[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Masz teraz sojuszników.Bêdzie ich coraz wiêcej.Nie bêdziesz musia³a dŸwigaæwszystkiego sama.Zawsze znajd¹ siê przy tobie.– W jego g³os wkrad³a siê nutasmutku, lekko siê odsun¹³.Wszyscy ludzie, na których bêdzie musia³a opieraæsiê Moon, wiedzieli, kim by³, i choæby nawet przestali go ju¿ za tonienawidziæ, sam¹ sw¹ obecnoœci¹ bêd¹ mu o tym przypominaæ i zmuszaæ donienawidzenia siebie.– Nikt nie mo¿e panowaæ zupe³nie samotnie.nawetArienrhod.– Nie jestem Arienrhod! – Urwa³a, zrozumiawszy, ¿e nie o to mu chodzi³o, leczby³o ju¿ za póŸno.– Myœla³am, ¿e.– Nie.– Wiem.– Ale wiedzia³a te¿, ¿e jakaœ jego cz¹stka bêdzie zawsze widzia³a wniej Arienrhod, ¿e ta nigdy go tu nie opuœci; ¿e bêdzie zawsze tkwiæ w mieœcie,powoduj¹c, ¿e zaczn¹ unikaæ swych oczu.Otar³a z twarzy wieczorn¹ rosê.Zaodleg³ym skrajem miasta dostrzega³a na zachodzie pasek zanurzaj¹cego siê wwodzie s³oñca, przypominaj¹cego gasn¹c¹ têczê.– Kiedy teraz ujrzymy znowu têczê? Czy do koñca ¿ycia nie zobaczymy ¿adnej?W dole coœ naruszy³o powierzchniê wody, miêkko wtr¹ci³o siê w ich s³owa.Opuœciwszy wzrok, Moon dostrzeg³a smuk³¹, cêtkowan¹ g³owê, unosz¹c¹ siê nawê¿owatej szyi, by spojrzeæ jej w oczy.Poczu³a, jak wstrzymuje dech, us³ysza³abezwiedny protest Sparksa.– Nie!– Sparks! – Chwyci³a go za ramiê, gdy odepchn¹³ siê od porêczy.– Poczekaj.NieodchodŸ.– Przytrzyma³a go.– Moon, co chcesz ze mn¹ zrobiæ?Nie odpowiedzia³a jednak, przyklêk³a tylko, poci¹gaj¹c go za sob¹; paciorki,którymi wyszyty by³ jej cieniutki zielony szal, zachrobota³y o drewnian¹powierzchniê nabrze¿a.Wyci¹ga³a rêkê, a¿ dotknê³a j¹ ciemna sylwetka mera,dowodz¹c swej realnoœci.– Co tu robisz? – Samotny mer spojrza³ na ni¹ hebanowymi, nic nie wyra¿aj¹cymioczami, jakby sam nie zna³ odpowiedzi na jej pytanie.Nic jednak nie zrobi³, byst¹d odp³yn¹æ, uderzaj¹c rytmicznie p³etwami w zas³an¹ odpadkami wodê, tkwi³przy brzegu basenu.Zacz¹³ smutnie zawodziæ, jego samotny g³os powtarza³melodie zagubionego chóru.Pieœni.dlaczego œpiewacie ? Czy to coœ wiêcej ni¿tylko pieœni! Czy mog¹ opowiedzieæ o waszym celu, waszych obowi¹zkach,przyczynach istnienia tutaj, jeœli kiedyœ zostan¹ zrozumiane! Poczu³a rodz¹cesiê podniecenie.Ngenet.Ngenet mo¿e pomóc jej siê dowiedzieæ.A jeœli maracjê, dowie siê, jak ich uczyæ.Dostrzeg³a go wczoraj wœród t³umów, widzia³a na jego twarzy dumê i nadziejê,ale nie zdo³a³a siê do niego przecisn¹æ.Zauwa¿y³a tak¿e, ¿e z niewybaczaj¹cymi wspomnieniami wpatruje siê w tkwi¹cego przy niej Sparksa.Trzyma³a mocno Sparksa za rêkê, przezwyciê¿aj¹c jego niepewny opór, zmusza³a dopatrzenia na wodê.Jêcza³, jakby wsadzi³a mu d³oñ do ognia.Mer patrzy³nieodgadnionym wzrokiem to na ni¹, to na niego, nim powoli nie zanurzy³ siê wciemnej wodzie, nie próbuj¹c go dotkn¹æ.Moon puœci³a d³oñ Sparksa, patrzy³a, jak z w³asnej woli wychyla siê nad wodê.Powoli cofn¹³ rêkê i przykl¹k³, przytrzymuj¹c siê barierki.Z ty³u dobieg³y Moon zdumione pomruki letniackiej eskorty – wszechobecnychGoodventure, którzy niby trzymaj¹c siê w tyle, przez ca³y dzieñ próbowali wrzeczywistoœci ni¹ kierowaæ.Nastawi³a ich do siebie wrogo, umyœlnymniespe³nieniem oczekiwañ zwi¹zanych z obrzêdem, wiedzia³a te¿, ¿e ze wzglêdu napochodzenie od poprzedniej Królowej Lata mog¹ siê w przysz³oœci okazaæ groŸnymiprzeciwnikami.Teraz znielubi³a ich jeszcze bardziej za przeszkadzanieSparksowi w pozostawaniu tylko z ni¹ i rozpacz¹.Zrozumia³a wreszcie, i¿zostanie Królow¹ nie oznacza uzyskania absolutnej swobody, lecz przeciwnie –skoñczenie z ni¹.– Morze nigdy nie zapomina.Ale wybacza, Sparkie.