[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli on tak chce.– Dobrze – ucieszył się Harding.– Chodź tu.Podszedł z nim do miejsca, gdzie leżała strzelba.– Wszystko przygotowane do zabrania na łódź.Zamocujemy ją bez trudu, po prostu wstawimy w uchwyty i zaciśniemy obejmy.Po chwili dodał:– Strzelając z czegoś takiego, musisz pamiętać o dwóch sprawach.– Mów.– Po pierwsze: kiedy pociągasz za spust, trzymaj głowę z daleka.Z panewki tryśnie płomień, który może paskudnie poparzyć ci twarz.Po drugie: przy strzale leżysz na brzuchu, masz ograniczoną swobodę celowania w bok, ponieważ kolba przesuwa się tylko tyle, na ile pozwolą luzy w uchwytach.Jednak zanim pociągniesz za spust, oderwij kolana od dna łódki.To ważne.– Dlaczego?Harding potrząsnął głową.– Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, co to za broń.Jeśli w momencie strzału będziesz klęczał w łódce, odrzut połamie ci nogi.Uważaj.– Wszechmocny Boże! – jęknął Denison.Ze zdziwieniem spojrzał na Hardinga.– Dlaczego wybrałeś mnie, a nie McCready’ego?– McCready zbyt dobrze zna się na broni.Mógłby popełnić błąd i uznać, że zna się także i na tej.Chcę, żeby ktoś zrobił dokładnie to, co mówię, a nie to, co uważa za stosowne.– Uśmiechnął się kwaśno.– Nie wiem, czy z tego wystrzelimy.W tych okolicznościach przypuszczam, że nie, ale wierz mi, kiedy pociągniesz za spust, będziesz zapewne równie zdziwiony jak człowiek, do którego strzelisz.– Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie.Jak twoja ręka?Harding spojrzał na zaimprowizowany temblak.– Nieźle, dopóki działa zastrzyk.Nie zabieram mojej apteczki, ale schowałem w kieszeni strzykawkę ze środkiem znieczulającym.Jeszcze jedno.Jeżeli wystrzelimy, na mokradłach trudno będzie ponownie załadować strzelbę.Trzeba to zrobić na płytkiej wodzie; McCready stanie przed dziobem ze stemplem i wepchnie ładunek.Porozmawiam z nim o tym.Podszedł do McCready’ego, a Denison nachylił się nad strzelbą.Nagle wydała mu się bardziej realna, nie wyglądała już jak stara żelazna rura, lecz jak śmiercionośna broń.Wyprostował się i zobaczył stojącą obok Lyn.– Dodatkowy sweter – powiedziała podając mu go.– Na wodzie zawsze jest zimno.– Dzięki.– Uśmiechnął się, biorąc sweter z jej rąk.– A w wodzie będzie jeszcze zimniej.Nie powinnaś tu przyjeżdżać, Lyn, to nie miejsce dla ciebie.Obiecasz mi coś?– To zależy.– Jeżeli okaże się, że są kłopoty.jeśli dojdzie do strzelaniny, obiecaj, że będziesz trzymać się z dala.Wskakuj w trzciny i znikaj.Nie ryzykuj, jeśli nie musisz.Wskazała na Hardinga.– A co z nim?– Zostaw go zawodowcom.Zajmą się nim.– Gdyby nie ja, nie byłby tu – stwierdziła ponuro.– A ty akurat jesteś odpowiednią osobą, żeby mówić o niepodejmowaniu ryzyka.Wzruszył ramionami.– W porządku, ale jest coś, co możesz dla mnie zrobić.Znajdź kłębek sznurka.Może Harding wie, gdzie go znaleźć.Podszedł do nich McCready.– Jesteśmy gotowi do drogi.Pomóż mi nieść strzelbę.Gdy ją podnieśli, usłyszeli kilka pojedynczych strzałów.– Co tam się dzieje, do licha? Nie strzelają do nas, a więc do kogo? – zastanawiał się McCready.Denison chwycił kolbę strzelby.– Kogo to obchodzi? Korzystajmy z okazji.Tym razem doszli na brzeg szybciej, mimo że dźwigali broń; znali kierunek i wiedzieli, dokąd iść.W pięć minut położyli strzelbę na dziobie łódki.Bez trudu weszła na miejsce i Harding objaśnił, jak ją zamocować.Denison rozwinął trzydziestostopowy kłębek sznurka, który znalazła Lyn.Podał koniec McCready’emu.– Trzymaj – szepnął.– Jeśli napotkasz jakieś kłopoty, pociągnij, a zatrzymam się.Dwa szarpnięcia i ruszę dalej.– Cholernie dobry pomysł.Denison klepnął Hardinga w ramię.– Wsiądź, zanim ją spuścimy na wodę.Harding usłuchał, a Denison z McCreadym zepchnęli łódź na wodę.Dno znów zazgrzytało o kamienie i przez chwilę czekali, wstrzymując oddech w obawie, że ktoś ich usłyszał.Denison wszedł do łodzi i położył się za strzelbą.Podał drugi koniec sznurka Hardingowi.– Jak poczujesz szarpnięcie, daj mi znać.Gdzie są wiosła?– Na dnie, tuż przy kolbie.Poszperał i znalazł pagaje o krótkich rączkach i szerokich piórach.Zanim włożył je w wodę, spojrzał przed siebie.Leżał na brzuchu, mając oczy nie wyżej niż stopę nad wodą.Przed nim, na dziobie, była dziewięciostopowa strzelba.W łódce, na swoim miejscu, wyglądała mniej niezgrabnie.Była nabita.– Poczekaj! – szepnął Harding.– Weź tę igłę i wepchnij ją w otwór panewki.Denison sięgnął ręką i odciągnął kurek.Mechanizm zaskoczył i Denison wsunął igłę w kanał panewki, aż poczuł, że przebiła papierowy ładunek.Poruszał nią na boki, poszerzając dziurę, która pozwoli płomieniowi dotrzeć do prochu, a potem oddał igłę lekarzowi, który wręczył mu spłonkę.– Lepiej trzymaj ją w ręce, dopóki nie będziesz gotów do strzału
[ Pobierz całość w formacie PDF ]