[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiem, ¿e wrzasn¹³em, ale tym razem z jak¹œagresywn¹ desperacj¹, wydobywaj¹c z siebie coœ w rodzaju okrzyku „banzai",którego ucz¹ w wojsku, aby wzmóc wydzielanie adrenaliny.Gdy ten gigantyczny zwierz lecia³ ca³ym ciê¿arem na mnie, zamachn¹³em siê itrzepn¹³em go tasakiem prosto w pysk.Niewiele to pomog³o.Si³a skokuNiedŸwiedzicy rzuci³a mnie na œcianê i padliœmy razem na pod³ogê w koszmarnymuœcisku kud³Ã³w i pazurów.Wydaje mi siê, ¿e przez chwilê straci³em przytomnoœæ,prawie zgnieciony, ale w jakiœ niepojêty sposób uda³o mi siê zepchn¹æ j¹ zmoich nóg i bioder i przewróciæ na bok.Najpierw pomyœla³em, ¿e nie ¿yje.Tasak utkwi³ w lewej stronie twarzy,wyr¹buj¹c g³êbokie, krwawe „v" w jej czole i uszkadzaj¹c lewe oko.To szybkoœæjej skoku by³a przyczyn¹ najwiêkszych szkód, poniewa¿ w ¿aden sposób j a niemóg³bym zadaæ tak silnego ciosu.Ukl¹k³em przy niej, dygocz¹c.W gardle czu³emwszystkie wypite kawy.Otworzy³a prawe oko i spojrza³a na mnie.Rzuci³o mn¹ nerwowo i podnios³em siê.Chcia³em byæ jak najdalej od tych pazurów i k³Ã³w.Uœmiechnê³a siê.To znaczyjakby z zadowoleniem wyszczerzy³a zêby w kwaœnym uœmieszku.— Mój pan bêdzie ciê teraz szuka³ — zaszepta³a.— Tak d³ugo czeka³ na swoj¹œliczn¹ Pannê NiedŸwiedzi¹, i proszê, coœ ty zrobi³.Mój pan ciebie wytropi iupewni siê, ¿e zginiesz najpotworniejsz¹ œmierci¹, jak¹ kiedykolwiekwymyœlono.— Jane — odezwa³em siê, lecz mój g³os zabrzmia³, jakby w moje usta ktoœnawciska³ waty.Nawet jeœli ta twarz przypomina³a Jane, to myœli tego potwora nie pamiêta³yJane ani tego, co do mnie czu³a.NiedŸwiedzica le¿a³a, dysz¹c i krwawi¹c, alewiedzia³em, ¿e jej nie zabi³em, ¿e to tylko kwestia czasu, a znowu siê na mnierzuci.Z telefonu dochodzi³o: — Halo! Halo! John?Podnios³em s³uchawkê z pod³ogi.— Jestem, George.Na razie nic mi siê niesta³o.Jest tu Panna NiedŸwiedzia.To Jane.Panna NiedŸwiedzia to Jane.— Uciekaj stamt¹d natychmiast.Póki jeszcze mo¿esz.— Zrani³em j¹.Zdzieli³em j¹ tasakiem.— Kujot nie pochwali ciê za to.S³uchaj, bierz te swoje mapki i chodu!— Chodu? Ostatnio s³ysza³em to u.— John, histeryzujesz.Po prostu wynoœ siê i ju¿!Potykaj¹c siê i zataczaj¹c, chwyci³em Atlas McNally'ego i portfel i przeszed³emdo drzwi nad podryguj¹cymi nogami NiedŸwiedzicy.Obróci³a ku mnie oko ipatrzy³a, jak wychodzi³em, szepcz¹c: — Kujot ciê odnajdzie.Wyszed³em drzwiami frontowymi i upewni³em siê, ¿e naszyjnik jest ciasnozamocowany na klamce.Skierowa³em siê ku windzie.Nogi mia³em jak galareta.Dopiero gdy zatrzyma³em taksówkê na ulicy i wjechaliœmy w sznur samochodów,poczu³em pierwsz¹ falê prawdziwych md³oœci.Kierowc¹ taksówki by³a kobieta.Dotkn¹³em jej ramienia.— No? — zapyta³a.— Przepraszam, ale chyba bêdê rzyga³.Obróci³a siê i obrzuci³a mniespojrzeniem.Z jej dolnej wargi zwisa³ pet.— Panie, do cholery, to nie samolot.Nie zapewniamy torebek.— To co mi pani radzi? — zapyta³em, poc¹c siê.Jecha³a przez skrzy¿owanie z prêdkoœci¹ czterdziestu mil na godzinê, a samochódpodskakiwa³ i trz¹s³.