– Moon siêgnê³a do jegow³osów, wziê³a miêdzy swe zimne, wilgotne rêce zziêbniêt¹, mokr¹ od ³ez twarzukochanego, poczu³a, jak jego wstyd staje siê dla niej jeszcze jedn¹ mroŸn¹drzazg¹ w¹tpliwoœci.– Wystarczy poczekaæ.– ¯ycie oka¿e siê na to za krótkie! – Jego s³owa by³y jak sztylet wbijanyw³asnorêcznie w serce.Nigdy nie bêdzie nale¿a³ tu ani do ¿adnego innegomiejsca, póki nie zawrze pokoju z samym sob¹.– Och, Sparks, niech Morze zaœwiadczy, ¿e masz me chêtne serce, tylko ty, terazi zawsze.– Mówi³a z wyzwaniem s³owa przysiêgi; jedyne, które spe³nia³y jejpragnienie spe³nienia jego pragnieñ.– Niech Morze zaœwiadczy.– powtórzy³ te s³owa, uspokajaj¹c siê przy tym,pozbywaj¹c swej si³y, oporu.– Sparks.dzieñ koñczy siê tutaj, choæ nigdy w Krwawniku.ZnajdŸmy sobie nanoc jakieœ miejsce, w którym zdo³asz zapomnieæ, ¿e jestem królow¹, gdzie ja tozdo³am.– Obejrza³a siê przez ramiê na grupê Goodventure.Ale co z jutrem? –Jutro wszystko zacznie zajmowaæ swe miejsce.Jutro uwolnimy siê od dzisiaj; takbêdzie z ka¿dym nastêpnym dniem.– Odgarnê³a w³osy znad oczu, spojrza³a znowuna ciemniej¹ce wody, na których nie pozosta³ ju¿ ¿aden œlad z ofiary, o œwiciez³o¿onej Morzu.Morze odpoczywa³o, czyste w swej obojêtnoœci, tworzy³onieskazitelne zwierciad³o odbijaj¹ce gwiaŸdziste oblicze powszechnej prawdy.WKrwawniku dziœ nigdy siê nie koñczy.Czy naprawdê nadejdzie jutro? Widzia³aprzysz³oœæ umieraj¹c¹ pod ciemnymi wodami; przysz³oœæ, jaka nigdy ju¿ nienast¹pi, jeœli tylko choæ na chwilê zawiedzie, potknie siê, os³abnie.przytknê³a usta do jego ucha, szepnê³a z moc¹: – Sparkie, bojê siê.Obj¹³ j¹ mocno i nic nie odpowiedzia³.56Jerusha sta³a w ognistej, piekielnej poœwiacie czerwono oœwietlonego doku, podolbrzymim parasolem wisz¹cego statku w kszta³cie monety.Ostatniego ju¿,zabieraj¹cego resztê oficerów policji – ostatnich pozaziemców odlatuj¹cych zTiamat.Przez poprzednie kilka dni statki Rady w gor¹czkowym poœpiechuprzenios³y siê na orbitê planety, gdzie do³¹czy³y do innych, odbieraj¹cychpromy z najbardziej wytrwa³ymi handlarzami i wyczerpanymi uczestnikami Œwiêta.Cierpliwie znosi³a remanenty, ci¹g³e sprawdzanie i potwierdzanie danych zraportów i zapisów, chcia³a mieæ pewnoœæ, ¿e niczego nie pozostawiono, niezapomniano zrobiæ czegoœ wa¿nego, wszystko rozstrzygniêto i zamkniêto.Na niejspoczywa³a odpowiedzialnoœæ za dopilnowanie, by wszelkie prace wykonano dokoñca, dok³adnie.Czyni³a to najlepiej, jak potrafi³a, upewnia³a siê, czy ¿adenpolicjant nie zostawi³ ¿adnego zasilacza, czy wszystko tu wy³¹czy³,zabezpieczy³.A przy tym ca³y czas wiedzia³a, w dziwnym podwójnym widzeniu, ¿ejutro zacznie siê staraæ odwróciæ to wszystko, co w³aœnie robi dzisiaj.Ale, na bogów, niczego sobie nie u³atwiê! Wiedz¹c, ¿e skoro ju¿ koñczy zdrad¹sw¹ karierê, która dot¹d tyle dla niej znaczy³a, nigdy nie zdo³a zbudowaænowego ¿ycia na nic nie wartym fundamencie.Nic, co warte zdobycia, nie jest³atwe do osi¹gniêcia.Odwróci³a wzrok od za³adunku ró¿norodnych towarów, odgrupy niebieskich mundurów i pojemników tkwi¹cych przy rampie towarowej statkumonetowego.Statek, dok, ca³a têtni¹ca ruchem z³o¿onoœæ portu gwiezdnegoprzywodzi³a na myœl ¿ywy organizm – wszystko, co symbolizowa³, a z czegorezygnowa³a.Nie za rok, za tydzieñ czy nawet za dzieñ – ju¿ za nieca³¹ godzinêwszystko to zostawi za sob¹, bêdzie przez to pozostawiona.Porzuca towszystko.dla Krwawnika.A nim ostatni statek gwiezdny opuœci przestrzeñwokó³ Tiamat, wyœle sygna³ wysokiej czêstotliwoœci, który zniszczy czu³emikroprocesory, od których zale¿a³o dzia³anie dos³ownie ka¿dego urz¹dzenia.Ca³e chomikowanie gromadz¹cych zakazane sprzêty pójdzie na mamê i Tiamatpowróci na zerowy poziom techniki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]