[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ta ilość dokumentów zawsze robiła na niej duże wrażenie.Była przygotowana na to, że będzie musiała rozmawiać z wieloma różnymi ludźmi, ale gdy tylko zaczęła praktykę, często jej się zdawało, że przyjmuje setki pacjentów w ciągu godziny, tysiące na tydzień.Tutaj jednak znajdowały się miliony teczek z kartami chorobowymi.Przez ten jeden z kilku szpitali, jednego tylko miasta w jednym państwie świata, przewijały się miliony chorych.— My także mamy podobne archiwum — zauważył Anders.— Często u was giną jakieś papiery?— Bez przerwy.Westchnął głośno.— Tak samo jak u nas.W tej samej chwili zza najbliższego regału wysunęła się młoda, najwyżej szesnastoletnia dziewczyna.Dźwigała w objęciach wielki stos teczek.Kapitan odruchowo wycelował do niej z rewolweru.Dziewczyna rzuciła teczki na podłogę i zaczęła przeraźliwie wrzeszczeć.— Cicho! — syknął Anders.Krzyk urwał się nagle, dziewczyna wpatrywała się w nich rozszerzonymi oczyma.— Jestem z policji — wyjaśnił Anders, wyciągając przed siebie odznakę.— Czy widziała tu pani kogoś obcego?— Kogoś obcego.?— Tego mężczyznę.— Pokazał jej zdjęcie.Dziewczyna spojrzała na nie i szybko pokręciła głową.— Na pewno?— Tak.To znaczy.Ja.— Chyba powinniśmy iść do pomieszczeń komputera — wtrąciła Ross.Czuła się skrępowana, widząc śmiertelnie przestraszoną dziewczynę.Szpital zatrudniał praktykantki ze szkół średnich oraz studentki do pomocy w archiwum, płacono im grosze.Pamiętała, że będąc mniej więcej w wieku tej małej sama przeżyła silny szok.Spacerowała po lesie z chłopakiem, kiedy nagle ujrzała węża.Chłopak powiedział, że to grzechotnik i wtedy ogarnęło ją przerażenie.Dopiero później zrozumiała, iż zadrwił sobie z niej.Tamten wąż był niegroźny.Zerwała wtedy znajomość.— W porządku — mruknął Anders.— Do komputera.Którędy mamy iść?Janet ruszyła przodem.Kapitan raz tylko obejrzał się na dziewczynę, która zbierała z podłogi rozsypane teczki.— Jeśli zauważy pani Bensona, proszę nic do niego nie mówić, tylko narobić straszliwego wrzasku.Rozumie pani?Kiwnęła głową.Ross przyszło na myśl, że tutaj napotkają prawdziwego grzechotnika.Tym razem wszystko było aż zanadto prawdziwe.Ponownie wyszli na korytarz i skręcili w stronę pomieszczeń komputera.Tę część podziemi wyszykowano stosunkowo niedawno.Betonową posadzkę zakrywała niebieska wykładzina.W jednej ze ścian zainstalowano wielkie okna, przez które można było z korytarza zajrzeć do sali mieszczącej główne banki pamięci magnetycznej.Ross przypomniała sobie teraz, że owe przeszklone ściany zwróciły jej uwagę podczas instalowania komputera i nie omieszkała powiedzieć wówczas McPhersonowi, iż według niej to zbyteczne wydatki.— Lepiej, żeby wszyscy wiedzieli, co nas czeka w przyszłości — odparł szef.— Jak mam to rozumieć?— Chodzi o to, żeby każdy pojął, iż komputer to tylko maszyna: większa i kosztowniejsza od wielu innych, ale tylko i wyłącznie maszyna.Wszyscy musimy się oswoić z tą myślą.Nie chcesz chyba, aby ktoś się jej bał czy też zaczął oddawać cześć.Trzeba upowszechniać świadomość, że komputery są nieodłącznym elementem naszego otoczenia.Mimo wszystko, ilekroć przechodziła obok sekcji komputera, doznawała całkiem odmiennych wrażeń: owo niezwykłe otoczenie, wykładzina w korytarzu i kosztowne wykończenia sprawiały, że postrzegała komputer jako coś specjalnego, niecodziennego, unikatowego.Dla niej rzeczą znaczącą był fakt, że takie same miękkie wykładziny na podłodze można było znaleźć w szpitalu jedynie przed wejściem do wielowyznaniowej kaplicy na parterze, co mogło oznaczać, że pomieszczenia komputera również traktowano jako miejsce kultu.A czyż komputer choć trochę obchodziło to, czy na podłodze leżą miękkie wykładziny?W każdym razie personel szpitala z pewną rezerwą odnosił się do tego, co znajdowało się za panoramiczną szybą.Ktoś zresztą umieścił na oknie naklejkę z odręcznym dopiskiem: PROSIMY NIE DOKARMIAĆ I NIE DRAŻNIĆ KOMPUTERA.Teraz oboje przykucnęli, żeby Benson nie mógł ich zobaczyć ze środka, po czym Anders ostrożnie zajrzał do sali.