[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Filby westchnął.– Chodź – powiedział.– Z tyłu jest miejsce, gdzie możemy usiąść.Jest tam trochę mniej hałaśliwie i brudno niż tutaj.Ruszyliśmy w kierunku tylnej części fortecy.Kiedy przemierzaliśmy środkowe przejście, mogłem przyjrzeć się dokładniej mechanizmom napędowym.Pod środkowymi chodnikami dostrzegłem układ długich półosi, które obracały się wokół wspólnej osi, mając pod sobą metalową podłogę; półosie przyczepione były do olbrzymich kół.Słoniowate stopy, które dostrzegliśmy wcześniej, zwisały z kół na przysadzistych nogach.Koła wrzucały błoto i kawałki wyrywanej nawierzchni drogi do wnętrza machiny.Zobaczyłem, że za pomocą półosi koła można było podnosić lub opuszczać względem kadłuba pojazdu, i wydawało się, że stopy i nogi też można było podnosić na pneumatycznych tłokach.To właśnie dzięki temu układowi można było uzyskać zmienne nachylenie fortecy, które umożliwiało jej przemieszczanie się po najbardziej nierównej drodze lub utrzymywanie w poziomej pozycji na stromych zboczach.Moses wskazał na solidną, pudełkowatą, stalową kratownicę, która wzmacniała podstawę fortecy.– Niech pan spojrzy – powiedział cicho do mnie.– Czy widzi pan coś dziwnego w tamtej części? I w tamtej? Pręty, które przypominają kwarc.Trudno dociec, jaka jest ich funkcja.Przyjrzałem się baczniej.W świetle elektrycznych lamp nie miałem pewności, ale wydało mi się, że widzę dziwne, zielone przeświecanie w kwarcowych i niklowych elementach, przeświecanie, które wyglądało bardzo znajomo!– To plattneryt – syknąłem do Mosesa.– Pręty zostały napełnione.Moses, jestem przekonany, nie mogę się mylić, pomimo słabego oświetlenia, że to są części zabrane z mojego laboratorium: części zapasowe, prototypy i odpady, które powstały podczas budowy mojego wehikułu czasu.Moses skinął głową.– A zatem przynajmniej wiemy, że ci ludzie nie nauczyli się jeszcze sami produkować plattnerytu.Morlok podszedł do mnie i wskazał na coś, co ustawiono w ciemnym zakątku w sektorze silnikowym.Musiałem wytężyć wzrok, ale rozpoznałem, że ten duży przedmiot to mój własny wehikuł czasu! Cały i nie uszkodzony, najwidoczniej zabrany z Richmond Hill i przyniesiony do tej fortecy: jego poręcze nadal były poplamione od trawy.Machinę obwiązano sznurami i wyglądała, jak uwięziona w pajęczej sieci.Na widok tego symbolu bezpieczeństwa poczułem ogromną chęć, by uwolnić się od tych żołnierzy – jeśli to możliwe – i popędzić do mojego wehikułu.Być może zdołałbym dotrzeć do domu, nawet teraz.Wiedziałem jednak, że byłaby to bezskuteczna próba, i uspokoiłem się.Nawet gdybym zdołał dotrzeć do wehikułu – a nie byłem w stanie, gdyż żołnierze od razu by mnie zastrzelili – nie zdołałbym odnaleźć domu.Po tym ostatnim incydencie żadna wersja roku 1891, do której zdołałbym dotrzeć, nie byłaby ani trochę podobna do bezpiecznego i pomyślnego roku, który tak lekkomyślnie opuściłem.Znalazłem się na mieliźnie w czasie!Dołączył do mnie Filby.– Co myślisz o tej maszynerii? – Puknął mnie pięścią w ramię, dając świadectwo słabości starego człowieka.– To wszystko zaprojektował sir Albert Stern, który jest fachowcem w tej dziedzinie od początków wojny.Interesuję się tymi bestiami i ich rozwojem na przestrzeni lat.Wiesz, że zawsze fascynowały mnie urządzenia mechaniczne.Spójrz na to.– Wskazał w kierunku zakamarków części silnikowej.– Cały rząd silników Rolls-Royce’a „Meteor”! I przekładnia Merrit-Browna.Widzisz ją? Mamy zawieszenie Horstmanna, z trzema wózkami jezdnymi po obu stronach.– Tak – wtrąciłem.– Ale, drogi stary Filby, po co właściwie to wszystko?– Po co? Oczywiście po to, żeby prowadzić wojnę.– Filby zatoczył ręką koło.– To moloch klasy Kitchenera, jeden z najnowszych modeli.Głównym celem molochów jest przerwanie oblężenia Europy.Mogą zwinnie pokonywać wszystkie okopy z wyjątkiem najszerszych, choć są kosztowne, łatwo się psują i brak im odporności na pociski.„Raglan” to właściwa nazwa, nie sądzisz? Ponieważ lord Fitzroy Raglan to ten drań, który tak się rozprawił z oblężeniem Sewastopola na Krymie.Być może biedny, stary Raglan zdołałby.– Oblężenie Europy?!Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.– Przepraszam – powiedział.– Może nie powinni byli mnie przysyłać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]