[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Doprawdy - przerwał w końcu ciszę - nie dziwię się twojemu nastrojowi.Kasandra zawarła fatalne małżeństwo i jest głęboko nieszczęśliwa, a ja nie mogę jej pomóc.Od tego zaczęła się kłótnia.Patience bowiem nie okazała współczucia, którego się po niej spodziewał.- Szczerze się cieszę, że wyjeżdżasz - rzekła drżącym głosem.- Powinieneś wreszcie pojechać i więcej nie wracać, bo to byłoby niehonorowe.- Co takiego? - Spojrzał z osłupieniem na rondo jej słomkowego kapelusza.- Moim zdaniem Kasandra zawarła wspaniałe małżeństwo.Lord Wroxley to uroczy człowiek i świata poza nią nie widzi.Ona go prostu uwielbia! Każdy go zresztą uwielbia.Prócz ciebie, oczywiście!- Dlaczego „oczywiście”? - spytał z irytacją.- Bo sam chciałeś się z nią ożenić - rzuciła - a ona dała ci kosza! I zamiast ciebie poślubiła lorda Wroxleya.Powinieneś był wynieść się stąd zaraz po ślubie, jak wuj Cyrus i twoja mama.A ty zostałeś i ciągle wracasz! To nieładnie!- Do diaska! Uważasz, że się na nią boczę, bo mnie odrzuciła?- Nie spodziewałam się po tobie podobnego postępowania.Myślałam, że masz więcej dumy i poczucia godności.Robin przystanął i uniósł trójgraniasty kapelusz, żeby się podrapać w głowę.Nie mógł powiedzieć nikomu prawdy o Wroxleyu, Kasandra mu zabroniła.- Oświadczyłem się jej, bo potrzebowała wsparcia.A także dlatego, że ojczym, mama i ciotki martwili się o nią.Ani mi w głowie jakieś dąsy, Patience.Kasandra nic dla mnie nie znaczy.Po prostu jest moją kuzynką.- Tylko że wcale nią nie jest.- Patience mówiła ze złością, co zupełnie nie było w jej zwyczaju.- A ja też nie! Wcale nie jesteśmy twoimi kuzynkami.Nic dla ciebie nie znaczymy i ty dla nas tak samo.A nawet mniej niż nic!Zdumiał się.Patience hardo uniosła głowę, posyłając mu wyzywające spojrzenie, zaczerwieniona z gniewu.- Zostaw ją w spokoju - prychnęła, nim zdołał znaleźć stosowną odpowiedź na jej zadziwiającą reprymendę.- Zostaw ją! Niech sobie szczęśliwie żyje z lordem Wroxleyem.Idź precz i nie wracaj!Robin był bardzo głęboko dotknięty.Miał przyrodniego brata i dwie przyrodnie siostry.Uważał swoje przyrodnie kuzynki za prawdziwe, zawsze traktował Kasandrę i Patience jak bliskie krewne.Prawie jak siostry.A teraz usłyszał, że jest dla nich nikim.- Nic o tym nie wiesz, Patience.Czy nie spostrzegłaś, jaka blada jest teraz Kasandra?- Oczywiście.I wiem dlaczego.Powiedziała mi.Jest w odmiennym stanie.I jest szczęśliwa.Lord Wroxley także.Czy nie zauważyłeś, jak szybko się zerwał, żeby nalać ciotce Beatrycze jeszcze jedną filiżankę herbaty? Nie chciał, żeby Kasandra musiała wstawać.To ty nic nie wiesz, bo nie chcesz widzieć tego, co masz przed oczami!Robin co prawda współczuł Kasandrze, ale przede wszystkim dokuczała mu urażona miłość własna.Zaczął go stopniowo ogarniać gniew.Robił, dla kuzynek co mógł, i oto jak mu odpłacono! Kasandra zlekceważyła jego poświęcenie i odrzuciła ofertę małżeńską dla pospolitego przestępcy, a Patience nie chce go znać i mówi mu w oczy, że nic dla niej nie znaczy!- Może ucieszy cię wiadomość, że za pół godziny już mnie tu nie będzie - rzekł z największą godnością, na jaką mógł się zdobyć.-1 już nie wrócę.Życzę ci szczęścia, Patience.Przyszłej wiosny na pewno znajdziesz w Londynie odpowiedniego męża.Mam nadzieję, że on będzie coś dla ciebie znaczył.Dobrze, że ze mną jest inaczej, bo pewnie się już nie spotkamy.