[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wąż zwinął się w płonący diadem.Deke zadrżał na myśl o Nancy znikającej z jego życia.- Jestem czarodziejką - śpiewała Nancy.- Czarodziejką biosprzężeń!Zerwała koszulę przez głowę i wyrzuciła ją w powietrze.Tańczyła, a jej ładne, pełne piersi poruszały się wdzięcznie.- Mam zamiar zrobić to.- śpiewała teraz najnowszy przebój -.do końca! Sutki jej piersi były małe, różowe, nabrzmiałe.Płomienny Wąż musnął je językiem i cofnął się.- Hej, Nancy.- Deke speszył się nieco.- Uspokój się, dobrze?- Świętuję! - Dziewczyna wsunęła palec w błyszczące, złote majtki.Płomień otoczył jej dłoń i krocze.- Jestem dziewiczą boginią i mam moooc! - Nancy zaśpiewała od nowa.Deke odwrócił wzrok.- Muszę iść - mruknął.- Muszę iść do domu i odpocząć.Zastanawiał się, gdzie schowała drugą dawkę.Przecież mogła schować ją wszędzie.Wśród graczy obowiązywał protokół, cichy porządek pierwszeństwa i posłuszeństwa, tak skomplikowany, jak na dworze mandaryna.To, że Deke był szybki, że jego sława rosła jak pożar lasu, znaczyło niewiele.Nawet znany pilot nie mógł kogoś wyzwać ot, tak sobie.Lecz jeśli latałeś po całych nocach, jeśli odpowiadałeś na każde wyzwanie i jeśli byłeś dobry, awansowałeś szybko.Deke miał przewagę jednej maszyny.Było to spotkanie turniejowe - trzy maszyny na trzy.Widzów niewielu, może ze dwunastu, ale to była dobra walka i mieli powody, żeby sobie trochę pohałasować.Pogrążony w szalonym spokoju walki Deke nie od razu zorientował się, że wokół zapadła cisza.Zauważył poruszenie i wymowną wymianę spojrzeń.Patrzono na coś za jego plecami.Usłyszał, jak otwierają się drzwi windy.Chłodno i spokojnie zestrzelił drugi samolot przeciwnika i zaryzykował szybkie spojrzenie przez ramię.Do Jackmana wjeżdżał właśnie Malec Montgomery.Jego wózek jechał po brudnym linoleum poruszany drobnymi skurczami jednej, nie do końca sparaliżowanej dłoni.Wyraz twarzy Malca był poważny, nieprzenikniony i łagodny.W tej właśnie chwili Deke stracił dwa samoloty.Jeden przez rozproszenie uwagi - maszyna rozmazała się i wzmacniacz ją po prostu unicestwił - a drugi dlatego, że jego przeciwnik był prawdziwym pilotem.Facet wykręcił beczkę, zmniejszając szybkość, zszedł w ześlizgu i zestrzelił dwupłat Deke’a, gdy ten przelatywał przed nim.Ich dwie ostatnie maszyny leciały na tej samej wysokości i z tą samą szybkością, więc gdy skręciły, starając się zdobyć dogodną pozycję do ataku, oczywiście zaczęły krążyć.Kibice rozstąpili się i Malec mógł dojechać do samego stołu.Bobby Earl Cline szedł za nim, wysoki, chudy, obojętny.Deke i jego przeciwnik wymienili spojrzenia i ściągnęli maszyny znad stołu, by móc słyszeć rozmowę.Malec uśmiechnął się.Rysy miał drobne, jakby skupione pośrodku bladej, miękkiej jak ciasto twarzy.Jeden palec drżał mu lekko na chromowym oparciu wózka.- Słyszałem o tobie.Spojrzał wprost na Deke’a.Jego głos był miękki i szokująco słodki.Cichy, dziewczęcy głos.- Słyszałem, że jesteś dobry.Deke wolno skinął głową.Uśmiech spełzł z twarzy Malca.Jego miękkie, mięsiste wargi przybrały swą naturalną pozycję - wydęte jakby do pocałunku.Małe, błyszczące oczka przyglądały się Deke’owi uważnie, lecz bez złośliwości.