[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiadro.Wiadro pe³ne krwi.    Ciri przetar³a twarz, spojrza³a na d³oñ, zaskoczona.D³oñ by³a mokra.Dziewczynka poci¹gnê³a nosem, otar³a ³zy rêkawem.    Neutralnoœæ? Obojêtnoœæ? Chcia³o jej siê krzyczeæ.WiedŸmin patrz¹cyobojêtnie? Nie! WiedŸmin ma broniæ ludzi.Przed leszym, wampirem, wilko³akiem.I nie tylko.Ma ich broniæ przed ka¿dym z³em.A ja na Zarzeczu widzia³am, co tojest z³o.    WiedŸmin ma broniæ i ratowaæ.Broniæ mê¿czyzn, by nie wieszano ich za rêcena drzewach, nie wbijano na pale.Broniæ jasnow³osych dziewczyn, by nierozkrzy¿owywano ich miêdzy wbitymi w ziemiê ko³kami.Broniæ dzieci, by ich niezarzynano i nie wrzucano do studni.Na obronê zas³uguje nawet kot poparzony wpodpalonej stodole.Dlatego ja zostanê WiedŸmink¹, dlatego mam miecz, by broniætakich, jak ci z Sodden i Zarzecza, bo oni mieczy nie maj¹, nie znaj¹ kroków,pó³obrotów, uników i piruetów, nikt ich nie nauczy³, jak walczyæ, s¹ bezbronnii bezsilni wobec wilko³aka i nilfgaardzkiego marudera.Mnie ucz¹ walki.Bymmog³a broniæ bezbronnych.I bêdê to robiæ.Zawsze.Nigdy nie bêdê neutralna.Nigdy nie bêdê obojêtna.Nigdy!    Nie wiedzia³a, co j¹ ostrzeg³o - czy by³a to nag³a cisza padaj¹ca na lasjak zimny cieñ, czy te¿ ruch z³owiony k¹tem oka.Ale zareagowa³a b³yskawicznie,odruchowo - odruchem nabytym i wyuczonym w borach Zarzecza, wtedy, gdy uchodz¹cz Cintry, œciga³a siê ze œmierci¹.Pad³a na ziemiê, wczo³ga³a pod krzak ja³owcai zamar³a w bezruchu.Byle tylko koñ nie zar¿a³, pomyœla³a.    Na przeciwleg³ym zboczu w¹wozu coœ poruszy³o siê znowu, dostrzeg³a sylwetkêmajacz¹c¹, rozmazuj¹c¹ siê wœród listowia.Elf ostro¿nie wyjrza³ z zaroœli.Odrzuciwszy z g³owy kaptur, rozgl¹da³ siê przez chwilê, nas³uchiwa³, potembezszelestnie i szybko ruszy³ grani¹.W œlad za nim wychynê³o z gêstwy jeszczedwóch.A potem ruszyli nastêpni.Wielu.D³ugim rzêdem, gêsiego.Oko³o po³owyby³o konno - ci jechali powoli, wyprostowani w siod³ach, sprê¿eni, czujni.Przez chwilê widzia³a wszystkich wyraŸnie i dok³adnie, gdy w zupe³nej ciszyprzesuwali siê na tle nieba, w jasnej wyrwie w œcianie drzew, nim znikli,roztopili siê w rozmigotanym cieniu kniei.Znikli bez szmeru i szelestu, jakduchy.Nie tupn¹³ ani nie prychn¹³ ¿aden koñ, nie trzasnê³a ga³¹zka pod stop¹ani podkow¹.Nie brzêknê³a broñ, któr¹ byli obwieszeni.    Znikli, ale Ciri nie poruszy³a siê, le¿a³a przyp³aszczona do ziemi podja³owcem, staraj¹c siê oddychaæ jak najciszej.Wiedzia³a, ¿e mo¿e j¹ zdradziæsp³oszony ptak lub zwierz, a ptaka lub zwierza móg³ sp³oszyæ ka¿dy szmer ika¿dy ruch - nawet najmniejszy, najostro¿niejszy.Wsta³a dopiero wtedy, gdy lasuspokoi³ siê zupe³nie, a wœród drzew, miêdzy którymi znik³y elfy, zajazgota³ysroki.    Wsta³a po to tylko, by znaleŸæ siê w silnym uchwycie ramion.Czarnaskórzana rêkawica spad³a na jej usta, st³umi³a krzyk przestrachu.    - B¹dŸ cicho.    - Geralt?    - Cicho, mówi³em.    - Widzia³eœ?    - Widzia³em.    - To oni.- szepnê³a.- Scoia'tael.Tak?    - Tak.Szybko, do koni.Patrz pod nogi.    Ostro¿nie i cicho zjechali ze wzgórza, ale nie wrócili na trakt, zostali wgêstwinie.Geralt rozgl¹da³ siê czujnie, nie pozwoli³ jej na samodzieln¹ jazdê,nie odda³ wodzy kasztana, prowadzi³ go sam.    - Ciri - powiedzia³ nagle.