— Co pan widzi? — zapytała Janet.— Chyba go znaleźliśmy.Ross także wyjrzała nad ramą okna.Serce waliło jej jak młotem, całe ciało przeszył dreszcz emocji.Za szybą znajdowało się sześć jednostek pamięci magnetycznej oraz wielka konsola w kształcie litery L, zawierająca oprócz klawiatury jednostki centralnej drukarkę i dwie stacje dysków elastycznych.Obudowy wszystkich części składowych komputera połyskiwały metalicznie w słabym blasku jarzeniówek.Janet nie zauważyła wewnątrz nikogo; ustawione w kolumny panele przypominały jej megalityczne kamienie Stonehenge.Nagle dostrzegła człowieka, który wyłonił się spomiędzy dwóch bloków pamięci magnetycznej.Miał czarne włosy i ubrany był w biały strój sanitariusza.— To on — szepnęła.— Gdzie jest wejście? — zapytał Anders.Niepotrzebnie po raz kolejny sprawdził rewolwer: odchylił bębenek i po chwili zamknął go z cichym trzaskiem.— Tam.— Janet wskazała drzwi znajdujące się jakieś sześć metrów dalej.— Czy są tu inne wejścia?— Nie.Jej serce łomotało coraz szybciej.Przeniosła wzrok z twarzy Andersa na trzymany przez niego rewolwer, po czym znów spojrzała mu w oczy.— Dobra, proszę tu zostać.Kapitan delikatne przycisnął jej ramię, aby kucnęła niżej.Powoli zaczął się skradać ku wejściu.Raz tylko zatrzymał się, przyklęknął i obejrzał na nią.Janet zdumiało, że on także się boi, wyraźnie świadczyła o tym jego mina.Anders trzymał rewolwer przed sobą, w wyciągniętej sztywno ręce.Wszyscy tak samo odczuwamy lęk, pomyślała.Niespodziewanie policjant się poderwał, kopniakiem otworzył drzwi, wskoczył do środka i padł na podłogę.Do Janet doleciał stłumiony okrzyk:— Benson!Niemal w tej samej chwili padł strzał.Zaraz potem drugi i trzeci.Ross nie umiała powiedzieć, który z nich strzelał.Widziała jedynie stopy leżącego na podłodze Andersa, wystające przez nie domknięte drzwi.Nieco wyżej pokazała się strużka szarawego dymu, który wypływał powoli na korytarz.Padły kolejne dwa strzały, po których rozległ się głośny okrzyk bólu.Janet zamknęła oczy i przycisnęła policzek do puszystej wykładziny.Anders ponownie krzyknął:— Benson! Poddaj się!To na nic, pomyślała.Czy on tego nie rozumie?Padło kilka następujących szybko po sobie wystrzałów.Okno ponad nią się rozprysło; wielki kawał szyby wylądował na podłodze, okruchy szkła posypały się jej na włosy i ramiona.Potrząsnęła energicznie głową.Nagle, ku jej zdumieniu, na wykładzinie w korytarzu wylądował Benson.Widocznie musiał zanurkować głową naprzód przez rozbite okno i znalazł się tuż obok niej, niemal na wyciągnięcie ręki.Dostrzegła zakrwawioną nogawkę spodni.— Harry.— szepnęła dziwnie zachrypniętym głosem.Ogarnęło ją przerażenie.Wiedziała dobrze, iż nie powinna się bać tego człowieka, że okazując lęk działa na jego szkodę, podważa budowane z takim trudem zaufanie, jak gdyby dopuszczała się zdrady — niemniej odczuwała paniczny strach.Benson spojrzał na nią niewidzącym wzrokiem, poderwał się i rzucił do ucieczki korytarzem.— Harry, zaczekaj.— Nieważne — rzucił Anders, który wybiegł z sali komputera i pognał za Bensonem; wciąż trzymał rewolwer w sztywno wyprostowanej ręce.Zachowanie policjanta było absurdalne, Janet wprost chciało się śmiać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]