[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ralphie natomiast ma wyraŸnie chêæ przygrzmociæ starszej siostrze!- Nie przytulaj Ma³gochy! - drze siê na Steve'a, podczas gdy Cynthia próbuje gopohamowaæ.- Nie przytulaj Ma³gochy! Mia³a mi daæ ca³ego batona! Mia³a mi daæca³egooo! To przez ni¹ siê tak zrobi³o!Brad rusza do salonu - najpewniej, ¿eby odebraæ telefon - lecz Audrey ³apie goza rêkaw.- Nie - mówi, dodaj¹c surrealistycznie przepraszaj¹cym tonem: - To do mnie.Susi tymczasem zd¹¿y³a wstaæ i biegnie korytarzem do frontowych drzwi, ¿ebyzobaczyæ, co siê sta³o z matk¹ (zdaniem Johnny'ego to bardzo niem¹dry pomys³).Dave Reed znów usi³uje j¹ zatrzymaæ, lecz tym razem nie daje rady, biegnie wiêcza ni¹, nawo³uj¹c.Johnny spodziewa siê, ¿e matka ch³opca bêdzie z koleichcia³a zatrzymaæ jego, Cammie jednak pozwala mu odejœæ, a tymczasem kojoty -niepodobne do ¿adnego kojota, którego kiedykolwiek œwiêta ziemia nosi³a -wyci¹gaj¹ do ksiê¿yca swe krzywe pyski i œpiewaj¹ mu pieœñ mi³osn¹.Wszystko to dzieje siê naraz, wiruje niczym œmieci w tr¹bie powietrznej.Marinville wstaje mimowolnie i pod¹¿a z Bradem i Belind¹ do salonu, którywygl¹da jak stratowany przez wœciek³ego Godzillê.Ze spi¿arni dobiega wrzaskdzieci, a od drzwi wejœciowych wycie Susi.Witamy w cudownym œwiecie histeriistereo - myœli Johnny.Audrey tymczasem rozgl¹da siê za telefonem, który nie stoi ju¿ na stoliku obokwersalki.Samego stolika te¿ ju¿ na dobr¹ sprawê nie ma; le¿y w odleg³ym k¹ciez³amany na pó³.Obok wœród od³amków szk³a le¿y telefon.S³uchawka spad³a zwide³ek i polecia³a tak daleko, jak pozwoli³ kabel, lecz telefon mimo to wci¹¿dzwoni.- Uwa¿aj na szk³o, Aud - ostrzega j¹ Johnny.Tom Billingsley podchodzi do wybitej w zachodniej œcianie wielkiej wyrwy, wktór¹ zmieni³o siê frontowe okno.¯eby tam siê dostaæ, musi przekroczyæ dymi¹c¹ruinê rozbitego telewizora.- Nie ma ich.Tych furgonetek - mówi i po chwili dodaje: - Niestety ulicyTopolowej te¿ nie ma.Wygl¹da jak Deadwood w Dakocie Po³udniowej.W czasach,gdy Jack McCall strzeli³ Wild Billowi Hickokowi w plecy.Audrey podnosi s³uchawkê.W spi¿arni za ich plecami Ralphie Carver wrzeszczy:- Nienawidzê ciê, Ma³gocho-GliŸdziocho! Zrób, ¿eby mamusia i tatuœ wrócili, bociê bêdê nienawidzi³ do koñca ¿ycia! Ty wstrêtna Ma³gocho-GliŸdziocho!Ponad g³ow¹ Audrey Johnny widzi, jak Dave Reed wci¹¿ stara siê uspokoiæwyrywaj¹c¹ siê Susi; w jego objêciach dziewczyna powoli przechodzi odprzera¿enia do p³aczu; zdaniem Johnny'ego cierpliwoœæ Dave'a w tychokolicznoœciach jest godna podziwu.- Halo? - mówi Audrey i s³ucha z napiêt¹, powa¿n¹, blad¹ twarz¹.- Dobrze.Dobrze, zrobiê tak.Zaraz.Ja.- S³ucha jeszcze przez chwilê, kieruj¹c wzrokna twarz pisarza.- Dobrze, zgoda, tylko on.Seth? Kocham ciê.Nie odk³ada s³uchawki, po prostu j¹ opuszcza.Co za ró¿nica.Marinville wêdrujespojrzeniem po kablu i widzi, ¿e eksplozja, która rozwali³a stolik i cisnê³atelefon w róg pokoju, wyrwa³a równie¿ wtyczkê z kontaktu.- ChodŸ - zwraca siê do niego Audrey.- Idziemy na drug¹ stronê, panieMarinville.Tylko my dwoje.Reszta musi tu zostaæ.- Ale.- zaczyna Brad.- Nie ma czasu na dyskusje - przerywa mu kobieta.- Musimy iœæ natychmiast.Johnny, gotowy jesteœ?- Mam zabraæ karabin, który przynieœli od Doktora? Jest w kuchni.- Broñ siê do niczego nie przyda.Idziemy.Audrey wyci¹ga rêkê.Na jej twarzy maluje siê pewnoœæ i zdecydowanie.zwyj¹tkiem oczu.Ich przera¿one spojrzenie b³aga go, ¿eby w tym, co trzebazrobiæ, cokolwiek by to by³o, nie zostawia³ jej samej.Johnny ujmuje jej d³oñ,szuraj¹c nogami po gruzie i szkle.D³oñ jest zimna, knykcie trochê spuchniête.To ta rêka, któr¹ potwór kaza³ jej siê biæ - domyœla siê.Wychodz¹ z salonu, mijaj¹ stoj¹cych w milczeniu obejmuj¹cych siê nastolatków,Johnny otwiera siatkowe drzwi i przepuszcza Audrey przodem.Przechodz¹ nadzw³okami Debbie Ross.Fronton domu, pod³oga ganku i plecy martwej dziewczynyzbryzgane s¹ szcz¹tkami Kim Geller - owe smugi, mazy i grudki czerniej¹ wœwietle ksiê¿yca - lecz ¿adne z nich tego nie komentuje.Przed nimi, zabetonow¹ dró¿k¹ i krótkim odcinkiem chodnika, przy którym nie stoj¹ ju¿ WozyMocy, rozci¹ga siê ulica - szeroka polna droga, poryta g³êbokimi koleinami.Policzek Johnny'ego muska lekka, pachn¹ca spalenizn¹ bryza.Obok przelatuje,podskakuj¹c jak na ukrytej sprê¿ynie, kula rosyjskiego ostu.Wygl¹da jak zkomiksu Maxa Fleischera11 - myœli pisarz - ale co w tym dziwnego? Przecie¿przenieœli siê w³aœnie do komiksu, do rysunkowego filmu, czy¿ nie? "Dajcie mipunkt podparcia, a poruszê Ziemiê" - powiedzia³ Archimedes; ten stwór zprzeciwka pewnie by siê z tym zgodzi³.Tyle ¿e on chcia³ poruszyæ tylko jedenkwarta³ ulicy Topolowej, a przy u¿yciu dŸwigni opartej o fantazje Setha Garinaosi¹gn¹³ to bez wiêkszego trudu.Samo wyjœcie z domu, oddalenie siê od wrzasków, ju¿ przynosi pewn¹ ulgê,niezale¿nie od tego, co jeszcze ich mo¿e czekaæ.U Wylerów nie zmieni³ siê tylko ganek.Ich dom jest teraz d³ugim, niskimbudynkiem z nie obrobionych bali.Wzd³u¿ frontu biegn¹ porêcze doprzywi¹zywania koni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]