[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I ruszy; zabijaæ wrogów.(z "Pieœni o Temuchinie)Jason dinAlt zatrzyma³ moropa na szczycie wzgórza.Szuka³ œcie¿ki prowadz¹cej wdó³.Wicher, wilgoæ i zimno ci¹gn¹ce od jednej ze szczelin uderzy³) go w twarz.Daleko w dole widzia³ ocean, poznaczony spienionymi grzywami fal.Niebo by³ociemne, gdzieœ daleko zadudni³ grzmot.Ledwie widoczna œcie¿ka schodzi³a w dó³skalistego zbocza.Jason uk³u³ moropa ostrogami i zwierzê ruszy³o do przodu.Od razu zda³ sobiesprawê, ¿e œcie¿ka by³a u¿ywana od dawna.Koczownicy musz¹ têdy czêstoprzechodziæ - prawdopodobnie po sól.inspekcja z pok³adu statku wykaza³a, ¿ejest to jedyna na przestrzeni tysi¹ca kilometrów wyrwa v.œcianie klifu.Wmiarê jak posuwa³ siê w dó³, powietrze stawa³o siê cieplejsze i wilgotne.Ostatni zakrêt zaprowadzi³ go na zatokê, dooko³a której wznosi³y siê œcianyklifu.Piasek na pla¿y byt czarny.Na brzeg wyci¹gniête by³y dwie ma³e ³Ã³dki.Obok sta³y ¿Ã³³te.p³Ã³cienne namioty.W g³êbi zatoki ko³ysa³ siê statekzbrudzonym sadz¹ kominem na rufie i ¿aglami ze skóry.Dostrze¿ono ju¿ pojawienie siê Jasona.Jakiœ wysoki cz³owiek zmierza³ w jegokierunku.Jason zatrzyma³ moropa i zeskoczy³, aby go przywitaæ.- Masz œliczne ubranko, Rhes - powiedzia³, œciskaj¹c przyby³emu rêkê.- Nie lepsze ni¿ ty - odpar³ tamten, uœmiechaj¹c siê.Mia³ na sobie wysokie buty z ¿Ã³³tego zamszu i b³yszcz¹cy he³m ze z³otymszpikulcem n.a szczycie.Szpikulec by³ najbardziej imponuj¹cy.Mê¿czyzna by³owiniêty w purpurow¹szatê.- Tak siê ubiera bogaty kupiec z Ammh - doda³.- Z raportów dowiedzia³em siê, ¿e œwietnie sobie radzi³eœ tam na dole -powiedzia³ Jason.- Nigdy siê lepiej nie bawi³em.Ludzie z Ammh to rolnicy.Bardzo ciê¿kopracuj¹.S¹ bardzo wyraŸnie podzieleni na warstwy.Na samej górze kupcy iwojsko.I trochê kap³anów, ¿eby utrzymaæ ch³opów w pos³uszeñstwie.Mia³em doœækapita³u, aby zostaæ kupcem - i uda³o siê.Idzie nieŸle; tak ¿e teraz sam siêfinansujê.Posiadam magazyn w Camar - jest to port morski, najbli¿szy skalnejbariery.Czeka³em na wiadomoœæ, ¿eby po¿eglowaæ na pó³noc.Co byœ powiedzia³ naszklaneczkê wina?- I trochê jedzenia.Doszli do namiotu, w którym stal stó³ zastawiony butelkami i kawa³kamiwêdzonego miêsa.Rhes uniós³ zielon¹ butelkê z d³ug¹ szyjk¹ i wrêczy³ j¹Jasonowi.- Spróbuj tego - powiedzia³.- Szeœcioletnie, bardzo dobre.Zaraz ci podam nó¿,¿ebyœ móg³ otworzyæ.- Nie sprawiaj sobie k³opotu - odpar³ Jason, t³uk¹c szyjkê butelki o kantsto³u.Poci¹gn¹³ g³êboki ³yk bulgocz¹cego, z³otego wina, po czym otar³ usta.