[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Królestwo za brukowiec z epoki.Ech, gdyby takowe istniały…Z ciężkim westchnieniem sięgnąłem po kolejne tomiszcze, zdmuchnąłem z okładki grubą warstwę kurzu - szybko się zorientowałem, że utrzymywanie porządkunie jest bynajmniej priorytetem dla dzielnej obsługi.Cóż, mogło być gorzej - z kilku roczników „Dziennika Urzędowego” zostały tylko nadgryzione przez myszy i zapewne niesmaczne okładki.Poprosiwszy o wyjaśnienia dyrektora archiwum, otrzymałem w zamian nonszalanckie wzruszenie ramion i solenne zapewnienie, że nie stało się to za jego kadencji…Rozmyślania przerwał mi natarczywy dźwięk - komórka.Dzwonił Dżuma.- Za godzinę w Krasnoj Gorkie - rzucił zamiast powitania.- Poczekaj przed archiwum, wysłałem po ciebie samochód.Rozłączył się, zanim zdążyłem zapytać, co się stało.No, ładnie… Ciekawe, o co chodzi? Nie sądziłem, że o kolejne problemy egzystencjalne Mariny Biełowej, głos Olega brzmiał szorstko, szczekliwie, niczym na poligonie albo w akcji.Rzuciłem się do wyjścia, zgarniając w biegu kurtkę, krzyknąłem do pracujących w sąsiednim pomieszczeniu milicjantów, aby zabezpieczyli czytane przeze mnie dokumenty.Kątem oka widziałem, jak biegnie za mną Żeńka, zapewne w charakterze samozwańcze-go ochroniarza.Tak jakby nie wystarczyła kręcąca się gdzieś po okolicy RMB.Zpewną konsternacją stwierdziłem, że wizja przytupującej z zimna w jakiejś bramie Rai-sy Maksimowny Borelskiej wywołała na mojej twarzy szczery, niewymuszony uśmiech.Cóż, chyba wypadało to zaliczyć do drobnych przyjemności życiowych…Rozejrzałem się po parkingu przed archiwum - wóz ochrony jeszcze nie podjechał, machnąłem ręką, odsyłając Żeńkę z powrotem: chłopak wypadł na mróz w swetrze, bez czapki i rękawic.Termometry wskazywały minus dziesięć.Wtedy go zobaczyłem - wyszedł zza ochlapanej zaschniętym błotem dostawczej półcię-żarówki; wysoki, szczupły, o aparycji intelektualisty.Powiedział coś spokojnie, nie podnosząc głosu, ale z naciskiem.Nie dokończył zdania, pocisk rozerwał rękaw grubej kurtki, wyrzucił w powietrze obłoczek zabarwionego na czerwono puchu.Mężczyzna skoczył - z odległości kilkunastu metrów, bez rozbiegu.Sięgnąłem po broń, chciałem sięgnąć… Ogarnęła mnie fala gorąca, zdrętwiały ręce i nogi.Upadłem.Ktoś rozgiął mi zaciśnięte na teczce palce, usłyszałem kilka następujących jeden za drugim strzałów i pełne wściekłości wrzaski.Krzyczała RMB.- Ocknij się, do cholery, ocknij się… - mamrotał Żeńka, nacierając mi policzki śniegiem.- Już… dobrze - wybełkotałem, uczepiwszy się ramienia chłopaka.Po chwili stanąłem na nogi.Potrząsnąłem głową, usiłując dojść do siebie: wszystkie przedmioty widziałem rozmyte jak pod wodą, klatka piersiowa paliła żywym ogniem.- Co się stało?- Dałeś sobie zabrać teczkę, kretynie! - warknęła, podbiegając, Raisa.Rozczochrana, z trzymaną w zgięciu ramienia strzelbą i rzucającymi wściekłe błyski oczyma, wyglądała na niebezpieczną wariatkę.Niebezpieczną i uzbrojoną…- Spokojnie, w tej teczce… nie było niczego ważnego - wykrztusiłem.- Notatki z lektury „Wiadomości Sądowych”, można je… dostać w paru innych bibliotekach i archiwach.Ten Chińczyk…uciekł?- Zwiał ubliudok poganyjl Trafiłam go w ramię, ale to tylko draśnięcie.Rzucał się na wszystkie strony jak szczupak na lodzie, nie mogłam wycelować!W głosie RMB brzmiała frustracja.Rozumiałem ją, zapewne dostanie za swoje - nie dała rady zatrzymać nieuzbrojonego człowieka, do tego dochodziła urażona zawodowa duma: przegrała w starciu jeden na jednego.Tyle że Chińczyk nie był normalnym człowiekiem, zdecydowanie nie.