[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Morholcie! - krzyknela.- Ten statek.- Wiem - powiedzialem.- Branwen.Odwrócila sie.- On nie zyje.- Co?- Tristan umarl.W tej chwili.To koniec, Branwen.Spojrzalem w okno.Statek byl blizej niz poprzednio.Ale nadal byl zbytdaleko.Absolutnie za daleko, by mozna bylo rozpoznac kolor zagli.* * *Spotkalem ich w duzej sali, w tej, w której przywitala nas Iseult o BialychDloniach.W sali, w której ofiarowalem jej na uslugi mój miecz, proszac, byzechciala rozporzadzic moim zyciem.Cokolwiek to by mialo oznaczac.Szukalem Iseult i kapelana, znalazlem ich.Bylo ich czterech.Pewien walijski druid, imieniem Hwyrddyddwg, bystry dziadyga, powiedzial mikiedys, ze zamiary czlowieka, chocby nie wiedziec jak sprytnie ukrywane,zdradza zawsze dwie rzeczy - oczy i dlonie.Przyjrzalem sie uwaznie oczom idloniom rycerzy, stojacych w duzej sali.- Jestem sir Mariadoc - powiedzial najwyzszy z nich.Na tunice nosil herb: wprzepolowionym, blekitno-czerwonym polu dwa czarne lby dzicze, uzbrojonesrebrem.- A to dobrzy rycerze Gwydolwyn, Anoeth i Deheu ap Owein.Przybywamy zKornwalii, z poselstwem do sir Tristana z Lionesse.Wiedzcie nas do niego,panie rycerzu.- Spózniliscie sie - powiedzialem.- Kim jestescie, panie? - zmarszczyl sie Mariadoc.- Nie znam was.W tym momencie weszla Branwen.Twarz Mariadoka skurczyla sie, zlosc i nienawiscwypelzly na nia, wijac sie jak zmije.- Mariadoc.- Branwen.- Gwydolwyn, Anoeth, Deheu.Nie sadzilam, ze was jeszcze kiedys zobacze.Bomówiono, ze Tristan i Corvenal wykonczyli was wtedy w Morenskim Lesie.Mariadoc usmiechnal sie wrednie.- Niezbadane sa wyroki losu.Ja tez nie myslalem, ze cie jeszcze kiedyszobacze, Branwen.Zwlaszcza tutaj.No, wiedzcie nas do Tristana.To, co mamy doniego, nie cierpi zwloki.- Skad pospiech?- Wiedzcie nas do Tristana - powtórzyl gniewnie Mariadoc.- Mamy sprawe doniego.Nie do jego slug.I nie do rajfurek królowej Kornwalii.- Skad przybywasz, Mariadoc?- Z Tintagelu, jakem rzekl.- Ciekawe - usmiechnela sie Branwen - bo statek jeszcze nie przybil do brzegu.Ale jest juz blisko.Chcesz wiedziec, pod jakim zaglem plynie?- Nie chce - powiedzial spokojnie Mariadoc.- Spózniliscie sie.- Branwen, wciaz blokujac soba drzwi, oparla sie o mur.-Tristan z Lionesse nie zyje.Umarl przed chwila.Oczy Mariadoka nie zmienily wyrazu nawet na moment.Zrozumialem, ze wiedzial.Zrozumialem wszystko.Swiatlo, które widzialem w koncu ciemnego korytarza,robilo sie coraz jaskrawsze.- Odejdzcie stad - warknal, kladac reke na rekojesci miecza.- Opusccie zamek.Natychmiast.- Jak sie tu dostaliscie? - spytala Branwen z usmiechem.- Czy nieprzyplyneliscie przypadkiem lodzia bez steru? Z czarna, postrzepiona szmatazamiast zagla? Z wilcza czaszka, przybita do zadartego dziobu? Po co tuprzybyliscie? Kto was przysyla?- Usun sie z drogi, topielico.Nie stawaj nam na zawadzie, bo mozesz tegopozalowac.Twarz Branwen byla spokojna.Ale tym razem nie byl to spokój rezygnacji ibezsily, chlód rozpaczliwej, nieczulej obojetnosci.Tym razem byl to spokójniezachwianej, zelaznej woli.Nie, nie moglem jej utracic.Za zadna cene.Za zadna? A legenda?Czulem zapach jablek.