- Przecie¿ jestem barbarzyñc¹.To przekona twoj¹ stra¿ o moim gwa³townymcharakterze - skin¹³ g³ow¹, wskazuj¹c na przygl¹daj¹cych mu siê ¿o³nierzy.- Naby³eœ dzikich zwyczajów - odpar³ Rhes, wycieraj¹c rozbit¹ szyjkê szmatk¹,zanim nala³ sobie szklaneczkê wina.- Jak wygl¹da plan? Jason mówi³,prze¿uwaj¹c wielki kawa³ miêsa.- Temuchin na czele niewielkiej armii nadci¹ga tutaj.Wiêkszoœæ plemion powyr¿niêciu £asic rozesz³a siê do swoich siedzib.Ale wszystkie zaprzysiêg³y mupoddañstwo i zgodzi³y siê przy³¹czyæ do niego, gdy tego za¿¹da.Gdy tylkous³ysza³ o twoim l¹dowaniu, zebra³ najbli¿sze plemiona i ruszy³.Jest oddalonyo dzieñ drogi, ale Pyrrusanie obozuj¹ dok³adnie na jego szlaku.Powinniœmy siêprzy³¹czyæ wieczorem.Masz rzeczy, o których rozmawialiœmy?- Wszystko.No¿e, stalowe groty do strza³, drzewce do strza³, garnki i du¿oinnych.Cukier, sól i ró¿ne przyprawy.Coœ tam sobie wybior¹.- W tym ca³a nadzieja.- Jason spojrza³ na pust¹ butelkê i odrzuci³ j¹ na bok.- Masz ochotê na jeszcze jedn¹? - zapyta³ Rhes.- Tak, ale nie mogê jej zabraæ.¯adnego kontaktu z nieprzyjacielem.Bêdê musia³wróciæ do obozu, ¿eby tam byæ, kiedy spotkamy siê z Temuchinem.To jest to, cosiê liczy naprawdê.Musimy przeci¹gn¹æ plemiona na nasz¹ stronê i zacz¹æhandel.No i zostawiæ wodza na lodzie.Niech butelka czeka na mój powrót.Zanim wierzchowiec Jasona wspi¹³ siê na skarpê, niebo znowu by³o ciemne izasnute chmurami.PóŸnym popo³udniem zjawi³ siê w obozie.Pyrrusanie w³aœnieprzygotowywali siê do drogi.- W sam¹ porê - powita³ go Kerk.- Mamy na orbicie rakietê ze statku, któraœledzi ruchy Temuchina.Wczesnym popo³udniem zboczy³ z drogi i skierowa³ siê naBramy Piek³a.Prawdopodobnie zatrzyma siê tam na noc.- Nigdy nie s¹dzi³em, ¿e jest taki religijny.- Z pewnoœci¹ nie jest - odpar³ Kerk - ale chce sprawiæ przyjemnoœæ swoimludziom.Ta studnia, czy cokolwiek by tonie by³o, jest zdaje siê jednym zniewielu œwiêtych miejsc na tej planecie.Temuchin bêdzie odprawia³ obrzêdy.- Miejsce do spotkania równie dobre, jak ka¿de inne.JedŸmy.Popo³udnie niepostrze¿enie zmieni³o siê w wieczór.Ciê¿kie chmury zesz³y nisko.Œnieg zbiera³ siê w za³amaniach ubrañ i na futrach moropów.Nasta³a prawiezupe³na ciemnoœæ.W koñcu przybyli do obozu Temuchina.Ze wszystkich stronrozleg³y siê powitalne okrzyki, kiedy przedzierali siê do wielkiego camachu, wktórym spotykali siê przywódcy klanów.Kerk i Jason zsiedli ze swoichwierzchowców i zaczêli przepychaæ siê przez stra¿ strzeg¹c¹ wejœcia.Wszyscysiedz¹cy pó³kolem mê¿czyŸni odwrócili siê na ich widok.Temuchin patrzy³ nanich wzrokiem pe³nymnienawiœci.