[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak, Thacmorze, s³ysza³em.Lecz nie w tym kraju.Ale chyba wiesz, ¿e istniejesposób na rozbrojenie takiej czarodziejki, bardzo przyjemny sposób.Smarkle rozeœmia³ siê, zaciskaj¹c rêce na moich ramionach.- Nie patrzmy jej w oczy, kapitanie.W ten sposób mo¿e rzuciæ czary.Tamtejêdze z Estcarpu wiedz¹, jak zaczarowaæ œmiertelnych ludzi.- Mo¿liwe, ale same te¿ s¹ œmiertelne.Z³apaliœmy sobie dziewkê, z któr¹ siêzabawimy.Chyl¹ce siê ju¿ ku zachodowi s³oñce ukaza³o siê zza chmur i œwieci³o mi prostow twarz.Nie mia³am pojêcia, o czym mówili Alizoñczycy.Domyœla³am siê jednak,i¿ uwa¿ali, ¿e nale¿ê do rasy ich odwiecznych wrogów.- Dorzuæcie do ognia! - rozkaza³ ³ucznikom kapitan.- Zimno tu, te œcianyzas³aniaj¹ s³oñce.- Kapitanie, dlaczego ta dziewka mia³aby tu zostaæ? - zapyta³ nagle Thacmor.-Chyba ¿e zamierza nam zaszkodziæ.- Zaszkodziæ nam? Byæ mo¿e.Myœlê jednak, ¿e j¹ zdemaskowali i dlatego tuzostawili.- Przecie¿ tamte diab³y równie¿ paraj¹ siê magi¹.- To prawda.Ale kiedy sro¿y siê g³Ã³d, nawet wilki w stadzie skacz¹ sobie dogard³a.Mo¿e poszed³ jakiœ spór, o którym nic nie wiemy.Kto wie, czy te baranyz High Hallacku czegoœ nie knu³y i nie ukry³y jej wœród pozosta³ych, ¿eby niedotrzymaæ tego ich "Wielkiego Paktu".Jeœli tak by³o, zawiod³a albo zosta³azdemaskowana.W ka¿dym razie pozostawili j¹ dla nas.A my nie powiemy "nie"!Przez ca³y czas Smarkle trzyma³ mnie w tej samej pozycji i nawet jegodotkniêcie by³o obraz¹, choæ wstydzi³abym siê uj¹æ to w s³owa.Przypomnia³amsobie inne uczucie, niejasne wspomnienie czegoœ, co by³o kiedyœ prawdziwe - idobre.Alizoñczycy nazbierali wiêcej drzewa.Kiedyœ ta dolina musia³a byæ ³o¿yskiemsporego potoku i naniesione przez wodê drwa wci¹¿ tkwi³y wœród g³azów.Podsycili ogieñ, który rozpali³am.Smarkle zacisn¹³ rzemienn¹ pêtlê wokó³ moichramion, drug¹ zaœ zwi¹za³ mi nogi w kostkach.Lecz na razie w Ogarach z Alizonu dominowa³ inny rodzaj g³odu, gdy¿ któryœprzyniós³ do ogniska parê ptaków i sporego królika.Oczyœcili je i nadziali naro¿ny, ¿eby upiec.Jeden z ³uczników mia³ skórzan¹ manierkê.Odkorkowa³ j¹,podniós³ do ust, a potem odrzuci³ na bok z przekleñstwem.- Czarownico! - Alizoñski dowódca stan¹³ przede mn¹, rozkraczywszy nogi.-Dok¹d pojechali JeŸdŸcy Zwierzo³acy?- Dalej.- I zostawili ciebie, poniewa¿ odkryli, kim jesteœ?- Tak.- To mog³o, ale nie musia³o byæ prawd¹.Uzna³am jednak jego domys³y zas³uszne.- Wobec tego ich czary by³y potê¿niejsze od twoich.- Nie mogê oceniæ ich mocy.Zastanowi³ siê nad moimi s³owami i nie przypuszczam, ¿eby myœli te sprawi³y muprzyjemnoœæ.- Co jest przed nami? - zapyta³ po chwili.Znów odpowiedzia³am zgodnie zprawd¹:- Teraz - nic.- Czy stali siê powietrzem i odlecieli? - Smarkle szarpn¹³ rzemieñ zaciœniêtywokó³ moich kostek, œci¹gaj¹c go jeszcze mocniej.- To ci siê nie uda,dziewko!- Przeszli przez bramê w zaporze, a ona siê za nimi zamknê³a.Kapitan spojrza³ na s³oñce, które teraz prawie opuœci³o ciemn¹ dolinê, a potemna zasypan¹ do po³owy prze³êcz.Nie spodoba³ mu siê ten widok, lecz jakodoœwiadczony ¿o³nierz zamierza³ przeprowadziæ zwiad.Na jego w³adczy gest dwaj³ucznicy od³o¿yli ³uki, wyci¹gnêli miecze i wdrapali siê na rumowisko.Z jednej strony le¿a³ futrzany pled, który pozostawiono razem ze mn¹.Smarklezbli¿y³ do niego rêkê, a potem, uniós³szy go czubkiem buta, przesun¹³ pozamarzniêtej ziemi.