[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Grzbiet by³ tutajdoœæ szeroki, p³aski, zasypany rumowiskiem zwietrza³ych ska³, poprze¿ynany¿lebami, w¹skimi jak fosa, ostro opadaj¹cymi po urwistej œcianie w dó³.¯ebyprzedostaæ siê przez coraz czêstsze i coraz g³êbsze szczerby, Frodo i Sammusieli obchodziæ je od lewej strony, oddalaj¹c siê od zewnêtrznej krawêdzi;uszli parê mil, nim siê spostrzegli, ¿e z wolna wprawdzie, lecz stale schodz¹coraz ni¿ej; grañ by³a lekko pochylona.Wreszcie musieli siê zatrzymaæ.Grzbiet w tym miejscu ostro skrêca³ kupó³nocy, a przed hobbitami zia³ w¹wóz groŸniejszy ni¿ wszystkie dotychczasowe.Po drugiej stronie piêtrzy³a siê nad w¹wozem œciana, próg na kilkadziesi¹t stópwysoki i niedostêpny, ogromna, szara ska³a podciêta ostro, jakby j¹ ktoœ no¿emodr¹ba³.Nie sposób by³o iœæ naprzód, mieli do wyboru pójœæ na zachód albo nawschód.Ale wybieraj¹c zachód musieliby siê liczyæ z dalsz¹ utrudzaj¹c¹wspinaczk¹ i strat¹ czasu, bo wróciliby ku sercu gór.Od wschodu natomiastotwiera³a siê przepaœæ.- Nie ma innej rady, trzeba spuœciæ siê w g³¹b tego ¿lebu, mój Samie – rzek³Frodo.– Zobaczymy, dok¹d nas on zaprowadzi.- Za³o¿ê siê, ¿e do jakiejœ paskudnej dziury – odpar³ Sam.¯leb okaza³ siê d³u¿szy i g³êbszy, ni¿ siê zrazu wydawa³o.Zszed³szy nieconi¿ej, napotkali kêpê skarla³ych i koœlawych drzew; by³y to od kilku dnipierwsze drzewa na ich drodze, przewa¿nie mizerne brzozy, ale trafia³ siê wœródnich od czasu do czasu tak¿e œwierk.Wiele miêdzy nimi by³o martwych,wysch³ych, do rdzenia prze¿artych ostrym wschodnim wichrem.Kiedyœ, za lepszychdni musia³ tu szumieæ piêkny, bujny las, teraz jednak ledwie garstka drzewzosta³a, tylko stare, spróchnia³e pieñki stercza³y niemal a¿ po krawêdŸurwiska.¯leb ci¹gn¹³ siê wzd³u¿ skalnego uskoku, dno mia³ piar¿yste i ostrospada³ w dó³.Kiedy doszli wreszcie do jego koñca, Frodo przykucn¹³ i pochyli³siê nad krawêdzi¹.- Popatrz! – rzek³ do Sama.– Albo uszliœmy spory kawa³ drogi, albo te¿ ska³asiê obni¿y³a.St¹d wydaje siê znacznie bli¿ej do równiny i zejœcie ³atwiejsze.Sam przyklêkn¹³ obok Froda i bardzo niechêtnie spojrza³ w dó³.Potem podniós³wzrok na urwisko spiêtrzone nad ich g³owami po lewej stronie.- £atwiejsze! – mrukn¹³.– No, z dwojga z³ego rzeczywiœcie ³atwiej zleŸæ ni¿wdrapaæ siê na tê górê.Kto nie umie fruwaæ, zawsze potrafi skoczyæ.- Skok rzeczywiœcie niema³y – powiedzia³ Frodo.Chwilê mierzy³ wzrokiem œcianê.– Bêdzie ze sto, sto dziesiêæ stóp na oko.Nie wiêcej.- Wystarczy – rzek³ Sam.– Uf! Nie cierpiê nawet patrzeæ z wysokoœci w dó³.Aprzecie¿ patrzeæ ³atwiej ni¿ z³aziæ.- Mimo wszystko myœlê, ¿e tutaj mo¿na by zleŸæ – odpar³ Frodo.– Patrz, œcianainna ni¿ na ca³ej dotychczasowej d³ugoœci grzbietu.Nieco nachylona ipopêkana.Rzeczywiœcie krawêdŸ w tym miejscu nie obrywa³a siê prostopadle, lecz opada³anieco ukoœnie, jak olbrzymi wa³ ochronny lub falochron, pod którym fundamentysiê osunê³y i wskutek tego w nieregularnej, skrzywionej œcianie powsta³y rysy,ostre szczerby, gdzieniegdzie tak niemal szerokie jak stopnie schodów.