[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ben też nie wyglądał na szczególnie zaskoczonego.Być może odczuwał ulgę.Monty i Skordeno podeszli do niego, lecz Ben nadal siedział wśród płacht przykrywających meble, owinięty w tweedową marynarkę jak w pled.Skordeno poklepał go po ramieniu, po czym razem z Montym pochylili się i jak doświadczeni tragarze podnieśli go delikatnie.Kiedy zapewniłem Bena, że nie zdradziłem go, pokręcił głową, jakby chciał powiedzieć, że nie ma to żadnego znaczenia.Smiley odsunął się na bok, żeby ich przepuścić.Wbijał we mnie pytająco krótkowzroczne oczy.- Zamówiliśmy dodatkowy rejs - powiedział.- Nie płynę - odparłem.Odwróciłem od niego wzrok i kiedy znów spojrzałem w jego stronę, już go nie było.Usłyszałem, jak jeep oddala się.Przeszedłem pusty hol i idąc za odgłosami muzyki, znalazłem się w gabinecie zawalonym książkami, gazetami i czymś, co wyglądało jak rozłożony na podłodze manuskrypt powieści.Stefanie siedziała bokiem w głębokim fotelu.Przebrała się w podomkę, a jej jasne złociste włosy opadały luźno na ramiona.Miała bose stopy.Nie podniosła głowy, kiedy wszedłem.Przemówiła do mnie, jakby znała mnie przez całe życie.W pewnym sensie tak było dzięki temu, że przyjaźniłem się z Benem.Wyłączyła gramofon.- Byłeś jego kochankiem? - zapytała.- Nie.Chciał, żebym nim został.Teraz to wiem.Uśmiechnęła się.- A ja chciałam, żeby został moim kochankiem, ale to też nie było możliwe, prawda?- Chyba tak.- Byłeś już z kobietą, Ned? - Nie.- ABen?- Nie wiem.Myślę, że próbował, ale nic z tego nie wyszło.Oddychała głęboko, a po policzkach i szyi spływały jej łzy.Wstała,zaciskając mocno powieki, i jak niewidoma wyciągnęła ręce w moją stronę.Stojąc tak blisko, wtulała głowę w moje ramię, a jej ciałem wstrząsały spazmy płaczu.Objąłem ją ramieniem, ale odsunęła się i poprowadziła mnie do sofy.- Kto go zmusił, żeby stał się jednym z was? - zapytała.- Nikt.Sam dokonał wyboru.Chciał pójść w ślady ojca.- Czy można to nazwać wyborem?- W pewnym sensie.- Ty też jesteś ochotnikiem?- Tak.- A w czyje ślady poszedłeś?- Niczyje.- Ben nie miał predyspozycji do takiego życia.Nie powinni dać mu się zwieść.Miał zbyt wielki dar przekonywania.- Wiem.- A ty? Też potrzebujesz ich, żeby stać się mężczyzną?- To coś, co trzeba zrobić.- Stać się mężczyzną?- Chodzi mi o pracę.To jak wyrzucanie śmieci lub sprzątanie po pacjentach w szpitalu.Ktoś musi to robić.Nie możemy udawać, że nie ma problemu.- Ależ możemy.- Wzięła mnie za rękę i wplotła palce sztywno między moje.- Udajemy, że wiele rzeczy nie istnieje.Albo udajemy, że inne rzeczy są ważniejsze.Tylko tak można przetrwać.Nie pokonamy kłamców, okłamując ich.Zostaniesz na noc?- Muszę wracać.Nie jestem Benem, tylko sobą.Jego przyjacielem.- Chciałabym coś ci powiedzieć.Mogę? Igranie z rzeczywistością jest bardzo niebezpieczne.Zapamiętasz to?Nie pamiętam pożegnania, było pewnie zbyt bolesne i dlatego wymazałem je z pamięci.Wiem tylko, że musiałem zdążyć na prom.Nie czekał na mnie jeep, więc wybrałem się na piechotę.Pamiętam słony smak jej łez i zapach włosów, kiedy spieszyłem przez nocny wiatr.Pamiętam czarne chmury kłębiące się wokół księżyca i uderzenia morskich fal o skaliste brzegi zatoki.Pamiętam cypel i niski oświetlony parowiec, który właśnie odcumowywano.Wiem też, że przez cały rejs stałem na pokładzie dziobowym, a pod koniec stał obok mnie Smiley.Zdążył już pewnie poznać historię Bena i wyszedł na pokład, oferując mi na pocieszenie swe milczące towarzystwo.Nigdy już nie zobaczyłem Bena - trzymali go z dala ode mnie, kiedy wychodziliśmy na brzeg - ale kiedy usłyszałem, że został zwolniony, napisałem do Stefanie z zapytaniem, gdzie go mogę znaleźć.Mój list został zwrócony z adnotacją „adresat wyjechał”.Chciałbym móc wam powiedzieć, że Ben nie spowodował zniszczenia siatki, ponieważ Bili Haydon zdradził ją dużo wcześniej.Albo że siatkę tę stworzyli komuniści niemieccy lub Rosjanie, żeby czymś nas zająć i podtykać nam fałszywe informacje.Ale obawiam się, że prawda była inna, ponieważ w tym czasie Haydon miał dość ograniczone wpływy i nie trafił jeszcze służbowo do Berlina.Po zdemaskowaniu Billa Smiley zapytał go nawet, czy maczał w tej sprawie palce.Bili roześmiał się.- Od lat marzyłem, żeby położyć łapy na tej siatce - odpowiedział.- Kiedy usłyszałem, co się stało, miałem cholerną ochotę, żeby posłać młodemu Cavendishowi bukiet kwiatów, ale nie byłoby to zbyt rozsądne.Gdybym spotkał dzisiaj Bena, mógłbym go najwyżej pocieszyć, że jeśli wtedy nie rozwaliłby tej siatki, kilka lat później zrobiłby to za niego Haydon.Stefanie mógłbym natomiast powiedzieć, że na swój sposób miała rację - chociaż i ja ją miałem - i że jej słowa na zawsze pozostały w mej pamięci, nawet wtedy, gdy przestałem uważać ją za źródło wszelkiej mądrości.Może nigdy jej nie zrozumiałem, może należała bardziej do tajemnicy Bena niż do mojej, była jednak pierwszym z syrenich głosów, ostrzegających o dwuznaczności mojej misji.Czasem zastanawiam się, kim dla niej byłem, ale obawiam się, że wiem aż nadto dobrze: nieopierzonym, nie znającym życia żółtodziobem, drugim Benem, który ukrywał słabość pod maską siły i znajdował schronienie w zamkniętym świecie konspiracji [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl