tak płytkie, że nawet niewielka fala powierzchniowa wzmagała szumy tła do poziomu, który uniemożliwiał poszukiwania.By już nie wspomnieć o hałasie okrętów i statków na tych samych wodach, a także o odgłosach morskich ssaków i ławic ryb.Na płyciznach nie dawało się holować za sobą precyzyjnych hydrolokatorów, toteż akustycy flotylli upodobnili się do gromady głuchych, którzy próbują dosłyszeć szelest węża pełznącego przez warsztat blacharski.Nie było żartów - nie wykryty w porę okręt podwodny mógł z bliskiej odległości rozłożyć konwój kierowanymi torpedami albo odpalonymi spod wody pociskami rakietowymi.Skutek był taki, że ilekroć oficer zwalczania okrętów podwodnych meldował o podejrzanym echu z hydrolokatorów, Ward nakazywał całej flotylli zmianę kursu.Zygzakowali więc z dużą szybkością, marnując wiele godzin.Admirał nie żałował wcale tego czasu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]