— Po³ykaj pan — oznajmi³a i skoñczy³a dyskusjê.Mo¿e Indianie s¹ wewnêtrznie zdyscyplinowani i ascetyczni, ale tego rankaGeorge Tysi¹c Mian nie potrafi³ ukryæ swych emocji i pochwyci³ moj¹ d³oñ wswoje rêce, gdy wszed³em do jego pokoju w hotelu Mark Hopkins.Nie by³ tak¿eascet¹, bo inaczej nie siêgn¹³by po butelkê whisky i nie nape³ni³by szklanek.— To koszmar.Ta ca³a cholerna sprawa to jeden wielki koszmar — powiedzia³em.George mia³ na sobie czerwony szlafrok z satyny i kapcie wyszywane koralikami.Wygl¹da³ jak gwiazda jakiegoœ westernu finansowanego przez Liberace.— Mówi¹c,¿e to koszmar, pope³niasz najgorszy b³¹d.Je¿eli tak bêdziesz myœla³, tozamkniesz oczy na wszystko, co siê zdarzy i bêdziesz chcia³ siê obudziæ.Ale tojest jawa, John, to siê naprawdêdzieje.— Wiêc w jaki piekielny sposób dziewczyna, któr¹ znam, dziewczyna, któr¹kocha³em, cholera, któr¹ wci¹¿ kocham, zamienia siê w tak¹ bestiê?Stary Indianin postawi³ szklankê na telewizorze.Przy wy³¹czonym dŸwiêku jakiœmistrz golfa bezg³oœnie wychwala³ zalety pasty wybielaj¹cej zêby.— Ona by³a niedŸwiedziem, George.By³a ca³a kud³ata, mia³a tylko twarz.I nawetmnie nie pozna³a.Niczego nie zd¹¿y³em powiedzieæ.Rzuci³a siê na mnie przezkuchniê jak lokomotywa, i gdybym da³ jej szansê, zabi³aby mnie.George Tysi¹c Mian przysiad³ na brzegu ³Ã³¿ka.Nie wygl¹da³o na to, abyktokolwiek w nim spa³, ale s³ysza³em, ¿e niektórzy wyszkoleni Indianie umielispaæ na stoj¹co.Mo¿e to by³a tylko apokryficzna opowiastka, ale jakoœ umia³emsobie wyobraziæGeorge'a Tysi¹c Mian, jak stoi w rogu, ze skrzy¿owanymi ramionami, i pochrapujew miarê up³ywaj¹cej nocy.— Musia³o siê to staæ wówczas, gdy pos³a³eœ j¹ po ko³atkê.Zanim spotkaliœmyJane na Siedemnastej Ulicy, Kujot musia³ siê do niej dobraæ.Poci¹gn¹³em pal¹cy trunek.— Dobraæ? Nie rozumiem?George Tysi¹c Mian popatrzy³ na mnie wzrokiem starszego i doœwiadczonegocz³owieka.Pomyœla³em sobie, ¿e gdybym móg³ wybieraæ ojca, wybra³bym w³aœniejego.By³ wspó³czuj¹cy, rozumiej¹cy, ale równoczeœnie cyniczny i m¹dry, i czu³osiê, ¿e to, co mówi, jest czyst¹ bosk¹ prawd¹.Albo czyst¹ prawd¹ GitcheManitou.— Kujot to najbardziej lubie¿ny ze wszystkich demonów.Prawdopodobnie j¹zgwa³ci³.Istnieje stara pieœñ Indian Navaho, która opowiada o tym, jak Kujotspotyka na górskiej prze³êczy dziewczynê: „Pewnego dnia, przechodz¹c górsk¹prze³êcz¹, Kujot spotka³ m³od¹ kobietê.— Co masz w tobo³ku? — zapyta³a.—Rybie jajka — odpar³ Kujot.— Mogê trochê dostaæ? — zapyta³a dziewczyna.—Tylko wtedy, gdy zamkniesz oczy i podniesiesz sukienkê.— Zrobi³a, jak kaza³.—Wy¿ej — powiedzia³ Kujot i podszed³ do kobiety.— Stój spokojnie, abym móg³siêgn¹æ.— Nie mogê — powiedzia³a — coœ mi pe³znie miêdzy nogami.— Nie martwsiê — odrzek³ Kujot — to skorpion, z³apiê go.Kobieta opuœci³a sukienkê ipowiedzia³a: — Za wolny by³eœ, uk¹si³ mnie".Indianin recytowa³ pieœñ monotonnym, jednostajnym g³osem.Kiedy skoñczy³,spojrza³ na mnie.— Widzisz? Kujot jest sprytny i brutalny.Kiedy mówiê, ¿edobra³ siê do niej, chodzi mi o to, ¿e j¹ uwiód³.Nie mog³em w to uwierzyæ.— To coœ, to coœ, co widzieliœmy zesz³ej nocy,przespa³o siê z Jane?George Tysi¹c Mian skin¹³ g³ow¹.— Bardzo mo¿liwe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]