[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- No, wal, nad czym się namyślasz? - zachęcała go dziewczyna.Przełknął ślinę i doznał takiego uczucia, jakby mu język ucięto.Należało jednak coś powiedzieć.Właśnie.- wydusił z wielkim trudem - od dłuższego czasu.zastanawiam się, czyby nie zrobić Cegiełce jakiegoś prezentu.Świetny pomysł, tylko co chcesz mu dać? Masz tyle fantastycznych rzeczy, możesz mu coś zanieść do szpitala.Tak - powiedział zaciskając z rozpaczy zęby.Albo mógłbyś mu choćby pożyczyć - ciągnęła - ten japoński odbiornik tranzystorowy.Już mu proponowałem.Powiedział, że na tej sali nie wolno słuchać radia.A w ogóle.W ogóle co?A nic - wybąknął - tak sobie coś pomyślałem.Myślał o Karioce.Szła obok niego smagła, wesoła, powabna.Widział jej twarz złotą od opalenizny, jej zielone oczy, błyszczące i jakby zdziwione, dławił się w bezsilnej rozpaczy.Nie potrafił nawet złożyć swobodnie prostego zdania i zdobyć się na odwagę, by zaproponować jej pójście do kina.Karioka tymczasem stąpała lekko, myśląc już o czym innym.Wiesz - powiedziała po chwili - dostałam kartkę od tego marynarza ze Szkoły Morskiej.Jest teraz w Libanie.W Libanie - mruknął ponuro Julek.Zamroczyło go.Był pewny, że gdyby spotkał teraz tego marynarza, to rzuciłby się na niego z pięściami.Pisze, że bardzo tęskni.A na tej pocztówce był stary bazar arabski.Brodaci Arabowie i żebracy.Śmieszne, co?Co ma być śmieszne?A wszystko.A najśmieszniejsze, iż on nie wie, że mi się podoba Tolek Banan.Przecież on nawet nie wie, kto to jest Tolek Banan.Myślisz, że oni tam nie czytają polskich gazet?Arabskie - powiedział z przekąsem.Szli chwilę w milczeniu.Julek wbił wzrok w ziemię i do bólu zaciskał pięści.Nie mógł sobie wybaczyć, że nie wykorzystał tak znakomitej sytuacji.Karioka niczego się nie domyśla.Gdyby przynajmniej wiedziała, jak bardzo mu na niej zależy.Gdyby powiedziała chociaż jedno ciepłe słowo.A ona tymczasem wyjeżdża z tym marynarzem.Znienawidził go, a przez niego wszystkich marynarzy.Marynarz, wielka rzecz.Tolek Banan to co innego.Tolek pokazał, co potrafi.Jest sławny, a przede wszystkim nie zwraca uwagi na Kariokę.Traktuje ją jak chłopca, ba, może nawet jest wobec niej bardziej wymagający.Nie spostrzegł, kiedy doszli do ronda Waszyngtona.Karioka zatrzymała się.To cześć.Cześć - odparł smutnie.- Spotkamy się jutro rano.Zadzwonię, pójdziemy razem na zbiórkę.Dobra.- Naraz dziewczyna zrobiła taki gest, jakby sobie coś przypomniała.- Julek, słuchaj, w „Sawie” jest fantastyczny western z Johnem Waynem.Iz Jamesem Stewartem - dodał.Tak.Może byśmy się razem wybrali? Chwilę stał jak ogłuszony.Co cię tak zamurowało? - zapytała śmiejąc się.A nic, nic - powiedział szybko.- To świetnie, bo właśnie chciałem ci zaproponować.Masz bilety?Nie, ale kupię dla nas obojga.Na balkon, pamiętaj - skinęła mu ręką i biegiem ruszyła po białych pasach na drugą stronę ulicy.Gdy była już przy Francuskiej, odwróciła się i znowu skinęła mu ręką.Potem zniknęła za rogiem ulicy.Julek czuł wzbierającą radość.Rozejrzał się.Wszystko wokół wydało mu się piękne: drzewa, ludzie, domy, wysokie niebo i obłoki nad Wisłą.I pomyślał, że to bardzo szczęśliwy dzień.Trwał chwilę w radosnym upojeniu, lecz wnet przypomniał sobie, że powinien iść na Walecznych.Ruszył więc raźnym krokiem, a gdy znalazł się na rogu ulicy i skręcił w głąb szpaleru starych drzew, zobaczył w oknie na parterze wywieszkę:ELEKTRYCZNE PODNOSZENIE OCZEK Następny dom miał kryć tajemnicę ukradzionego volkswagena.Przeszedł jeszcze kilka kroków wzdłuż ogrodzenia.Zatrzymał się przed żelazną furtką prowadzącą w głąb ogrodu i wtedy na chodniku zobaczył dwie dziewczynki grające w kometkę.Dziewczęta były tak zajęte grą, że nie zauważyły zbliżającego się chłopca.Rakietki śmigały w ich rękach, a piłeczka przelatywała ponad chodnikiem.Wreszcie, odbita niezbyt fortunnie, upadła pod nogi Julka.Chłopiec podniósł ją, podał nadbiegającej dziewczynce.Było to pucołowate, opalone, niezwykle zuchowate stworzenie, przypominające raczej chłopca.