[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Każda scena jego życia zaczyna coraz bardziej przypominać grę „Gdzie jest Wally?".Ona też spogląda przez lornetkę, przygląda się tłumowi pod nimi.Unosi ją, przesuwa powoli w prawo i.oboje zastygają, wpatrując się w siebie przez soczewki.Justin powoli podnosi rękę i macha.230Kobieta robi to samo.Starszy człowiek obok niej wkłada okulary i mrużąc oczy, patrzy w kierunku Justina, zamykając i otwierając usta.Justin trzyma dłoń w górze.Pokazuje, żeby kobieta zaczekała.Zaraz do ciebie przyjdę.Wystawia palec wskazujący.Jedną chwilę.Zaczekaj.Będę tam za chwilę, sygnalizuje.Kobieta unosi kciuki w górę na zachętę.Justin się uśmiecha.Odkłada lornetkę i szybko wstaje, zapamiętując, gdzie siedzi nieznajoma.Drzwi do jego loży otwierają się i pojawia się Laurence.- Justin, pomyślałem, że moglibyśmy zamienić słówko - zaczyna uprzejmie, stukając palcami w oddzielające ich krzesło.- Nie, Laurence, nie teraz.Przepraszam.- Justin usiłuje się przecisnąć koło niego.- Obiecuję, że nie zajmę ci dużo czasu.Tylko kilka minut, korzystając z tego, że jesteśmy sami.Żeby oczyścić atmosferę, rozumiesz? - Rozpina guzik blezera, wygładza krawat i znów zapina kamizelkę.- Tak, doceniam to, stary, naprawdę, ale teraz akurat bardzo się spieszę.- Próbuje wyjść, ale Laurence blokuje mu drogę.- Spieszysz się? - pyta, unosząc brwi.- Ale antrakt zaraz się skończy i.ach - przerywa, nagle rozumiejąc.- Rozumiem.Cóż, pomyślałem, że spróbuję.Skoro nie jesteś jeszcze gotowy na rozmowę, nie ma sprawy.- Nie, nie o to chodzi.- Justin spogląda przez lornetkę na Joyce, czując rosnącą w nim panikę.Nadal jest na miejscu.-Po prostu naprawdę się spieszę, żeby porozmawiać z pewną osobą.Muszę iść, Laurence.W tej dokładnie chwili do loży wchodzi Jennifer z zimnym gniewem wypisanym na twarzy.- Doprawdy, Justin.Laurence usiłował zachować się jak dżentelmen i porozmawiać z tobą jak dorosły z dorosłym.Najwyraźniej zapomniałeś, jak nim być, chociaż osobiście nie wiem, dlaczego jestem tym zaskoczona.231- Nie, nie, to nie tak, Jennifer.- Kiedyś nazywałem cię Jen.Teraz zrobiło się tak formalnie.Wieki od tego pamiętnego dnia w parku, kiedy byliśmy tacy szczęśliwi, tacy zakochani.- Naprawdę nie mam teraz czasu.Nie rozumiesz.Muszę iść.- Nie możesz iść.Balet zaczyna się za kilka minut i twoja córka pojawi się na scenie.Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że od niej też zamierzasz uciec przez jakąś głupią męską dumę?Do środka wchodzą Doris i Al, który kompletnie blokuje wyjście z loży.W ręku trzyma półlitrowy kubek coca-coli i zbyt dużą paczkę chipsów.- Powiedz mu, Justin.- Doris krzyżuje ręce na piersi i stuka sztucznymi różowymi szponami o kościste ramiona.Justin jęczy.- Co mam mu powiedzieć?- Przypomnij mu o historii chorób serca w twojej rodzinie, żeby dwa razy się zastanowił, zanim zje i wypije to świństwo.- Jaka historia chorób serca? - Justin chwyta się za głowę.Po drugiej stronie Jennifer nadal tokuje tonem nauczyciela Charliego Browna.Słyszy tylko „la, la, la".- Twój ojciec umarł na atak serca - mówi Doris niecierpliwie.Justin zastyga.- Doktor wcale nie powiedział, że i mnie się to przytrafi -mamrocze Al do żony.- Uznał, że istnieje duże prawdopodobieństwo.Ze względu na historię chorób serca w rodzinie.