[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.” - Nie wiedziałem, jak dalece moje słowa były prawdziwe.Zniżywszy głos, poinformował mnie, że to Kurtz kazał zaatakować parowiec.- „On czasem nie mógł znieść myśli, że go stąd zabiorą, a potem znów.Ale ja tych spraw nie rozumiem.Jestem prostym człowiekiem.Kurtz przypuszczał, że ten napad was odstraszy, że zaniechacie tego wszystkiego myśląc, iż nie żyje.Nie mogłem go powstrzymać.Och, ten ostatni miesiąc był dla mnie okropny.”- „Aha - rzekłem.- Ale teraz jest z nim już lepiej.”- „Ta-a-a-k” - odparł, widać nie bardzo o tym przekonany.- „Dziękuję - odrzekłem; - będę miał oczy otwarte.”- „Ale nieznacznie, prawda? - nalegał z niepokojem.- Byłoby zgubne dla jego opinii, gdyby ktoś z tutaj obecnych - Obiecałem mu bardzo poważnie zupełną dyskrecję.- Mam tu czółno i trzech czarnych, którzy czekają nie bardzo daleko.No, już mnie nie ma.Nie mógłby mi pan dać trochę naboi Martini-Henry? - Mogłem to zrobić i zrobiłem w należytej tajemnicy.Mrugnął na mnie porozumiewawczo i wziął sobie garść mego tytoniu.- Między marynarzami - pan rozumie - dobry tytoń angielski.- Odwrócił się jeszcze od progu: - Proszę pana, czy pan nie ma pary zbywających trzewików? - Podniósł nogę.- Niech pan patrzy.” - Podeszwy były przywiązane sznurkami do bosych nóg jak sandały.Wygrzebałem jakąś starą parę, na którą spojrzał z podziwem; nim ją wetknął pod lewe ramię.Jedna z jego kieszeni (jasnoczerwona) była wypchana nabojami, z drugiej (ciemnoniebieskiej) sterczały Badania Towsona i tak dalej, i tak dalej.Zdawał się uważać siebie za świetnie wyekwipowanego do nowej walki z puszczą.- „Ach! Nigdy, nigdy już takiego człowieka nie spotkam.Czemuż pan go nie słyszał deklamującego poezje - i to jego własne, powiedział mi to.Poezje! - Przewrócił oczami na wspomnienie owych rozkoszy.- Jak ten człowiek rozszerzył mój horyzont!”- „Do widzenia panu” - rzekłem.Uścisnął mi rękę i znikł wśród nocy.Czasami zapytuję siebie, czy go rzeczywiście widziałem - czy spotkanie z takim fenomenem było istotnie możliwe.Gdy się obudziłem wkrótce po północy, przyszła mi na myśl jego przestroga i wzmianka o niebezpieczeństwie, które wśród tego gwiezdnego mroku wydało mi się tak realne, że wstałem, aby rzucić okiem dokoła.Na wzgórzu paliło się wielkie ognisko oświetlając od czasu do czasu krzywy węgieł stacyjnego budynku.Jeden z agentów wraz z kilku naszymi Murzynami, uzbrojonymi w tym celu, trzymał straż nad kością słoniową; a daleko w głębi lasu czerwone, chwiejne błyski - które zdawały się wznosić z ziemi i opadać wśród mglistych kolumnowych kształtów o głębokiej czerni - wskazywały dokładnie miejsce obozowiska, gdzie czciciele pana Kurtza odbywali swe niespokojne wigilie.Monotonne bicie w wielki bęben napełniało powietrze głuchymi uderzeniami i przeciągłą wibracją.Spokojny pomruk wielu ludzi nucących każdy dla siebie jakieś niesamowite zaklęcia płynął z czarnej, płaskiej ściany lasów jak brzęczenie pszczół z ula i wywierał dziwny, narkotyczny wpływ na moje wpół rozbudzone zmysły.Zdaje się, że drzemałem oparty o poręcz, póki nagły wybuch wrzasków, ogłuszający wybuch skupionego, tajemniczego szału nie zbudził mnie, oszołomionego zdumieniem.Ustał raptownie i cichy pomruk ciągnął się dalej sprawiając wrażenie słyszalnej i kojącej ciszy.Zajrzałem mimochodem do małej kajuty.Paliło się tam światło, ale Kurtza nie było.Sądzę, że byłbym krzyknął, gdybym wierzył swym oczom.Ale nie uwierzyłem z początku - wydało mi się to takie niemożliwe.Straciłem panowanie nad sobą, owładnięty prostym, bezmyślnym strachem, czystym, bezprzedmiotowym przerażeniem, nie związanym z żadnym wyraźnym kształtem fizycznego niebezpieczeństwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]