- Te - zahaczył Julek, gdy podawał jej piłeczkę - podobno rąbnęli sprzed tego domu volkswagena?Oczy dziewczynki błysnęły zainteresowaniem.Rąbnęli.i co z tego?A nic - powiedział siląc się na obojętność.- Tak tylko.To ciekawa historia - dodał podchwytliwie.- W biały dzień ukradli samochód.Dziewczyna połknęła haczyk.Wcale nie w biały dzień, tylko wieczorem.A skąd wiesz?Bo bawiliśmy się właśnie w chowanego, a na dworze już ciemniało.Widziałaś może ten samochód? Nie pamiętasz, jakiego był koloru?Jasne, że widziałam.Stał tutaj, przy furtce.Był szary i miał bagażnik na dachu.Julek drgnął, lecz wnet opanował się.Trzeba było zachować spokój i wyciągnąć jak najwięcej wiadomości.Do tej pory śledztwo dawało rewelacyjne wyniki.- Szary - powtórzył w zamyśleniu.- I miał na dachu bagażnik.Jesteś tego pewna?Dziewczyna wydęła wargi.- No jasne.Przecież się za nim kryłam.A Jurek nie mógł mnie znaleźć.Taka fujara.Druga dziewczyna, chuda, nadmiernie wyrośnięta, o nogach szczudłowatych i krostowatej twarzy, zawołała zniecierpliwiona:- Marta, grasz czy nie grasz, bo ja nie będę czekała!Już idę! - odkrzyknęła Marta.Julek zatrzymał ją.Poczekaj.Może widziałaś tego faceta, co wsiadał do samochodu?Nie, bo mama zawołała mnie na kolację.A do kogo przyjechał ten pan volkswagenem?A na co ci to? - zdziwiła się.- Do pana Sacharkiewicza, tego dentysty Mignęła mu rakietką przed oczami i skacząc na jednej nodze oddaliła się.Po chwili gra zaczęła się od nowa.Julek dopiero teraz odetchnął radośnie.Miał przeczucie, że nareszcie natrafił na właściwy ślad.Rozejrzał się uważnie.Na murze przy furtce spostrzegł białą, emaliowaną tabliczkę:MARIAN SACHARKIEWICZ lekarz dentysta PRZYJMUJE OD 16 DO 18Było dopiero wpół do pierwszej.Zawrócił zawiedziony.Chciał odejść, lecz zauważył, że dziewczęta grające w kometkę pokłóciły się.Ta chuda, o szczudłowatych nogach, rzuciła Marcie rakietkę i z obrażoną miną odeszła w głąb ulicy.Postanowił jeszcze raz porozmawiać z Martą.Usiadł na podmurowaniu ogrodzenia i zaczął czyścić zapałką paznokcie.Dziewczynka zbliżyła się trzęsąc się z gniewu.- Widziałeś? - zawołała.- Ta nieznośna Zośka popsuła mi rakietkę i jeszcze się pogniewała.Myśli, że będę z nią grała.Nie ma głupich.Wolę grać z chłopcami.Julek cierpliwie wysłuchał skarg, a gdy skończyła, zagadnął niemal obojętnie:Zęby mnie bolą i po południu wybieram się do dentysty.Czy ten doktor Sacharkiewicz przyjmuje tego samego dnia?Chcesz sobie wyrwać?Nie, tylko zaplombować.Jeżeli cię bolą, to może cię przyjmie.Raz moją mamę strasznie bolał ząb, to poszła do niego, a on jej zatruł.nawet po godzinach przyjęć.Spróbuj, może jest w domu.Julek spojrzał niechętnie w stronę zasłoniętych okien.Czy to dobry dentysta?Nie wiem.Idź, to się przekonasz.- Chłopiec wzruszył ramionami.Marta zaśmiała się: - Terę fere, pewno się boisz.Nie, tylko nie mam przy sobie forsy.To po co wybierasz się do dentysty?Chciałem zobaczyć, o której przyjmuje.Julek nie mógł znaleźć sobie miejsca.Był tak zdenerwowany, że pół obiadu zostawił na stole.Co chwila spoglądał na zegarek, a czas, jak na złość, płynął wolno, jakby sobie kpił z chłopca.Na szczęście przed czwartą zadzwoniła Karioka.Masz już bilety? - zapytała wesoło.Mam na szóstą, ale przed szóstą musimy załatwić jeszcze pewną sprawę - odparł tajemniczo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]