- Wobec tego zobaczymy, co potrafisz.Deke pogrążył się w zimnej, wojennej grze, a gdy jego przeciwnik spadł już wśród płomieni i dymu, by rozbić się o powierzchnię stołu, Malec bez słowa zawrócił wózek, wjechał do windy i zniknął.Deke zbierał właśnie forsę, gdy Bobby Earl Cline podszedł do niego i powiedział:- On chce z tobą zagrać.- Tak? - Deke był jeszcze bardzo daleko od pozycji, z której mógłby wyzwać Malca.- Skąd ten pośpiech?- Odwołał się ktoś, kto miał jutro przylecieć z Atlanty.Nasz Malec aż rwał się do tego, by polatać przeciw komuś nowemu.Więc wygląda na to, że możesz powalczyć o Maxa.- Jutro? W środę? Niewiele mam czasu na przygotowanie.Bobby Earl uśmiechnął się uprzejmie.- Nie sądzę, by robiło to jakąkolwiek różnicę.- Jak to, panie Cline?- Chłopcze, ty nie kręcisz akrobacji.Wiesz, o czym mówię? Niczym nie zaskakujesz.Latasz po prostu jak żółtodziób, tylko szybciej i pewniej.Rozumiesz, co chcę powiedzieć?- Nie jestem pewien.Pan by chciał, żeby więcej się działo?- Żeby nie skłamać, taką mam nadzieję.Wyjął z kieszeni notesik i polizał czubek ołówka.- Stawiam pięć do jednego.Nikt ci nie da lepiej.Spojrzał na Deke’a niemal smutno.- Ale Malec, on po prostu z natury jest lepszy do ciebie, chłopcze, i to wszystko, co się liczy.On żyje tą cholerną grą, nie ma nic innego.Nie może wstać z tego pieprzonego wózka.Jeśli myślisz, że możesz pokonać kogoś, kto walczy o życie, to sam się po prostu oszukujesz.Z przeciwnej strony Richmond Road, z Kentucky Fried, malowany przez Normana Rockwella portret pułkownika spokojnie przyglądał się siedzącemu w kawiarni Deke’owi.Deke trzymał filiżankę w zimnych, drżących dłoniach.W głowie huczało mu ze zmęczenia.- Cline ma rację - powiedział pułkownikowi.- Mogę walczyć z Malcem, ale nie mogę go pokonać.Pułkownik odwzajemnił spojrzenie, bez złości i bez szczególnej sympatii, obejmując wzrokiem całe swe zasrane królestwo Richmond Road, kawiarenkę, sklep.Czekał, by Deke uświadomił sobie, jak straszną rzecz musi zrobić.- Ta suka i tak ma zamiar mnie rzucić.- Deke powiedział to tak głośno, że czarna dziewczyna najpierw spojrzała na niego zza kontuaru, a później szybko odwróciła wzrok.- Dzwonił ojciec! - Nancy, tańcząc, wbiegła do mieszkania i zatrzasnęła za sobą drzwi.- I wiesz co? Powiedział, że jeśli zdobędę tę pracę i utrzymam ją przez sześć miesięcy, każe mi zdjąć blokadę.Czy możesz w to uwierzyć, Deke? Deke? - zawahała się.- Deke, dobrze się czujesz?Wstał.Teraz, kiedy nadeszła wreszcie ta chwila, czuł się nierzeczywisty, jakby to wszystko działo się w kinie albo coś takiego.- Dlaczego nie przyszedłeś tej nocy do domu?Skóra na jego twarzy napięła się nienaturalnie jak pergaminowa maska.- Gdzie schowałaś kapsułkę, Nancy? Potrzebuję tego.- Deke - powiedziała, próbując się uśmiechnąć, nagle jednak spoważniała.- Deke, to moje.To mój strzał w dziesiątkę.Potrzebuję go.Na spotkanie w sprawie pracy.Deke uśmiechnął się pogardliwie.- Masz pieniądze.Znajdziesz inną okazję.- Nie do piątku.Słuchaj, to naprawdę ważne.Całe moje życie zależy od tej rozmowy.Potrzebuję tej kapsułki.To wszystko, co mam.- Ty masz cały ten pieprzony świat, dziecino.Tylko się rozejrzyj.Sześć uncji cudownego libańskiego haszu.Koreczki śledziowe w puszkach.Nieograniczona pomoc medyczna, jeśli tylko jej potrzebujesz.Cofała się przed nim, potykając się o nieruchome fale brudnej pościeli i pogniecionych pism, zaścielających jej łóżko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]