[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czasami zmuszały ją do robienia różnych rzeczy, grożąc, że nie umilkną, dopóki nie wykona ich rozkazów.Czasem sprawiały, że świerzbiło ją całe ciało, aż w końcu gorączkowo rozdrapywała skórę paznokciami, a czasem nakazywały jej przestać oddychać.W gwałtownym przypływie panicznego strachu czuła, jak jej płuca zastygają w bezruchu, a serce z wolna się zatrzymuje.Niekiedy przepaść pomiędzy nią a światem stawała się tak wielka, że patrząc w dół, widziała u swych stóp bezdenną czeluść; wtedy właśnie biegała dziko, próbując odnaleźć grunt, zderzając się z niewidzialnymi przeszkodami, które siniaczyły ją i kaleczyły do krwi.Kiedy indziej znów, ogarnięta przerażeniem, pociła się tak obficie, że wyślizgiwała się z objęć zakonnic i sunęła po podłodze zakładu, jęcząc i płacząc.Najgorsze następowało wtedy, gdy widziała wokół siebie twarze ludzi; wiedziała, że oni na nią patrzą, że mają zamiar ją zabić, i zadzierała spódnice, by ukryć twarz, jakby tą magiczną sztuczką mogła uchronić się przed groźnymi spojrzeniami.Ilekroć to robiła, ni stąd, ni zowąd pojawiały się jakieś ręce i ściągały spódnice w dół, tak że, zdesperowana, musiała walczyć ze wszystkich sił, by je znowu podnieść.Osaczona i zraniona, Mina siedziała na trawie i kuliła się ze strachu, gdy tajemniczy cień nadciągnął i przesunął się nad jej głową.Doktor Janis i Pelagia znaleźli się na czele tłumu i obserwowali z rosnącym podnieceniem, jak karawaniarze przenoszą ciało świętego nad leżącymi szaleńcami.Jeszcze nigdy z żadnymi zwłokami nie obchodzono się tak troskliwie i z tak wielkim szacunkiem; nie wolno było ich potrącać na marach ani poruszać.Karawaniarze ostrożnie stąpali pomiędzy obłąkanymi, a zatroskane rodziny próbowały ograniczyć swobodę ruchów machających rękami i skręcających się w konwulsjach krewniaków.Pożeracz szkła przewracał oczami, z ust toczyła mu się epileptyczna piana, ale ponieważ nie miał krewnych, którzy mogliby go przytrzymać, pozostał nieruchomy, a potrzebną do tego siłę woli zaczerpnął od świętego.Ujrzał, jak para haftowanych trzewików przesuwa się przed jego nosem.Gdy święty został przeniesiony, udręczeni niepewnością ludzie przyglądali się badawczo szaleńcom, żeby sprawdzić, czy zaszła w nich jakaś zmiana.Ktoś spostrzegł Sokratisa i wskazał na niego.Sokratis potrząsał ramionami niczym lekkoatleta mający właśnie rzucić oszczepem i ze zdumieniem wpatrywał się w swoje dłonie, poruszając wszystkimi palcami po kolei.Nagle uniósł wzrok, zobaczył, że wszyscy go obserwują, i nieśmiało pomachał im ręką.W górę wzbiło się nienaturalne wycie tłumu, a matka Sokratisa padła na kolana, całując ręce syna.Po chwili podniosła się, wyrzuciła ramiona ku niebu i zawołała:– Chwała świętemu, chwała świętemu!Całe zgromadzenie w mig dostało histerii z radości i lęku.Doktor Janis odciągnął Pelagię, unikając dzięki temu zgniecenia w tłumie, otarł pot z twarzy i łzy z oczu.Drżał na całym ciele, drżała także, jak zauważył, jego córka.– Czysto psychologiczny fenomen – mruknął pod nosem i nagle poczuł się jak niewdzięcznik.Dzwon kościelny zaczął huczeć dziko; zakonnice i księża ofiarnie zmagali się ze sznurem.Rozpoczął się karnawał, zapoczątkowany w równym stopniu przez powszechną ulgę i potrzebę wyzbycia się gęsiej skórki, jak i naturalną skłonność do świętowania, wspólną wszystkim mieszkańcom wyspy.Welisarios pozwolił Lemoni przyłożyć zapałkę do zapału działa, rozległ się potężny wybuch i połyskująca chmura folii sfrunęła na ziemię niczym złote łuski Zeusa.Sokratis kroczył, oszołomiony swym szczęściem, w szkwale rąk poklepujących go po plecach i huraganie pocałunków spadających na jego dłoń.– Czy to uroczystość świętego? – zapytał.– Wiem, że to głupie, ale zupełnie nie pamiętam, bym tu przychodził.– Został porwany do tańca przez młodzież z Liksuri.Mały, sklecony na poczekaniu zespół, składający się z dud, fletni Pana, gitary oraz mandoliny, dążył ku harmonii z różnych kierunków muzycznego kompasu, a wspaniały baryton, kamieniarz, improwizował pieśń na cześć cudu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]