- Dziwne masz oczy, Mariadoc - powiedziala nagle Branwen.- Oczy, które nieprzywykly do swiatla dnia.- Zejdz nam z drogi.- Nie.Nie zejde ci z drogi.Najpierw odpowiesz mi na pytanie.Pytanie, którebrzmi: dlaczego?Mariadoc nie poruszyl sie.Patrzyl na mnie.- Nie bedzie legendy o wielkiej milosci - powiedzial, ale ja wiedzialem, ze towcale nie on mówi.- Niepotrzebna i szkodliwa bylaby taka legenda.Niepotrzebnym szalenstwem bylby grobowiec z berylu i glóg, który wyrasta zniego, by oplesc galazkami drugi grobowiec, z chalcedonu.Nie zyczymy sobietakich grobowców.Nie zyczymy sobie, zeby historia Tristana i Iseult wrosla wludzi, by byla wzorem i przykladem, by kiedykolwiek sie powtórzyla.Niedopuscimy, by gdziekolwiek, kiedykolwiek, mlodzi mówili do siebie: "Jestesmyjak Tristan i Iseult".Branwen milczala.- Nie pozwolimy, aby cos takiego jak milosc tych dwojga mroczylo w przyszlosciumysly, przeznaczone do wyzszych spraw.By oslabialo ramiona, których zadaniemjest lamac i zabijac.By miekczylo charaktery, które musza dzierzyc wladze wstalowych cegach.A nade wszystko, Branwen, nie dopuscimy, by to, co laczyloTristana i Iseult, przeszlo do legendy jako milosc triumfujaca, pokonujacaprzeszkody, laczaca kochanków nawet po smierci.Dlatego Iseult z Kornwalii musiumrzec daleko stad, przyzwoicie, w pologu, wydajac na swiat kolejnego potomkakróla Marka.Tristan zas, jesli przed naszym przybyciem zdazyl podle sczeznac,musi spoczac na dnie morza, z kamieniem u szyi.Lub splonac.O, tak, bedzieznacznie lepiej, jezeli splonie.Po zatopionym Lionesse zostaly na powierzchnimorza wierzcholki Scilly, a po Tristanie nie powinno zostac nic.A zamekCarhaing powinien splonac razem z nim.I to zaraz, zanim statek z Tintagelwplynie do zatoki.I tak wlasnie sie stanie.Zamiast grobowca z berylu,smierdzace pogorzelisko.Zamiast pieknej legendy, brzydka prawda.Prawda osamolubnym zaslepieniu, o marszu po trupach, o deptaniu uczuc innych ludzi, oczynionej im krzywdzie.Co ty na to, Branwen? Chcesz stawac na drodze nam,bojownikom o prawde? Powtarzam, zejdz nam z drogi.Do ciebie nic nie mamy.Niechcemy cie unicestwiac, bo i po co? Odegralas swoja role, niezbyt chlubna,mozesz isc precz, wracac na wybrzeze.Czekaja tam na ciebie.To samo dotyczyciebie, rycerzu.Jak brzmi twe imie?Patrzylem na ich oczy i dlonie i myslalem, ze stary Hwyrddyddwg nie bylspecjalnie odkrywczy.Tak, w rzeczy samej, oczy i dlonie zdradzaly ich zamiary.Bo w ich oczach bylo okrucienstwo i zdecydowanie, a w ich dloniach byly miecze.A ja nie mialem mojego miecza, tego, który ofiarowalem na uslugi Iseult oBialych Dloniach.No cóz, pomyslalem, trudno.W koncu, cóz to takiego, zginac wwalce? Albo to mi pierwszyzna?Jestem Morholt! Ten, który jest Decyzja.- Twoje imie - powtórzyl Mariadoc.- Tristan - powiedzialem.Kapelan zjawil sie nie wiadomo skad, wyskoczyl jak puk spod ziemi.Stekajac zwysilku, rzucil mi przez cala sale wielki, dwureczny miecz.Mariadoc skoczyl kumnie, wznoszac swój do ciecia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]