- Któ¿ to oœmieli³ siê wtargn¹æ nieproszony na spotkanie Temuchina z wodzami?- Któ¿ to jest Temuchin, ¿e oœmiela siê zabroniæ Kerkowi, zdobywcy WielkiegoW¹wozu, spotkaæ z wodzamiplemion na stepach? - odpar³ Kerk.Wszyscy obecni zdawali sobie sprawê z tego,¿e walka siê zaczê³a.Ca³kowita cisza przerywana by³a tylko szumem zamieci nazewn¹trz.Temuchin by³ pierwszym wodzem, który zjednoczy³ wszystkie plemionapod jednym sztandarem.Jednak¿e nie móg³ rz¹dziæ bez zgody reszty wodzów.Niektórzy z nich byli ju¿ niezadowoleni z surowoœci jego rozkazów.Obserwowalistarcie z najwiêksz¹ uwag¹.- Walczy³eœ dobrze w Wielkim W¹wozie - odpar³ Temuchin.- Tak jak wszyscy.Teraz mo¿esz nas opuœciæ.To, o czym mamy mówiæ, nie dotyczy bitwy ani te¿ciebie.- Dlaczego? - zapyta³ Kerk, siadaj¹c obok wodzów.- Co chcesz przede mn¹ ukryæ?- Zarzucasz mi.- Temuchin a¿ poblad³ z gniewu i chwyci³ za miecz.-Oskar¿asz mnie?- Nikogo nie oskar¿am.Sam siebie oskar¿asz.Spotykasz siê w sekrecie przedemn¹.Zabraniasz mi wejœcia.Obra¿asz mnie, zamiast mówiæ prawdê.Jeszcze razpytam:co ukrywasz przede mn¹?- To sprawa niewielkiego znaczenia.Paru ludzi z nizin wyl¹dowa³o na naszymbrzegu.Zniszczymy ich.- Dlaczego? To tylko handlarze - powiedzia³ spokojnie Kerk.- Czy nigdy nie s³ysza³eœ "Pieœni wolnego cz³owieka"?- Znam j¹ lepiej od ciebie.Pieœñ mówi, by burzyæ domy, które zrobi¹ z naswiêŸniów.Czy s¹ w okolicy jakieœ domy do zburzenia?- Nie, nie ma.Lecz wkrótce bêd¹.Ju¿ postawili swoje namioty.Jeden z wodzów wpad³ mu w s³owo, œpiewaj¹c wers z "Pieœni":".Nie znaj¹c domu innego, ni¿ namioty nasze."Temuchin zdo³a³ opanowaæ gniew.- Ci handlarze s¹ jak ostrze miecza, którym mo¿na zrobiæ ma³¹ rysê.Dzisiaj s¹w namiotach, a potem postawi¹ domy; po to, ¿eby lepiej handlowaæ.Na pocz¹tkuostrze miecza, a póŸniej ca³y miecz, który nas rozdzieli i zniszczy.Trzeba ichwypleniæ od razu!To, co mówi³ Temuchin, by³o absolutnie prawdziwe.Nie wolno by³o dopuœciæ, abyinni wodzowie zdali sobie z tego sprawê.Kerk milcza³ przez chwilê.- W tej sprawie musimy siê kierowaæ "Pieœni¹ wolnych ludzi" wtr¹ci³ Jason.-Pieœñ ta mówi nam.- Sk¹d siê tu wzi¹³eœ, kuglarzu? - przerwa³ mu Temuchin.- WyjdŸ st¹d.Jason otworzy³ usta, ale nie móg³ wymyœliæ nic m¹drego.Temuchin mia³niew¹tpliwie racjê.Sk³oni³ siê wodzowi, szepcz¹c jednoczeœnie Kerkowi:- Bêdê wszystko s³ysza³ przez dentifon.Jak bym coœ wymyœli³, to ci podpowiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]