- Przyjechała ochrona - powiedział Żeńka.- Zbieramy się - zadecydowałem.- Ty też - zwróciłem się do RMB.- Musimy pogadać z Olegiem.Nie zaprotestowała.Z ponurą miną zajęła miejsce w samochodzie.- Coś się stało? - spytał jeden z ochroniarzy, spoglądając na trzymaną wciąż w rękach kobiety strzelbę.Borelska rozpoczęła wyjaśnienia od podania w wątpliwość cnoty babki rozmówcy.Zanim doszła do matki, facet mądrze zrezygnował z dalszych indagacji.Ruszyliśmy.Myślałem, że spotkamy się z Biełowem - ochroniarze zaprowadzili nas do jego gabinetu - ale zastaliśmy tam jedynie Olega Dubrowa.Nie żebym był rozczarowany, nie paliłem się do rozmowy z biznesmenem.Nie teraz.Znaleziona ostatnio odzież Ludy, podobnie jak i ślady krwi sprawiły, że moja teoria dotycząca zniknięcia dziewczyny rozsypała się niczym domek z kart.Wracaliśmy do punktu wyjścia, wyglądało, że Ludmiłę jednak porwą-no i zamordowano.Chyba że naprawdę bardzo chciała, żeby ktoś tak myślał… W końcu każdy może pobrać sobie z żyły trochę krwi.Wystarczy nieco wprawy, no i odrobina odwagi.No dobrze, więcej niż odrobina…- Co z tym Chińczykiem?! - rzucił niecierpliwie Oleg.RMB spuściła wzrok, siłą rzeczy przejąłem konwersacje.- Zaatakował mnie, gdy tylko wyszedłem z archiwum.Zabrał teczkę z notatkami.Nie mogłem nic zrobić, facet doskoczył do mnie z odległości kilkunastu metrów i powalił jednym ruchem.Nawet nie wiem dokładnie, co mi zrobił.To ekspert Ziranmen, tak jak ten poprzedni.I też gadał coś o „nocnych jastrzębiach” - zaraportowa-łem zwięźle.- A ty? - Dżuma zwrócił się do Borelskiej ze złowróżbnym wyrazem twarzy.- Co ty zrobiłaś?!- Drasnęłam go w ramię - odpowiedziała cicho RMB.- Nie byłam w stanie go… trafić.- Co się stało? - Obrzucił mnie gniewnym wzrokiem.- Poprzednio poszło ci lepiej.- To skomplikowana sprawa - odparłem z westchnieniem.- Bardzo skomplikowana…- Więc?- Czy Borelska jest dobra w walce wręcz? - spytałem bez ogródek.- Daje sobie radę.- Dżuma wzruszył ramionami.- Średni poziom, a co?Bezwiednie skinąłem głową - wbrew powszechnej opinii nawet żołnierze elitarnych jednostek nie są mistrzami walki wręcz, nie jest im to do niczego potrzebne.W dodatku ich wyposażenie: kamizelki kuloodporne, broń, konieczność dźwigania zapasowej amunicji czy racji żywnościowych, mocno ogranicza zakres dostępnych technik.Wyjątkami są operatorzy służb specjalnych albo żołnierze z oddziałów dalekiego zwiadu - ci często muszą działać na zapleczu wroga, bez żadnego wsparcia, bywa, że i bez broni.Tak czy owak, wyglądało, że RMB nie odstaje od średniej i wyciągnięcie wniosków z tego, co się stało, spadnie na mnie…- Istnieją różne sposoby, aby ocenić i udokumentować czyjąś sprawność w zakresie walki wręcz -zacząłem.- Razem z Maksem opracowaliśmy swój system.W skali od jeden do dziesięciu.Przedstawiając rzecz w skrócie i dużym uproszczeniu: stopnie jeden-trzy to sportowcy, znakomicie wygimnastykowani, fenomenalnie sprawni fizycznie ludzie.Czwórka i wyżej to już eksperci sztuk walki, tacy, którzy potrafią zastosować swoje umiejętności w starciu na śmierć i życie.Przykładowo: Maks to siódemka, dziewiątkę widziałem raz w życiu, o dziesiątkach tylko słyszałem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]