[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nigdy nie wiadomo.Po¿egnaliœmy siê, po czym dalej ogl¹da³em niemy mecz.Mia³em ochotê na piwo, ale wyprawa do lodówki przerasta-³a moje mo¿liwoœci.Czu³em têpy ból, któremu towarzyszy³oznacznie zdrowsze uczucie: nazywa sieje chyba smêtn¹ ulg¹.Mo¿e on te¿ by³ dla niej za stary? Raczej nie.W sam raz.Ksi¹¿ê z bajki numer dwa, tym razem w trzyczêœciowym gar-niturze.Pech, jaki towarzyszy³ Mattie w jej kontaktachz mê¿czyznami, chyba siê skoñczy³, wiêc w³aœciwie powinie-nem siê cieszyæ.Jasne, ¿e siê cieszy³em.Przecie¿ znowu pisa-³em ksi¹¿kê, wiêc pal licho widok bia³ych sportowych panto-fli b³yskaj¹cych w pó³mroku pod czerwon¹ sukienk¹, albotañcz¹cy w ciemnoœci punkcik papierosa.Mimo to, po raz pierwszy od chwili, kiedy zobaczy³emKyrê maszeruj¹c¹ œrodkiem szosy numer 68, poczu³em siênaprawdê samotny.- „Ty ma³y ¿a³osny cz³owieczku, powiedzia³ Strickland"- powiedzia³em g³oœno, zaskakuj¹c samego siebie.W tej samej chwili zaczê³y siê zmieniaæ kana³y w telewizo-rze.Najpierw pojawi³a siê kolejna powtórka „All in the Fa-mily", zaraz potem „Ren & Stimpy".Pilot wci¹¿ le¿a³ na sto-liku do kawy, tam, gdzie go po³o¿y³em.Kolejne migniêcie naekranie, i patrzy³em na Humphreya Bogarta i Ingrid Berg-man.W tle widaæ by³o samolot, wiêc nie musia³em siêgaæ popilota i w³¹czaæ dŸwiêku, ¿eby wiedzieæ, ¿e Humphrey infor-muje Ingrid, i¿ bêdzie musia³a wsi¹œæ do samolotu.Ukocha-ny film mojej ¿ony.Zawsze p³aka³a na koniec.294 WOREK KOŒCI- Jesteœ tu, Jo?Dzwonek na szyi Buntera zabrzêcza³ raz, bardzo s³abo.Ju¿ od d³u¿szego czasu nie ulega³o dla mnie w¹tpliwoœci, ¿enie jestem sam w tym domu, ale tego wieczoru po raz pierw-szy by³em pewien, ¿e jest ze mn¹ Jo.- Kto to by³, kochanie? - zagai³em.- Kim by³ ten cz³o-wiek na meczu?Dzwonek Buntera milcza³.Wiedzia³em jednak, ¿e Jo jestze mn¹ w pokoju.Wyczuwa³em jej obecnoœæ, tak jak wy-czuwa siê obecnoœæ kogoœ, kto wstrzyma³ oddech.Nagleprzypomnia³em sobie napis, który znalaz³em na drzwiachlodówki po kolacji z Kyr¹ i Mattie: b³êkitne ró¿yczki k³am-ca ha ha.- Kto to by³? - G³os mi dr¿a³, z trudem powstrzymywa-³em ³zy.- Co tu robi³aœ z jakimœ obcym facetem? Czy.Nie zdoby³em siê na to, by j¹ zapytaæ? czy mnie oszuki-wa³a, czy mnie ok³amywa³a.Nie odwa¿y³em siê zadaæ tegopytania, choæ przecie¿ jej obecnoœæ, b¹dŸmy szczerzy, mog³abyæ jedynie wytworem mego umys³u.W telewizorze zamiast „Casablanki" pojawi³ siê ulubionyprawnik Ameryki, Perry Mason.Jego nemezis, HamiltonBurger, w³aœnie przes³uchiwa³ jak¹œ wystraszon¹ kobietê.Na-gle g³oœnik o¿y³ z ogromn¹ moc¹, tak ¿e a¿ podskoczy³em.- Ja nie k³amiê! - wykrzyknê³a jakaœ od dawna nie¿yj¹caaktorka.Przez chwilê wpatrywa³a siê we mnie, a ja przesta-³em oddychaæ, poniewa¿ w tej twarzy z czarno-bia³ego filmuz lat piêædziesi¹tych ujrza³em oczy Jo.- Nigdy nikogo nieok³ama³am, panie Burger! Nigdy!- Tym razem by³o jednak inaczej - odpar³ Burger, po-chylaj¹c siê nad ni¹ jak wampir.- Tym razem.Ekran zgas³, dzwonek Buntera zadŸwiêcza³ donoœnie,i zosta³em sam.Czu³em siê jednak znacznie lepiej.„Ja niek³amiê.Nigdy nikogo nie ok³ama³am".Mog³em w to uwierzyæ, gdybym zechcia³.Gdybym zechcia³.Po³o¿y³em siê do ³Ã³¿ka i przespa³em do rana bez ¿adnychsnów.Zaczyna³em pracê wczeœnie, zanim w gabinecie zrobi³osiê naprawdê gor¹co.Przegryza³em grzankê lub dwie, popi-ja³em szklank¹ soku, po czym prawie do po³udnia siedzia-³em przy starej elektrycznej maszynie do pisania, obserwu-WOREK KOŒCI 295j¹c, jak g³owica wiruje i tañczy, a strony, które wk³ada³emzupe³nie puste, wysuwaj¹ siê pokryte równymi rz¹dkami pi-sma.Prawdziwe czary, tajemnicze i cudowne.Nigdy nie trak-towa³em tego jak pracy, choæ czêsto u¿ywa³em tego s³owa;czu³em siê raczej tak, jakbym skaka³ na przedziwnej myœlo-wej trampolinie, dziêki której na d³ugie chwile mog³em za-pomnieæ o ciê¿arze œwiata.W po³udnie robi³em sobie przerwê, jecha³em do choleste-rolowego raju Buddy'ego Jellisona, wrzuca³em w siebie ja-kieœ paskudztwo, po czym wraca³em do domu i pracowa³emjeszcze godzinê lub dwie.Nastêpnie trochê p³ywa³em, a po-tem udawa³em siê do pó³nocnej sypialni na d³ug¹, pozbawio-n¹ snów drzemkê.W¹tpiê, czy choæ raz zaszed³em do g³Ã³w-nej sypialni w po³udniowym skrzydle; nawet jeœli pani¹ M.trochê to dziwi³o, powstrzyma³a siê od wszelkich uwag.W pi¹tek, siedemnastego, w drodze powrotnej do domuzajecha³em na stacjê benzynow¹ przy sklepie, ¿eby nape³niæbak mojego chevroleta.W warsztacie U Dicka równie¿ ma-j¹ dwa dystrybutory, benzyna zaœ jest tam o centa albo dwatañsza, ale jakoœ nie bardzo mia³em ochotê tam siê pokazy-waæ.Kiedy sta³em przy wlewie paliwa i gapi³em siê na góry,czekaj¹c, a¿ automatyczny czujnik przerwie pompowanie,z drugiej strony tej samej wysepki zatrzyma³ siê dodge ram.Ze œrodka wygramoli³ siê Bili Dean.- Jak leci, Mikê? - zapyta³ z uœmiechem.- Nie najgorzej.- Brenda mówi, ¿e pracujesz, a¿ wióry lec¹.- To prawda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]