- Miło mi to słyszeć - odparła Patience tonem, który świadczył o czymś wręcz przeciwnym.Po tej potyczce słownej szli do wdowiego domu w zupełnej ciszy i rozstali się zaraz po wejściu w jego progi.Robin poszedł po służącego i bagaże, które trzeba było wnieść do podstawionego powozu, chciał także pożegnać się z ciotką Matyldą.Patience zaś oglądała świeżo rozkwitłe kwiaty na odległej grządce i pilnie się oddawała temu zajęciu, póki nie ucichły wszelkie odgłosy krzątaniny.Nie obejrzała się nawet i nie popatrzyła za powozem.Robin zresztą nie zauważył tego, bo nie wyjrzał przez okno.Odjeżdżał pełen złości i upokorzenia.Rozejrzał się za czymś, co mógłby zgnieść, połamać albo cisnąć na ziemię.Niczego takiego nie miał jednak pod ręką.Nigdy nie był człowiekiem porywczym i nie wiedział, jak rozładować gwałtowny napad gniewu.Nie zrobił więc nic poza tym, że zdjął kapelusz i kilkakrotnie uderzył nim o kolana, jakby chciał go otrzepać z kurzu.Jechał do domu.Nareszcie.Tęsknił do niego, jak mu się zdawało, już niemal całą wieczność.Nie był stworzony do życia w mieście, nie lubił wiru rozrywek.Chciał tylko mieć własny dom, własne farmy, konie i bydło.No i własną rodzinę.Rodzinę, której jak dotąd nie założył.Żona.Dzieci.Zimowe wieczory w domowym zaciszu, przy kominku, w przytulnym saloniku, a w ręce książka, z której czyta żonie na głos.Żona zaś pochyla się nad haftem.Dzieci leżą w łóżeczkach albo siedzą wokół stołu.Westchnął.Żona siedząca naprzeciw niego uniosła głowę i uśmiechnęła się wdzięcznie, ujmująco, całkiem jak Patience.Patience, jego siostra.Nie, kuzynka.Nie, ani siostra, ani kuzynka.Była dla niego nikim.On był nikim dla niej.Lecz podczas obu jego wizyt we wdowim domu nie rozstawali się ani na chwilę.Gdy przyjeżdżał, widział ją rozradowaną i poczuł się wtedy tak uszczęśliwiony, jakby naprawdę wrócił do siebie.Za pierwszym razem podbiegła ku niemu, a on otworzył ramiona, w które wpadła.Cóż za oszałamiająca chwila! Choć również nieco kłopotliwa.Przypomniał ją sobie z pewnym zażenowaniem.Ale był to jeden z najpiękniejszych momentów w jego życiu.Może nawet najpiękniejszy ze wszystkich!Wziął ją wtedy w objęcia i przytulił do serca.Tam było właściwe miejsce dla Patience.Podbiegła ku niemu i wyglądała na tak rozradowaną, że ledwo mógł ją poznać.A potem, kiedy powiedział, że natychmiast musi się widzieć z Kasandrą, posmutniała nagle i, zdaje się, powiedziała, iż powinien był przyjechać z innego powodu.A dzisiejszego ranka złościła się i była przygnębiona.Kazała mu jechać precz i nigdy nie wracać, bo myślała, że on kocha Kasandrę.Krzyknęła, że jest dla niej nikim - ze łzami w oczach! Nie przyszła powiedzieć mu „do widzenia”, choć widział, jak stoi nad grządką z kwiatami.Musiała przecież słyszeć turkot odjeżdżającego powozu, ale nie okazała żadnego zainteresowania.Czyżby był ślepcem?Czyżby był durniem?Tak, jednym i drugim!Pochylił się i zastukał energicznie w przednią ściankę powozu, żeby woźnica zawrócił.Stała nadal nad grządką, jakby nie ruszyła się stamtąd ani na krok.Na tę samą rabatkę cisnęła kiedyś koszyk z kwiatami i kapelusz, biegnąc ku niemu.Tym razem nie biegła.Nawet nie podniosła głowy, by spojrzeć, choć musiała słyszeć nadjeżdżający pojazd
[ Pobierz całość w formacie PDF ]