[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A jeśli to nie helikopter zrzucił na nas ten klosz.Czy nie zastanawiali się państwo nad tym?— Ależ tak — odparł Sandro.Lecz bezskutecznie.To jakaś sztuczka.Jakaś przebiegła sztuczka, której my nie znamy.— Dość głupia sztuczka — zrzędził Anglik.— Ale, jak widać, skuteczna… A drugi mikrobus?Wówczas przez monotonny szum wodospadu przedostał się zniekształcony głos megafonu.„Uwaga, uwaga! Wy, którzy w żaden sposób nie możecie się uwolnić z naszych rąk, słuchajcie! Nie poniesiecie żadnego szwanku, jeśli miss Van der Volden spełni nasze życzenie, któremu nie uczyniła zadość w Neapolu.Proszę wystawić dziesięć czeków, każdy na pięćdziesiąt tysięcy dolarów, z czego pięć do ekspozytury Norther Bank w Neapolu, Rzymie, Mediolanie, Zurychu i Hamburgu, a pięć do ekspozytur Bank of England w tych samych miastach.Ostrzegamy, że jeśli nie zostanie to zrobione przed północą, ściągnie na wszystkich nieobliczalne konsekwencje.Niech miss van der Volden przekaże wypełnione czeki ojcu Coltello; jeśli nastąpi to przed północą, o północy wszyscy będą wolni z wyjątkiem miss Van der Volden i ojca Coltello — oni zostaną przez nas zatrzymani do czasu realizacji czeków, ale nic im się nie stanie.Powtarzam: termin — północ.I nie próbujcie zbliżać się do niebieskiego słupa.Skończyłem!”Głos odezwał się znowu po kilku sekundach i wszystko powtórzył.— Módlmy się — mówił cicho ksiądz — módlmy się…Amerykańska milionerka z kwaśną miną sięgnęła do torebki szukając w niej książeczki czekowej.— Koniec z tym! Nie mogę brać odpowiedzialności za państwa…— Ma pani rację — zauważył ksiądz.— Policja włoska mimo wielu nieprzychylnych opinii nie jest taka zła, a Interpol…— Nie ma o tym mowy! — zakrzyknął Sandro.Nie wiem, co państwo o tym myślą, ale teraz jest dopiero wpół do dziewiątej.Do północy mamy jeszcze ponad trzy godziny.Może uda nam się uwolnić.Bandyci odlecieli helikopterem, nadawali widocznie przez radio.A może uda się nam stąd wydostać własnymi siłami.I proszę nie zapominać o drugim mikrobusie! Jest tam śledczy.Węgier.Nazywa się Imre Szakács.— A skąd ten Szakács będzie wiedział, co się z nami stało? — zapytał Ole.Sandro uśmiechnął się.— Zostawiłem mu znaki.Jak zbłąkane dziecko z bajki.Szakács domyśli się.— Ale jak mógł pan przy porywaczach… Na ich oczach — dziwił się ksiądz.— W młodszym wieku byłem znanym magikiem.Iluzjonistą.Wielki Sandro!Anglik usiadł na ziemi.— W porządku, przyjacielu.Więc niech pan nas stąd wyczaruje.Powtarzam: nie rozumiem i nie wiem, gdzie się znajdujemy.— W każdym razie w dolinie — wtrącił Dömpfer.Nasze więzienie ma ściany i dach, ale nie ma podłogi.Pod nami jest skalisty grunt.— Skalisty grunt, a więc nie możemy nawet kopać.Zresztą nie mamy żadnych narzędzi.— Sandro obszedł koliste pomieszczenie i zatrzymał się.Przyglądał się niebieskiemu słupowi.— Jeżeli więc jesteśmy w dolinie — ciągnął Dömpfer — to pasażerowie drugiego mikrobusu nas znajdą.Jesteśmy przecież tutaj i jeśli nasze więzienie ma wnętrze, to ma również stronę zewnętrzną.Prawda?Sandro zauważył zamyślony:— To dziwne więzienie.Jakoś… Dlaczego słyszymy szum wodospadu?— To jest dla pana ważne?— Tu wszystko jest ważne, panie Dömpfer…— Czy aby ten pański śledczy Szakács nie jest ślepy?— Mam nadzieję… — podniósł głos: — Proszę państwa, w każdym razie postanówmy: czekamy do północy czy nie.Spróbujemy przechytrzyć porywaczy i zaryzykujemy możliwość, że Szakács i pozostali nas znajdą, czy po prostu ulegniemy jak owieczki?Anglik wstał.