[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdjął kapelusz, podszedł do niej spokojnie i zachodnim sposobem wyciągnął rękę, co na peronie zwracało mniejszą uwagę niż japoński ukłon.– Josui.Nie dostrzegła go, lecz odwróciła się na dźwięk swego imienia.– Kobori, jakże to miłe, że po mnie przyjechałeś! Delikatnie i zaledwie na chwilę ujęła jego dłoń.– To chyba zrozumiałe, że tu jestem.Szli blisko siebie przez peron, a za nimi podążał bagażowy z jej torbą.Kobori nie potrafiłpowstrzymać się przed patrzeniem w jej twarz, która nie była blada, jak się tego obawiał.Josui wydawała się spokojna i dobrze wyglądała, miała na policzkach delikatny rumieniec i posyłała mu zadowolone, choć nieobecne spojrzenia.Była starsza, bardziej milcząca i opanowana, lecz według Koboriego te cechy jedynie pogłębiały jej urodę.Wezwał taksówkę, pomógł jej wsiąść i usiadł przy niej.– Zaplanowałem dla nas wspólny lunch – rzekł z wahaniem i począł się zastanawiać, czy nie za bardzo się jej narzuca.– To bardzo miłe.Podał kierowcy nazwę restauracji i opadł na oparcie.Siedziała w pewnej odległości od niego, splótłszy odziane w rękawiczki dłonie na brązowej skórzanej torebce.Miała na sobie jasnobrązowy, bardzo prosty kostium, białą marszczoną na piersiach bluzkę i mały brązowy słomkowy kapelusik.Bardziej przypominała Amerykankę niż dziewczę, które zapamiętał, i poczuł się tym lekko zasmucony, po czym stwierdził, że nigdy dotąd nie widział jej w zachodnim odzieniu.Był zdumiony, że nie przyćmiewało jej urody, jak u większości Japonek.Pod małym osobliwym kapelusikiem kryła się urokliwie poważna twarz o wyraźnie zarysowanym profilu.Nie wiedział, co powiedzieć, bo cóż powiedzieć należało? Nie chciał pytać o dziecię, nie chciał nawet wiedzieć, czy żyje ani co z nim zrobiła.Nie miał z nim nic wspólnego, ona też już nie, chyba że po usłyszeniu wieści, które miał jej do przekazania, zmieni zdanie, choć w ogóle nie wiedział, co postanowiła.Po kilku minutach zwróciła się do niego z lekkim uśmiechem.– Jak się miewasz? – zapytała uprzejmie.– Całkiem nieźle.– A twoi rodzice?– Też.– To dobrze.– Ty również wyglądasz teraz bardzo dobrze.Roześmiała się.– Zatem wszyscy mamy się dobrze!Na szczęście restauracja była opodal i niebawem taksówka się zatrzymała.Kobori zapłaciłkierowcy, zostawiając mu zbyt wysoki napiwek, po czym wysiedli.Chciałby ją wziąć pod rękę, jak czynili to Amerykanie wobec towarzyszących im kobiet, lecz był na to zbyt nieśmiały.Poprowadził ją do małej, drogiej restauracyjki, gdzie już wcześniej zarezerwował stolik i zamówił potrawy.Była to knajpka kreolska z kuchnią nowoorleańską.Wolałby restaurację japońską, serwującą dobre jedzenie, lecz czuł, że lepiej będzie, jeśli nie da po sobie tego poznać, dopóki Josui nie odkryje przed nim swych myśli.Przy oknie z ładnym widokiem na zatokę stał ich stolik, a na nim leżał biały obrus, wypolerowane do połysku srebra, czyste naczynia i kupione przez Koboriego kwiaty: jasnopurpurowe astry i cytrynowa lantana.Wszystko było jak należy.Oparł się w za małym krześle, po raz pierwszy czując się swobodny i szczęśliwy.– A teraz będziesz musiała zjeść to, co zamówiłem.Podobno to najlepsza kuchnia kreolska.Niezbyt różni się od orientalnej, choć więcej w niej przypraw.– Jestem głodna – oznajmiła Josui.– Teraz, kiedy już się nie smucę, wrócił mi apetyt.Uśmiechnął się szeroko na tę dobrą wiadomość i przypomniał sobie o tym, o czym sam musiał jej uczciwie powiedzieć.Poczeka jednak, dopóki nie zaserwują zupy.Kelner przyniósł ją właśnie w niezbyt dużej srebrnej wazie, a także łyżkę wazową oraz dwie czarki.Kiedy je napełnił, Kobori i Josui spojrzeli na siebie, po czym zaprosił ją do posiłku i w milczeniu zaczęli spożywać zupę.Nauczono ich, że nie odwraca się uwagi gospodarza ani gościa od dobrego jedzenia.Na drugie danie czekali długo.– Krewetki, które stanowią danie główne – wyjaśnił Kobori – nie mogły zostać przyrządzone przed naszym przybyciem.– Ale nie spieszymy się, prawda? – spytała Josui.– Nie.– Wytarł usta białą lnianą serwetką.– W ogóle – odchrząknął.– Właściwie to cieszę się z tej chwili przerwy.Mam dla ciebie pewne wieści, lecz nie wiem, czy uznasz je za dobre.– Wieści? – powtórzyła Josui i jej myśli wpierw pofrunęły ku Allenowi.Ale o cóż może chodzić w związku z nim? A może chodzi o jej rodziców?– W ciągu dwóch ostatnich tygodni – powiedział Kobori z bolesną ostrożnością, którą natychmiast dostrzegła – dowiedziałem się, że sąd w stanie Kalifornia postanowił, iż odtąd biali mogą zawierać związki małżeńskie z Japończykami.Patrzył na nią przenikliwie, a ona zrozumiawszy jego żarliwe zapytanie, odwzajemniła spojrzenie.– A co to ma wspólnego ze mną?– Pomyślałem, że powinnaś wiedzieć, że być może to wszystko zmieni.To znaczy, jeśli chcesz, mogłabyś napisać o tym do tego swojego Amerykanina, którego imienia nie wymówię.Tutaj możecie razem żyć.– Nigdzie nie możemy razem żyć, już nie.Serce Koboriego, duża bryła w jego piersi, zaczęło bić wolniej i poczuł, jak ten ciężki mięsień się kurczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]