- Ty przeklêty g³upcze! - wrzasn¹³ na niego dowódca.- Przecie¿ to skóraZwierzo³aka.Chcesz jej dotkn¹æ?!Smarkle zadr¿a³, drwi¹cy uœmieszek znikn¹³ z jego twarzy.Ze stosuprzygotowanego na opa³ z³apa³ ga³¹Ÿ i podniós³ ni¹ piêkne futro, odsuwaj¹c jejeszcze dalej.Czy¿by tak bardzo bali siê futrzanego pledu? Zatem musieli siêzetrzeæ z JeŸdŸcami walcz¹cymi w zwierzêcej postaci i dla nich to rzeczywiœcieby³a skóra Zwierzo³aka.Moja torba z lekarstwami.Widzia³am koniec jej rzemienia le¿¹cego w cieniujednego z wielkich g³azów.Jeœli j¹ znajd¹, bez w¹tpienia post¹pi¹ z ni¹ taksamo jak z pledem, nie ufaj¹c "czarom", które mog³a zawieraæ.Gdybym by³a wolnai mia³a j¹ w rêkach, rzeczywiœcie mog³abym ,,rzucaæ czary".Lecz jeszcze jej nie zobaczyli.A ich dowódca wróci³, ¿eby mnie dalejprzes³uchiwaæ.- Dok¹d pojechali? Co znajduje siê za t¹ zapor¹?- Nie mam pojêcia.Wiem tylko, ¿e szukali innego kraju.Alizoñczyk z trzaskiem podniós³ przy³bicê, po czym zdj¹³ he³m z g³owy.Jegow³osy by³y bardzo jasne - nie ciemno¿Ã³³te lub jasnokasztanowe jak u mieszkañcówHigh Hallacku, ale prawie bia³e, niczym u starca - a przecie¿ dopiero doszed³do œredniego wieku.Mia³ ostry, wydatny nos, zakrzywiony jak orli dziób (orlidziób.czy ju¿ zawsze bêdê wypatrywaæ takich cech na ludzkich twarzach?), iszeroko rozstawione, wystaj¹ce koœci policzkowe.Ma³e oczy o w¹skich powiekachsprawia³y wra¿enie stale zmru¿onych.Przesun¹³ rêk¹ po w³osach od skroni do ty³u g³owy.Zauwa¿y³am wyraz zmêczeniana jego twarzy i napiêcie spotykane u ludzi doprowadzonych do granicwytrzyma³oœci, a mo¿e i poza nie.Usiad³ na kamieniu i nie patrz¹c na mnie,wlepi³ oczy w ogieñ.Po kilku chwilach wrócili zwiadowcy.- No wiêc?- Du¿o od³amków skalnych, które spad³y ze zbocza, a dalej tylko œciana.Niemogli têdy odjechaæ.- Przybyli tutaj - powiedzia³ niepewnie drugi zwiadowca.- Nie mogli zawróciæ imin¹æ nas niepostrze¿enie.Przybyli tu.i zniknêli!Kapitan jeszcze raz przeniós³ na mnie spojrzenie.- Jak? - zapyta³ chrapliwie.- Ka¿da rasa ma w³asn¹ magiê.Poprosili o otwarcie bramy i otworzy³a siê.Otworzy³a siê przed nimi, ale nie przede mn¹.Lecz to mnie nie zatrzyma, takjak nie zatrzyma mnie ta garstka ¿o³nierzy z rozbitego oddzia³u.Gdzieœ pozaskaln¹ œcian¹ znajdowa³o siê moje drugie ja.Przyci¹gnie mnie, zaprowadzi dosiebie i znowu bêdê ca³a!- Ona, ona mo¿e nas przeprowadziæ.- Thacmor wskaza³ na mnie ruchem g³owy.-Czarownice.Ludzie mówi¹, ¿e s³uchaj¹ ich wiatr i fale, ziemia i niebo.- Jednej czarownicy, która przedtem nie mog³a pos³u¿yæ siê swoj¹ moc¹? -Alizoñski dowódca pokrêci³ g³ow¹.- Czy s¹dzisz, ¿e zosta³aby tu, czekaj¹c nanas, gdyby zdo³a³a zniszczyæ ich czary? Nie, to polowanie nam siê nie uda³o.Smarkle obliza³ wargi, pozostali zaœ poruszyli siê niespokojnie.- Wiêc co teraz zrobimy, kapitanie? Ten wzruszy³ ramionami.- Teraz zjemy, a potem.- Urwa³ i wyszczerzy³ do mnie zêby -.potem siêzabawimy.Rano znów bêdziemy uk³adaæ plany.Któryœ z ¿o³nierzy wybuchn¹³ œmiechem.Inny klepn¹³ po ramieniu najbli¿szegokolegê.Odpêdzali myœli o jutrze, ¿yj¹c chwil¹ bie¿¹c¹, jak to by³o w zwyczajuwojowników, którzy od dawna nara¿aj¹ ¿ycie.Spojrza³am na miêso piek¹ce siêprzy ognisku.Wkrótce bêdzie gotowe, wtedy je zjedz¹, a potem.póŸniej.Gdybym tylko mia³a potrzebn¹ wiedzê! By³am pewna, ¿e jest we mnie moc, któr¹mog³abym pos³u¿yæ siê jak mieczem i tarcz¹ - ale nie umia³am ni¹ w³adaæ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]