— Jeśli mamy jakąś szansę, powinniśmy zaryzykować.— Spojrzał na pozostałych.Nikt nie odpowiedział.— Państwo milczą, czyli zgadzają się.A więc… — zrobił kilka kroków ku środkowi i zatrzymał się obok niebieskiego słupa.— Niech pana to nie kusi, Mr.Hewlitt! — zwrócił mu uwagę ksiądz.— Nie słyszał pan ostrzeżenia?Anglik wyciągnął rękę.Sandro też już stał obok niego.— To nie jest ciepłe.Zimne światło.Dziwne… — Anglik z początku po przegub, a potem po łokieć wetknął rękę w niebieski słup.— Jakby był z gazu… Nie jest ciepłe, nic nie czuję.— Wyjął rękę i obejrzał ją.— Nic.Sandro też włożył ramię.Pozostali przyglądali się temu eksperymentowi z wstrzymanym oddechem.Sandro obrócił ramię, po czym odezwał się do Anglika:— Jak gruby może być ten słup?— Nie ma nawet jarda.— Powiedzmy, że siedemdziesiąt centymetrów.Niech pan przejdzie na drugą stronę i obserwuje moją rękę! — Anglik obszedł słup.Trwało trochę długo, nim znalazł się po drugiej stronie.— Nie rozumiem — zakrzyknął.— Jak pan myśli, ile czasu potrzeba na przejście, powiedzmy, trzech metrów? I ile to kroków? Bo ja zrobiłem co najmniej piętnaście.— O Boże — krzyknęła Frau Dompfer.— Obydwaj są ciency jak kije…— Módlmy się, bracia…— Niczym zaczarowany pałac.W tym jest jakiś paskudny fortel, ale niech pan patrzy i obserwuje moją rękę! Widzi ją pan?— Nie.— Niech pan też wyciągnie swoją.Spróbujmy podać sobie przez to ręce!Lecz na próżno szukali swoich rąk.A przecież ramiona dwóch mężczyzn były o wiele dłuższe niż metr.I co najważniejsze — ani Sandro, ani Anglik wcale nie uważali się za szczupłych.Pozostałych natomiast, stojących pod ścianą ze sztucznego tworzywa, widzieli wyraźnie jako grubych, szkaradnie tęgich.Ale tylko dopóty, dopóki — nie osiągnąwszy celu — nie powrócili do towarzyszy.Z bliska wszyscy wyglądali normalnie.— Ma pan rację — powiedział Hewlitt.— To jakaś przebiegła sztuczka.Jakiś chwyt optyczny, za pomocą którego chcą nas przestraszyć i zmusić mis Van der Volden do kapitulacji.Ale nas nie interesują teraz ich sztuczki, lecz…Sandro był innego zdania.— Proszę mi wierzyć, nas powinno interesować wszystko.Mam pewne doświadczenie ze sztuczkami i…Nagle przerwał, ponieważ niebieski słup zaczął się rozszerzać, stał się wyraźnie obszerniejszy, do tego stopnia, że teraz został turystom do dyspozycji najwyżej półtorametrowej szerokości kolisty korytarz między obwodem słupa i ścianą pomieszczenia.— Droga miss — zakrzyknęła z przerażeniem Frau Dompfer — błagam panią, niech pani wypisze czeki, zanim jeszcze coś…— Nie ma mowy! — zmusił ją do milczenia Sandro.— Niech pani poczeka, gdzie jeszcze do północy!— Żeby panu nie przyszło do głowy manipulować coś przy tym słupie — powiedział ksiądz.— Już raz pan kusił los…— Proszę się uspokoić, podrę… Teraz i ja uważam, że lepiej poczekać na pomoc z zewnątrz.Ciągle jeszcze…Głos megafonu, jakby chciał dokończyć zdanie Sandro, odezwał się znowu:„Ciągle jeszcze czekamy.Północ się zbliża! Północ się zbliża!”Frau Dömpfer już tylko bezgłośnie łkała, szwedzkie rodzeństwo milczało, zakonnik głośno się modlił, a kierowca siedział skulony w kucki.Dömpfer z zaciśniętymi ustami stał obok Hewlitta i Sandra.— No więc… Proszę panów… Więc co teraz będzie?— Czekamy.Drugi mikrobus już dawno powinien przyjechać, może jest nawet gdzieś w pobliżu nas… Może nawet karabinierzy… Trzeba czekać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]