[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z kazdym znalezionym sladem coraz bardziej.W koncu sami stawali zadziwieni.Ogladali.Komentowali.Wreszcie nie mieli watpliwosci: to wszystko sa slady czlowieka.W dodatku dzikiego.Posluchajcie.Najpierw to byly dziwnie rozlupane pestki.Pestki, ktorych nie jest w stanie rozlupac zadne zwierze.Jak pekly, skoro w naturalny sposob, same z siebie, nigdy nie pekaja? Kto wyjadl srodek? I dlaczego nie zostawil sladow zebow, ani zadnych okruszkow? Moze dlatego, ze nie wyjadal na miejscu, tylko wyjal zawartosc i zabral ze soba?Potem znalezlismy swierza kupke wyskubanych pior.Takie kupki zostawia tutaj po sobie kazdy mysliwy.Zostawialismy i my, kiedy upolowalismy dzikiego indyka, papuge.Zamiast targac cale wielkie ptaszysko i zaczepiac nim o wszystko, wyskubuje sie piora od razu w miejscu, gdzie sie ptaka ustrzelilo.Na ziemi zostaje kupka pior i ZADNYCH kosci.Po tym wlasnie poznac, ze zrobil to czlowiek, a nie zwierze.Bo kiedy zwierze upoluje ptaka to go zjada.Zostaja piora, ale posrod nich takrze kosci i krew.My znalezlismy same piora!I wreszcie sciezki w lesie.Wyraznie wydeptane i wyraznie przez ludzi.Sciezki zwierzat wygladaja jak niskie tunele, a sciezki czlowieka sa wyraznie wyzsze.Te byly! Proste na sporych odcinkach i otwarte do wysokosci naszych oczu.A poza tym byly OZNAKOWANE.Tylko czlowiek konsekwentnie lamie galazki na swojej drodze - stale na tej samej wysokosci, stale po tej samej sciezki i stale w podobny sposob.Nadlamane trojkatne znaki drogowe w srodku puszczy, w ktorej podobno nie ma ludzi.W srodku puszczy, do ktorej napewno nie ma dostepu.W srodku puszczy do ktorej dotarlismy wycinajac maczetami wlasny szlak.Caly dzien czekalem na to, co powiedza moi ludzie.nie chcialem ich sugerowac wlasnym entuzjazmem, moja wiara w to, ze tak liczne i powtarzajace sie od dziesiecioleci plotki na temat istnienia Wielkostopych musialy miec jakas pozywke w faktach.A wiec nie sugerowalem ich, nie pytalem o nic i nieczego im nie pokazywalem.Oni zas, pod koniec dnia sami uznali, ze to co widzielismy to byly slady Wielkich Stop.Wtorek, 25.10.2005OBRAZKI Z WYPRAWYNiewielki waz koralowy zobaczyl nowa nore.Wygladala przytulnie: u wejscia dosc szeroka, zwezala sie ku glebi.Jej sciany byly gladkie i czyste.A poza tym przytulnie pachniala.Waz wsunal glowe do srodka.Rozejrzal sie.W mroku nocy macal powietrze jezykiem.Ktos tu niedawno byl, ale teraz nora z cala pewnoscia byla pusta.Ostatnie strzepki ciepla po poprzednim urzytkowniku ulatnialy sie powoli.Wkrotce zostanie tu tylko jego zapach.To dobrze, bo to byl znany zapach, ktory odstrasza wiekszosc zwierzat, a wiec waz bedzie mogl spokojnie spac.(Jadowite weze - a koral jest bardzo jadowity - nie maja sie kogo bac.Za dnia! Niestety, kiedy noc jest chlodna, sztywnieja, a ich reakcje bardzo sie spowalniaja i to rodzi oczywiste zagrozenia) Nora byla niewielka.Jak na nory.Szeroka i krotka, a w glebi skrecala w prawo, pod katem prostym.I tam bylo najmilej.Najprzytulniej.Owalne zakonczenie nory dawalo cieple schronienie.Miejsca bylo akurat tyle, by niewielki waz mogl sie wygodnie zwinac w klebek i zasnac.Schowal cale cialo za tym zakretem.Tylko glowe pozostawil z przodu tak, by lewym okiem widziec wlot do nory.Wysunal lekko jezyk, zeby dobrze czuc zapachy na zewnatrz; i zasnal.***W tym groznym lesie obowiazywaly inne zasady niz w normalnej dzungli.Nie bylo mowy o bezpiecznych warunkach obozowania - tym razem za przewodnikow mialem Metysow.Byli bardzo sprawni - bez zarzutu! - ale to jednak nie to, co Indianie.Metys moze wypatrzec niebezpieczenstwo, ale nie sprawi, ze z obozowiska poznikaja weze.A Indianie to potrafia.Nie wszyscy, ale ci najlepsi tak.Wieczorem, przed pojsciem spac, sprzataja las dookola i mozesz byc prawie pewnym, ze do rana bezpiecznie jest chodzic boso.Nawet nie musisz zapalac latarki - to sa przyjazne ciemnosci.Zadnych mrowek, karaluchow, os, a przede wszystkim brak drzemiacych wezy, ktore rozbudzone uderzeniem twojej stopy nie maja wyjscia i musza ukasic.Niestety, jako sie rzeklo, tym razem moimi przewodnikami byli Metysi.Bardzo sprawni, ale nie umieliby posprzatac lasu.(Indianskie sprzatanie polega w duzej mierze na smieceniu - rozrzuca sie ziola, ktorych weze nie lubia.) Dlatego, jak co rano, wychodzac z hamaka siegnalem po kalosze.(Weze kasaja najczesciej od kolana w dol, a wiec kalosz z grubej gumy jest dobrym zabezpieczeniem.)***Waz zbudzil sie gwaltownie! Cala nora dygotala.Gora zamieniala sie w dol, wywracala na boki i cos walilo ze wszystkich stron.Sprezyl zwoje gotow do skoku.Wystawil zeby jadowe, gotow do obrony.A potem, bardzo zaskoczony obrotem spraw, wypadl z mojego kalosza.- Ricardo! Serpiente! - krzyknalem, choc nie musialem.Ricardo jak zwykle wstal pierwszy i patrzyl na mnie z pewnym poblazaniem, kiedy jak co rano, na wszelki wypadek, wytrzasalem kalosze.On - prawdziwy macho - nigdy tego nie robil.Ale teraz zacznie.Niedziela, 30.10.2005WRÓCIŁEM I PATRZĘWróciłem i zastanawiam się nad nową sytuacją w kraju
[ Pobierz całość w formacie PDF ]