- Ale jeœli chcemy dzisiaj spróbowaæ szczêœcia, nie ma na co czekaæ.Œciemniasiê dzisiaj wczeœnie.Mam wra¿enie, ¿e zbiera siê na burzê.Osnuty dymem wa³ gór na wschodzie gin¹³ w g³êbszej ni¿ zwykle ciemnoœci, któraju¿ wyci¹ga³a d³ugie ramiona ku zachodowi.Z daleka dochodzi³ st³umionyjeszcze, g³uchy pomruk burzy.Frodo wystawi³ nos pod wiatr i nieufnie popatrza³na niebo.Zacisn¹³ pas na p³aszczu i umocowa³ lekki worek na plecach, potemzbli¿y³ siê do krawêdzi.- Spróbujê – powiedzia³.- Niech bêdzie! – markotnie rzek³ Sam.– Ale ja pójdê pierwszy.- Ty? – zdziwi³ siê Frodo.– Czemu¿ to zmieni³eœ tak nagle zdanie?- Wcale nie zmieni³em zdania, ale rozs¹dek dyktuje, ¿e pierwszy musi iœæ ten,kto najpewniej na ³eb na szyjê poleci.Nie chcê spaœæ na pana, panie Frodo, poco jednym strza³em dwóch od razu zabijaæ.I zanim Frodo zd¹¿y³ go powstrzymaæ, Sam usiad³, przerzuci³ nogi przez krawêdŸ,odwróci³ siê i zawisn¹³ na rêkach szukaj¹c stopami jakiegoœ punktu oparcia.Nigdy w ¿yciu chyba nie zdoby³ siê z zimn¹ krwi¹ na czyn równie bohaterski irównie niem¹dry.- Nie! Nie! Samie, kochany stary oœle! – zawo³a³ Frodo.– Zabijesz siêniechybnie z³a¿¹c w ten sposób, nawet nie wypatrzywszy przedtem drogi.Wracajnatychmiast! – Chwyci³ Sama pod pachy i wywindowa³ z powrotem.– Czekaj chwilê,cierpliwoœci! – rzek³.Po³o¿y³ siê na skale, wychyli³ g³owê i uwa¿nie popatrzy³w dó³.S³oñce jeszcze nie zasz³o, lecz œciemnia³o siê szybko doko³a.– Myœlê,¿e damy radê – powiedzia³ Frodo.– Ja w ka¿dym razie zlezê, a ty tak¿e podwarunkiem, ¿e nie stracisz g³owy i bêdziesz ostro¿nie szed³ moim œladem.- Bojê siê, ¿e pan jest zbyt pewny siebie, panie Frodo – odpar³ Sam.– Przecie¿w tej ciemnoœci nawet nie widaæ, co pod nami.A jeœli pan ni¿ej trafi na takiemiejsce, gdzie nie bêdzie o co ani nóg, ani r¹k zaczepiæ?- No, to wrócê na górê – rzek³ Frodo.- £atwo powiedzieæ! – westchn¹³ Sam.– Ja radzê czekaæ do rana, a¿ siêrozwidni.- Nie! To ju¿ by³aby ostatecznoœæ! – uniós³ siê nagle Frodo.– Szkoda ka¿dejgodziny, ka¿dej minuty.Zlezê trochê ni¿ej, zbadam drogê.Ty nie idŸ za mn¹,póki nie zawo³am.Wczepi³ palce w kamienny próg i ostro¿nie spuszcza³ siê po œcianie; ramiona ju¿mia³ wyprê¿one w ca³ej d³ugoœci, gdy wreszcie zmaca³ stop¹ ma³y wystêp skalny.- Pierwszy krok zrobiony! – oœwiadczy³.– Ta pó³eczka rozszerza siê ku prawejstronie! Tam bêdê móg³ stan¹æ bez pomocy r¹k.Zaraz.Urwa³ nagle.Ciemnoœæ gêstniej¹ca z ka¿d¹ sekund¹ gna³a z wiatrem od wschodu i ju¿ ogarnê³aca³e niebo.Tu¿ nad ich g³owami suchy trzask gromu rozdar³ powietrze.Wraz zgwa³townym podmuchem wichury, zmieszany z jej szumem rozleg³ siê wysoki,przenikliwy okrzyk.Hobbici znali ten g³os: s³yszeli go z oddali na Moczarachuchodz¹c z Hobbitonu, a nawet tam, w swojskich lasach rodzinnego kraju mrozi³im krew w ¿y³ach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]