[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.„Wszechœwiat mówi wieloma jêzykami" - pomyœla³.„Kiedy wydarzenia tocz¹ siê szybciej, karawany równie¿ przyspieszaj¹ kroku" -pomyœla³ Alchemik na widok korowodu ludzi i jucznych zwierz¹t zbli¿aj¹cych siêdo Oazy.Jej mieszkañcy przekrzykuj¹c siê pobiegli powitaæ goœci, tumany kurzuprzys³oni³y blask pustynnego s³oñca, a przejête dzieci podskakiwa³y radoœnie nawidok przybyszy.Alchemik patrzy³ jak wodzowie plemion wychodz¹ na spotkanie zprzywódc¹ karawany j prowadz¹ wspólnie d³ugie narady.Ale ca³y ten zamêt nie dotyczy³ Alchemika.Widywa³ ju¿ ca³e t³umy ludziprzychodz¹cych i odchodz¹cych, podczas gdy i pustynia, i oaza zawszepozostawa³y takie same.Widywa³ i w³adców, i nêdzarzy, wydeptuj¹cych szlaki wniezmierzonym oceanie piasku.I choæ najmniejszy powiew wiatru móg³ odmieniækszta³t pustynnych wydm, to od wieków piasek by³ zawsze tym samym piaskiem,znanym mu od dziecka.W g³êbi serca s³ysza³ jednak radosn¹ nutkê, któr¹ odczuwaka¿dy wêdrowiec na widok soczystej zieleni daktylowych palm po d³ugich dniachobcowania jedynie ze z³ocistym piaskiem i lazurowym niebem.- Kto wie? Mo¿e Bóg stworzy³ pustynie po to tylko, by cz³owiek móg³ siê radowaæwidokiem palm? - pomyœla³.Postanowi³ jednak skupiæ siê na sprawach bardziej doczesnych.Wiedzia³, ¿ewraz z t¹ karawan¹ przybywa do Oazy cz³owiek, któremu bêdzie musia³ zdradziæbodaj czêœæ swoich sekretów.Wiele znaków mówi³o mu o tym.Wprawdzie nigdydot¹d nie widzia³ owego mê¿czyzny, ale by³ pewien, ¿e jego wytrawne oczyrozpoznaj¹ go bez trudu.Pragn¹³ jedynie, by by³ to uczeñ równie pojêtny jakpoprzedni.- Dlaczego owe prawdy musz¹ byæ przekazywane z ust do ust? - zastanowi³ siê.-Nie dlatego chyba, ¿e chodzi³o o jakieœ sekrety.Od wieków Bóg dzieli³ siêwielkodusznie swymi tajemnicami z wszelkim stworzeniem.I widzia³ jedn¹ tylko odpowiedŸ: owe prawdy przekazuje siê w ten sposób, gdy¿pochodz¹ one ze Ÿród³a Czystego ¯ycia i trudno je zamkn¹æ w malowanym obrazieczy pisanym s³owie.Ludzie ³atwo ulegaj¹ czarowi s³Ã³w i obrazów, a w koñcu zapominaj¹ o JêzykuWszechœwiata.Przybyszów od razu postawiono przed obliczem wodzów plemiennych z Fajum.M³odzieniec nie móg³ uwierzyæ w³asnym oczom: oczekiwa³ jednej marnej studni ikilku palm rosn¹cych nieopodal (taki opis przeczyta³ kiedyœ w jakimœpodrêczniku historii), a prawdziwa Oaza o niebo przewy¿sza³a wielehiszpañskich miast.By³o tu trzysta studni, piêædziesi¹t tysiêcy palmdaktylowych i gêsto rozsiane barwne namioty.