- Nie, nie.Naprawdę nie musisz się tym martwić, Al.-Justin słyszy swój głos, jakby dochodził go gdzieś z boku.- Widzisz? - Jego brat spogląda na Doris.- Doktor powiedział coś zupełnie innego, kochanie.Musimy być ostrożni.To rodzinne.232- Nie, to nie jest.- Justin zastyga.- Słuchajcie, naprawdę muszę iść.- Usiłuje przedostać się do wyjścia.- Nigdzie nie pójdziesz - Jennifer blokuje mu przejście.-Nie ruszysz się stąd, dopóki nie przeprosisz Laurence'a.- Naprawdę nie ma sprawy, Jen - mówi zakłopotany Laurence.To ja nazywam ją Jen, nie ty!- Właśnie, że jest, kochanie.To ja jestem jej kochaniem, nie ty!Głosy atakują go ze wszystkich stron, la, la, la, nie rozumie słów.Czuje uderzenie gorąca, pot spływający po czole i zawroty głowy.Nagle światła gasną i rozlega się muzyka.Nie ma wyboru, musi zająć miejsce obok wściekłej Jennifer i obrażonego Laurence'a, milczącego Petera, zmartwionej Doris i głodnego Ala, który głośno chrupie chipsy tuż nad jego lewym uchem.Wzdycha i spogląda na Joyce.PomocySprzeczka w loży pana Hitchcocka już się skończyła, ale po zgaśnięciu świateł wszyscy nadal tam stoją.Kiedy rozbłyskają reflektory, siedzą już z kamiennymi twarzami, nieruchomi, poza okrągłym mężczyzną z tyłu, który z zadowoloną miną zajada chipsy.Przez kilka ostatnich chwil ignorowałam tatę, woląc zainwestować mój czas w szybki kurs nauki czytania z ruchów warg.Jeżeli udało mi się go ukończyć z wyróżnieniem, rozmawiali o Marchewie i bananach z grilla.Serce wali mi w piersi.Basowe pomruki i stukotanie wprowadzają mnie w drżenie.Czuję pulsowanie w gardle.Wszystko to, ponieważ mnie widział, ponieważ chciał się ze mną spotkać.Odczuwam ulgę, że podążanie za instynktami, jakkolwiek szalonymi, jednak się opłaciło.Zabiera mi kilka minut, żeby skoncentrować się na czymkolwiek innym niż Jus-233tin.Wreszcie uspokajam nieco nerwy i spoglądam na sceną.Taniec Bei zapiera mi oddech w piersiach i przez cały jej występ popłakuję wzruszona niczym dumna ciotka.Przychodzi mi do głowy, że jedynymi ludźmi, którzy dostąpili zaszczytu posiadania tych wspaniałych wspomnień z parku, są Bea, jej matka, ojciec.i ja.- Tato? Czy mogę cię o coś zapytać? - Pochylam się do jego ucha.- Za chwilę ma powiedzieć tej dziewczynie, że ją kocha, ale to niewłaściwa kobieta.- Tata wywraca oczami.- Głupek jakiś.Przecież jego łabędzica była biała, a ta jest czarna.Zupełnie nie są podobne.- Mogła się przebrać na bal.Nikt nie nosi tych samych rzeczy każdego dnia.Spogląda na mnie.- W zeszłym tygodniu zdjęłaś szlafrok tylko raz.O co chciałaś zapytać?- Wiesz, zdarzyło się coś i.cóż.- Szybciej, zanim przegapię coś więcej.Przestaję szeptać mu na ucho i spoglądam w oczy.- Podarowano mi coś, coś bardzo niezwykłego.A raczej podzielono się tym ze mną.Jest to zupełnie niewytłumaczalne i nie ma sensu, w stylu Świętej Panienki z Knock.- Śmieję się nerwowo i szybko przestaję, widząc jego minę.Nie rozumie mnie.Wygląda na rozgniewanego, że użyłam objawienia Maryi Panny w hrabstwie Mayo w 1870 roku jako ilustrację nonsensu.- No dobrze, może to niezbyt dobry przykład.Chodziło mi o to, że sprzeciwia się wszystkim zasadom, które znam.Nie rozumiem tylko dlaczego.- Gracie.- Tata unosi brodę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl