[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W bagno! - krzyczał za mną zdyszany głos Majki.- Zaganiaj go w bagno!Maleńki tubylec i tak biegł w kierunku grzęzawiska.Biegł, trzeba mu to przyznać, w dobrym tempie i odległość między nami zmniejszała się bardzo powoli.Wiatr świstał mi w uszach, z oddali coś krzyczał Komow, ale Majka zagłuszała go skutecznie.- Z lewej, zachodź go z lewej! - wołała z wielkim zapałem.Skręciłem w lewo, wbiegłem na pas startowy, ten fragment był już ukończony, równy, czysty, falista powierzchnia bardzo ułatwiała bieg i teraz poszło mi lepiej - zacząłem tamtego dopędzać.“Nie uciekniesz - powtarzałem w myśli - nie, bracie, teraz nie uciekniesz.Zapłacisz mi za wszystko…” Nie spuszczałem z oczu jego szybko poruszających się łopatek, migających gołych nóg, widziałem strzępy pary wylatujące zza jego ramienia.Dopędzałem go i czułem niebywałe uniesienie.Pas startowy skończył się, do szarej waty nad bagnem było nie więcej niż sto kroków, a ja go doganiałem.Kiedy dobiegł do brzegu grzęzawiska, do smętnych szuwarów karłowatej trzciny, przystanął.Kilka sekund stał, jakby się nie mógł na coś zdecydować, potem spojrzał na mnie przez ramię i znowu zobaczyłem jego wielkie ciemne oczy, wcale nie zastygłe, przeciwnie, niezmiernie żywe i nawet jakby roześmiane a potem przykucnął, objął ramionami kolana i potoczył się.Nawet nie od razu zrozumiałem, co się stało.Dopiero co stał tu człowiek, wprawdzie bardzo dziwny człowiek, zapewne zresztą w ogóle nieczłowiek, ale z wyglądu jednak człowiek i nagle nie ma człowieka, a przez grzęzawisko, przez martwe straszliwe bagno rozpryskując błoto i mętną wodę toczy się jakiś bezsensowny szary kłębek.I to jak się toczy! Nie zdążyłem dobiec do brzegu, kiedy kłębek już znikł w smugach mgły i tylko z daleka, zza szarej zasłony dobiegały cichnące szelesty, pluski i cieniutki, przenikliwy świst.Tupocząc nadbiegła Majka, stanęła obok mnie, ciężko sapała.- Uciekł - skonstatowała z niezadowoleniem.- Uciekł - powiedziałem.Staliśmy kilka sekund wpatrując się w kłęby mętnej mgły.Potem Majka otarła pot z czoła i powiedziała:- Uciekłem od babci, uciekłem od dziadka…- A od ciebie, kwatermistrzu, tym bardziej ucieknę - dodałem i obejrzałem się.Tak.Ten, kto ma w nogach, ten biega, a ten, kto ma w głowie, ten, jak sami rozumiecie, stoi i patrzy.Byliśmy we dwoje z Majką.Maleńkie figurki Komowa i Van der Hoosego ciemniały daleko obok statku.- Niezły spacerek powiedziała Majka również patrząc w stronę statku.- Ze trzy kilometry co najmniej, jak pan sądzi, kapitanie?- Zgadzam się z panem, kapitanie - odpowiedziałem.- Słuchaj powiedziała Majka z zadumą.- A może to wszystko nam się tylko zdawało?Objąłem ją za ramiona.Uczucie wyzwolenia, zdrowia, entuzjazmu i wiara w niebywałe świetlane perspektywy eksplodowała we mnie z niezwykła siłą.- Co ty się tam na tym znasz, dziecinko! - wrzasnąłem, nieomal płacząc ze szczęścia i potrząsając Majką z całej siły.- Co ty możesz wiedzieć o halucynacjach! Zresztą nie trzeba, żebyś wiedziała! Bądź szczęśliwa i nie myśl o niczym takim!Stropiona Majka gapiła się na mnie, próbowała się wyrwać, a ja na zakończenie potrząsnąłem nią raz jeszcze, objąłem i ruszyliśmy w stronę statku.- Poczekaj - słabo broniła się oszołomiona.- Co ty, jak pragnę zdrowia… Puść mnie, co to za obyczaje!- Chodźmy, chodźmy - przygadywałem! - Zaraz nam ulubieniec doktora M’Bogi da do wiwatu.Mam przeczucie, że popełniliśmy błąd urządzając te wyścigi, trzeba było siedzieć spokojnie.Majka wyrwała mi się gwałtownie, na sekundę przystanęła, potem kucnęła, opuściła głowę, objęła ramionami kolana i pochyliła się do przodu.- Nie - powiedziała wstając.- Ja tego nie rozumiem.- I nie trzeba - powiedziałem.- Komow nam wszystko wytłumaczy.Na początek da nam do wiwatu, przecież myśmy mu kontakt zerwali, ale później jednak wytłumaczy…- Słuchaj, jest zimno! - powiedziała Majka podskakując w miejscu.- Pobiegniemy?I pobiegliśmy.Mój początkowy entuzjazm trochę opadł i zacząłem sobie zdawać sprawę, z tego, co się stało.Okazuje się, że w gruncie rzeczy planeta jest zamieszkała! I to jeszcze jak zamieszkała człowiekopodobne istoty znacznych rozmiarów, rozumne, a być może nawet cywilizowane…- Staszek biegnąc zapytała Majka a może to ktoś z Panty?- Jakim sposobem?- No… a bo to jest mało sposobów… Przecież nie znamy wszystkich szczegółów projektu.Może przesiedlenie już się zaczęło?- E, nie - powiedziałem.- On nie jest podobny do tych z Panty.Tamci są rośli, czerwonoskórzy… Poza tym noszą ubrania, a ten był zupełnie nagi!Zatrzymaliśmy się przed włazem i przepuściłem Majkę przodem.- B-r-r! - powiedziała rozcierając ramiona.- Teraz Komow nam pokaże, gdzie raki zimują.- I to jakie raki - powiedziałem.- Gigantyczne - powiedziała Majka- Ze szczypcami wielkości krokodyla - uzupełniłem.Bezszmerowo wślizgnęliśmy się na mostek, ale natychmiast zostaliśmy zauważeni.Czekano na nas.Komow spacerował z rękami założonymi do tyłu, a Van der Hoose wysunął do przodu szczękę, patrzył w przestrzeń i nawijał na palce swoje bokobrody - prawy na palec prawej ręki, a lewy - na palec lewej ręki.Kiedy weszliśmy, Komow stanął, ale Majka nie dała mu dojść do słowa:- Uciekł - zameldowała urzędowo.- Uciekł przez grzęzawiska i to w niezwykły sposób…- Proszę o ciszę! - przerwał jej Komow.Zaraz się zacznie, pomyślałem, z góry postanawiając zaprzeczać i nie przyznawać się do niczego.Ale nie zgadłem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]