- Zupe³nie jak w Baœniach Tysi¹ca i Jednej Nocy - odezwa³ siê Anglik, bardzoprzejêty rych³ym spotkaniem z Alchemikiem.Od razu otoczy³a ich chmara dzieci zaciekawionych koñmi, wielb³¹dami i ludŸmi.Mê¿czyŸni wypytywali gor¹czkowo o napotkane po drodze œlady wojny, zaœ kobietyk³Ã³ci³y siê o tkaniny i drogocenne kamienie przywiezione przez kupców.Ciszapustyni wydawa³a siê teraz odleg³ym, nierzeczywistym snem.Wszyscyprzekrzykiwali siê nawzajem, pok³adali ze œmiechu, nawo³ywali z daleka, trochêtak, jakby ze œwiata duchów trafili prosto w ludzk¹ ci¿bê.Rozpiera³y ichradoœæ i szczêœcie.Wszelkie wczeœniejsze œrodki ostro¿noœci posz³y teraz w niepamiêæ.Oaza, jakwyjaœni³ m³odemu cz³owiekowi przewodnik, by³a od dawien dawna uznawana zastrefê neutraln¹, bowiem wiêkszoœæ ludnoœci stanowi³y tam kobiety i dzieci.Ponadto oazy by³y wspólne dla obu rywalizuj¹cych stron.Wojownicy toczyli bojena pustynnych wydmach, pozostawiaj¹c oazy na uboczu, jako miejsca schronieniai pokoju.Przywódca karawany z trudem zebra³ podró¿nych i wyda³ im niezbêdne polecenia.Wszyscy mieli tu pozostaæ na czas wojny miêdzy plemionami.Bêd¹ goœciæ wnamiotach tutejszych mieszkañców, gdzie dostan¹ najlepsze legowiska.Takieby³o bowiem odwieczne prawo pustynnej goœcinnoœci.Po czym nakaza³ wszystkim,nawet w³asnym stra¿om, z³o¿yæ broñ w rêce ludzi wyznaczonych przez wodzówplemiennych.- Takie s¹ regu³y wojny - wyjaœni³.- Tylko dziêki temu oazy mog¹ pozostaæbezpieczn¹ przystani¹ dla walcz¹cych.Ku zdumieniu m³odzieñca Anglik wyci¹gn¹³ z kieszeni swojej bluzy lœni¹cyrewolwer i powierzy³ go cz³owiekowi zbieraj¹cemu broñ.- Po co ci by³ ten rewolwer? - spyta³.- Abym móg³ ufaæ ludziom - odpar³ Anglik szczêœliwy, bo dotar³ wreszcie dokresu swych poszukiwañ.M³odzieniec natomiast duma³ o swoim skarbie.Im jego marzenie by³o bli¿szespe³nienia, tym wszystko stawa³o siê trudniejsze.„Szczêœcie pocz¹tkuj¹cego",jak nazywa³ je starzec, od dawna nie dawa³o ju¿ o sobie znaæ.Wiedzia³, ¿enasta³ czas ciê¿kiej próby dla uporu i mêstwa tego, kto szuka W³asnej Legendy.Tote¿ nie nale¿a³o siê zbytnio spieszyæ i niecierpliwiæ.Móg³by bowiemprzeoczyæ znaki, jakie Bóg rozsia³ na jego drodze.„Bo to przecie¿ Bóg je zsy³a" - pomyœla³, zaskoczony w³asnym odkryciem.Dotychczas s¹dzi³, ¿e owe znaki istnia³y na œwiecie od zarania dziejów.Trochê tak, jak jedzenie i spanie, jak potrzeba mi³oœci czy pracy.Nigdy dot¹dnie przysz³o mu nawet do g³owy, ¿e mo¿e to byæ jêzyk, którym Bóg radzi mu, coma czyniæ.„Nie b¹dŸ zbyt niecierpliwy - powtórzy³ sam do siebie.- I jak mówi³przewodnik: jedz wtedy, gdy jest pora posi³ku, a kiedy wybija godzina marszu,idŸ".Pierwszej nocy, wycieñczeni trudami podró¿y, wszyscy, nawet Anglik, zasnêli wokamgnieniu.M³odzieniec trafi³ do namiotu po³o¿onego na uboczu, gdziemieszka³o piêciu ch³opców w jego wieku.Jak wszyscy mieszkañcy pustyni,spragnieni byli oni wieœci z dalekich krajów.Opowiada³ wiêc im o ¿yciupasterza, i w³aœnie zaczyna³ opowieœæ o sklepie z kryszta³ami, gdy do namiotuwpad³ rozgor¹czkowany Anglik.- Szukam ciê od rana - powiedzia³ zdyszany, wyci¹gaj¹c go z namiotu.- Musiszkoniecznie pomoc mi odnaleŸæ siedzibê Alchemika.Pocz¹tkowo próbowali trafiæ na jego trop bez niczyjej pomocy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]