- Ani s³owa o tym, coœmy widzieli.AniYarpenowi, ani Wenckowi.Nikomu.Rozumiesz?    - Nie - burknê³a, opuszczaj¹c g³owê.- Nie rozumiem.Dlaczego mam milczeæ?Przecie¿ trzeba ich ostrzec.Za kim my jesteœmy, Geralt? Przeciw komu? Kto jestnaszym przyjacielem, a kto wrogiem?    - Jutro od³¹czymy siê od konwoju - powiedzia³ po chwili milczenia.- Trissjest ju¿ prawie zdrowa.Po¿egnamy siê i pojedziemy nasz¹ w³asn¹ drog¹.Bêdziemymieli nasze w³asne problemy, w³asne zmartwienia i w³asne trudnoœci.Wtedy, mamnadziejê, przestaniesz wreszcie próbowaæ dzieliæ mieszkañców naszego œwiata naprzyjació³ i wrogów.    - Mamy byæ.neutralni? Obojêtni, tak? A jeœli napadn¹.    - Nie napadn¹.    - A jeœli.    - Pos³uchaj mnie - odwróci³ siê ku niej.- Jak s¹dzisz, dlaczego transporto tak du¿ym znaczeniu, ³adunek z³ota i srebra, sekretna pomoc króla Henseltadla Aedirn, eskortowany jest przez krasnoludów, a nie przez ludzi? Ja ju¿wczoraj widzia³em elfa, który obserwowa³ nas z drzewa.S³ysza³em, jak przeszliw nocy obok obozu.Scoia'tael nie zaatakuj¹ krasnoludów, Ciri.    - Ale s¹ tu - mruknê³a.- S¹.Krêc¹ siê, otaczaj¹ nas.    - Ja wiem, dlaczego oni tu s¹.Poka¿ê ci.Raptownie obróci³ konia, rzuci³jej wodze.Tr¹ci³a kasztana piêtami, ruszy³a szybciej, ale gestem rozkaza³ jejzostaæ z ty³u.Przeciêli szlak, wjechali znowu w kniejê.WiedŸmin prowadzi³,Ciri jecha³a œladem.Obydwoje milczeli.D³ugo.    - Spójrz - Geralt wstrzyma³ konia.- Spójrz, Ciri.    - Co to jest? - westchnê³a.    - Shaerrawedd.    Przed nimi, jak daleko pozwala³ widzieæ las, piêtrzy³y siê g³adko ociosanebloki granitu i marmuru o stêpionych, zaokr¹glonych przez wichry krawêdziach,ozdobione wzorami wy³ugowanymi przez deszcze, spêkane, potrzaskane przez mrozy,porozsadzane korzeniami drzew.Wœród pni b³yska³y biel¹ z³amane kolumny,arkady, resztki fryzów oplecione bluszczem, otulone grub¹ warstw¹ zielonegomchu.    - Tu by³.zamek?    - Pa³ac.Elfy nie budowa³y zamków.Zsi¹dŸ.Konie nie poradz¹ sobie wœródgruzów.    - Kto zniszczy³ to wszystko? Ludzie?    - Nie.Oni.Zanim odeszli.    - Dlaczego to zrobili?    - Wiedzieli, ¿e ju¿ tu nie wróc¹.To by³o po drugim starciu miêdzy nimi aludŸmi, ponad dwieœcie lat temu.Przedtem wycofuj¹c siê zostawiali miasta nietkniête.Ludzie budowali na elfich fundamentach.Tak powsta³y Novigrad,Oxenfurt, Wyzima, Tretogor, Maribor, Cidaris.I Cintra.    - Cintra te¿?    Potwierdzi³ skinieniem g³owy, nie odrywaj¹c wzroku od ruin.    - Odeszli st¹d - szepnê³a Ciri - ale teraz wracaj¹.Dlaczego?    - ¯eby popatrzeæ.    - Na co?    Bez s³owa po³o¿y³ jej d³oñ na ramieniu, popchn¹³ lekko przed sob¹.Zeskoczyli z marmurowych schodów, zeszli ni¿ej, przytrzymuj¹c siê sprê¿ystychleszczyn, kêpami przebijaj¹cych siê z ka¿dej wyrwy, z ka¿dej szczeliny womsza³ych, spêkanych p³ytach.    - Tu by³o centrum pa³acu.Jego serce.Fontanna.    - Tu? - zdziwi³a siê, patrz¹c na zbity g¹szcz olch i bia³e pnie brzóz wœródniekszta³tnych bry³ i bloków.- Tutaj? Tutaj nic nie ma.    - ChodŸ.    Strumieñ zasilaj¹cy fontannê musia³ czêsto zmieniaæ koryto, cierpliwie inieustannie podmywa³ marmurowe bloki i alabastrowe p³yty, te zaœ osuwa³y siê,tworz¹c tamy, znów kieruj¹c nurt w inn¹ stronê.W rezultacie ca³y teren pociêtyby³ p³ytkimi jarami [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl