[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była inteligentna, więc domyślała się, że coś jest nie tak, lecz brakowało jej faktów, żeby móc to na czymś oprzeć.My z Ogilviem wiedzieliśmy, że coś jest nie tak, bo znaliśmy znacznie więcej faktów, ale w tym momencie też gubiliśmy się w tych informacjach.Odprowadziłem je aż do wejścia do samolotu, wróciłem do domu i zacząłem kreślić skomplikowany diagram, w którym zawarłem wszystko, co wiem o sprawie Ashtona.Liniami ciągłymi połączyłem osoby dramatu i oznaczyłem to, co wiadomo na podstawie faktów; liniami przerywanymi oznaczyłem hipotezy.Cała ta zabawa nic mi nie dała.Mniej więcej w tym czasie zacząłem jednak odczuwać dziwne swędzenie w korze mózgowej.Może przyczyną było wykreślenie tego diagramu z liniami i strzałkami, ale coś mi zaczęło w głowie kiełkować i koniecznie chciało się przebić na powierzchnię.Ktoś coś powiedział, a ktoś inny powiedział coś innego, pozornie z tym nie związanego, i malutki pan Domysł, który mieszkał u mnie pod czaszką, zaczął się niespokojnie wiercić przez sen.Poszturchiwałem go, żeby się obudził, ale nic z tego.Musiałem cierpliwie czekać, aż się wyśpi.We wtorek pojechałem do domu Ashtona obejrzeć rzeczy wystawione na sprzedaż.Ściągnęły tam tabuny cwanych handlarzy i naiwnych kupców liczących na to, że trafi im się jakaś nadzwyczajna okazja.I jedni, i drudzy byli nieco zawiedzeni, bo najlepsze rzeczy zabrano do mieszkania w Londynie albo sprzedano u Sotheby’ego.Niemniej zostało jeszcze wystarczająco dużo wszystkiego, żeby każdy miał co sobie pooglądać.W końcu był to zgromadzony przez piętnaście lat dobytek szczęśliwej rodziny.Rozumiałem, dlaczego Penny nie chciała być przy tym obecna.Nie wybrałem się tam, żeby cokolwiek kupować ani też z czystej ciekawości.Zakładaliśmy, że Ashton coś ukrył; wprawdzie nie natrafiliśmy na to, ale nie znaczy to wcale, że tego nie ma.Używam tu liczby mnogiej, choć w istocie mam na myśli Ogilvie’ego, ponieważ w tej kwestii miałem odmienne zdanie.Nie mogłem jednak wykluczyć, że mój szef ma rację, więc na wszelki wypadek poszedłem sprawdzić, czy jakieś podejrzane typy przypadkiem nie wykazują niezdrowego zainteresowania dobytkiem Ashtonów.Oczywiście była to zabawa równie jałowa jak moje wcześniejsze kreślenie diagramu, gdyż normalny handlarz jest z natury rzeczy podekscytowany i wygląda podejrzanie.Kręcąc się po domu natknąłem się na Mary Cope.– Dzień dobry, Mary – zagadnąłem.– Widzę, że trwasz na posterunku.– Tak, proszę pana.Mam tu mieszkać do czasu, aż dom zostanie sprzedany.Nadal mam mieszkanie na górze.– Spojrzała na tłum ciekawskich szperających w dobytku Ashtonów.– Jaka straszna szkoda, naprawdę.Tu było tak pięknie, zanim.zanim.Była o krok od płaczu.– Rzeczywiście, straszna szkoda, ale stało się – powiedziałem.– Jest już ktoś chętny do kupienia domu?– Nic mi o tym nie wiadomo.– A co zrobisz, kiedy zostanie sprzedany?– Mam jechać do Londynu, kiedy panna Penny i panna Gillian wrócą z Ameryki.Nie wiem, czy mi się będzie podobało w Londynie.Ale może się przyzwyczaję.– Na pewno się przyzwyczaisz.Spojrzała na mnie.– Chciałabym wiedzieć, dlaczego Pan Bóg robi takie rzeczy takiej rodzinie jak Ashtonowie.Tacy dobrzy ludzie.„Bóg nie miał z tym nic wspólnego” – pomyślałem ze smutkiem.To co spotkało Ashtonów, było wyłącznie dziełem ludzi.Nie chciałem jednak podważać jej szczerej wiary.– Brakuje mi nie tylko pana Ashtona – powiedziała Mary głosem pełnym żalu.– Bensona też mi brakuje.Taki był śmieszny i pogodny, zawsze żartował; nikomu złego słowa nie powiedział.Wciąż nas rozśmieszał.I pomyśleć, że oni obaj z panem Ashtonem tak marnie zginęli, i to w obcym kraju.– Czy Benson kiedykolwiek opowiadał o sobie?– Jak to o sobie? Nie bardzo rozumiem.– Czy zdarzało mu się opowiadać jakieś historyjki, jakieś wspomnienia z dzieciństwa, z młodości albo z czasów, kiedy był w wojsku?Zastanowiła się, a potem pokręciła głową
[ Pobierz całość w formacie PDF ]