[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Posłuchaj, co ma nam do powiedzenia.Ja niestety muszę jechać.Do widzenia.* * *Kiedy wrócił do komisariatu, całkiem zapomniał o sprawie chłopa i jego amfory.Poszedł do gospody „San Calogero” zjadł pół kilo gotowanych ośmiorniczek, świeżych, rozpływających się w ustach, przyprawionych solą, czarnym pieprzem, czosnkiem, cytryną, natką pietruszki.Po powrocie do biura zobaczył Fazia i natychmiast przypomniał mu się Consolato Damiano.— Czego chciał tamten chłop? Ten od amfory?Fazio uśmiechnął się.— Szczerze mówiąc, ta jego sprawa nie wygląda na nic poważnego i dlatego nie spieszyłem się, żeby ją panu zreferować.Zostawił mi kartkę, którą znalazł w amforze.To skrawek gazety z zeszłego roku, widać wyraźnie datę: 3 sierpnia 1997.— Jaka to gazeta?— Tego nie wiem, tytułu gazety na tym skrawku nie ma.— I tylko tyle?— Nie, bo na tej kartce jest parę słów napisanych ręcznie.Coś takiego: „Na pomoc! Zabije mnie!” Myślę jednak…Montalbano obruszył się.— I wydaje ci się, że to nic poważnego? Pokaż mi tę kartkę.Fazio wyszedł, wrócił, podał komisarzowi wąski pasek papieru.Drukowanymi literami, dziecinnym pismem, ktoś napisał: NAPOMOC! MIZABIJE!— Pewnie to głupi dowcip, komuś zachciało się zażartować z tego chłopa — stwierdził nieustępliwie Fazio.* * *Grafologom charakter pisma z pewnością coś mówi; komisarzowi, który nie był grafologiem, charakter tego pisma, te słowa niegramatyczne i nieporadne także jednak coś mówiły.Powiedziały mu mianowicie, że są prawdziwe, że jest to naprawdę prośba o pomoc.O dowcipie, jak chciał Fazio, trzeba zapomnieć.Ale przecież do głosu doszło tu tylko wrażenie, nic więcej.Dlatego Montalbano postanowił zająć się tą sprawą sam, nie mieszając do tego swoich podwładnych; a nuż jego starania nie wypalą, okażą się nieporozumieniem, wtedy przynajmniej nie narazi się na drwiące uśmieszki Augella i całej brygadierskiej kompanii.Przypomniał sobie, że rejon, gdzie odbywał się targ, jest ściśle wytyczony i podzielony na wiele kwater oznakowanych liniami z wapna narysowanymi na ziemi.Prócz tego każda z kwater ma swój numer, żeby nie dochodziło do sporów i awantur między handlarzami.Zaczął więc od tego, że poszedł do urzędu miasta.Poszczęściło mu się.Urzędnik, który nazywał się De Magistris, wyjaśnił mu, że kwatery zarezerwowane dla handlujących wyrobami glinianymi są tylko dwie.W pierwszej, której przydzielono numer osiem, wystawia swój towar Giuseppe Tarantino.Ta kwatera leży w dolnej części targu.A w części górnej, w pobliżu cmentarza, leży kwatera trzydzieści sześć, przydzielona drugiemu handlarzowi amforami i naczyniami z gliny, Antoniowi Fiorello.— Ale musi pan wiedzieć, panie komisarzu, że sprawy nie zawsze tak się układają, jak to wygląda na papierze — powiedział De Magistris.— Dlaczego?— Dlatego, że handlarze dogadują się między sobą i często zamieniają się miejscami.— Ci dwaj od amfor?— Nie tylko ci.Na planie jest, powiedzmy, napisane, że numer dwadzieścia ma handlarz owocami i warzywami, a tymczasem gdy ktoś temu zaufa i tam pójdzie, natrafi na stragan z butami.Nas to nie obchodzi, wystarczy, że kupcy żyją ze sobą w zgodzie, bez awantur.* * *Montalbano wrócił do biura, poprosił Fazia o wskazówkę, jak ma dojechać do Consolata Damiano, wsiadł do samochodu i ruszył.Wieś Ficuzza, gdzie mieszkał chłop, była zabitym deskami odludziem, leżącym miedzy Vigŕtą a Montelusą.Żeby dotrzeć na miejsce, musiał po półgodzinnej jeździe polną drogą zostawić auto i wspinać się w górę wąską dróżką przez następne pół godziny.Miał już tego dość, kiedy w końcu doszedł do małej chałupy.— Halo? Jest ktoś w domu? — zawołał.— Kto to? — usłyszał głos ze środka.— Komisarz Montalbano.Pokazał się Consolato Damiano w kaszkiecie na głowie i wcale nie wydawał się zdziwiony.— Proszę wejść.Rodzina Damiana siadała właśnie do stołu.Składała się ze starszej kobiety, o której Consolato powiedział, że to Pina, jego żona, czterdziestoletniego syna Filippa i jego trzydziestoletniej żony Gerlandy, która zajmowała się dwójką dzieci, chłopcem i dziewczynką.Jadalnia była duża, część, w której była kuchnia, miała także piec chlebowy na drewno.— Zje pan z nami? — spytała pani Pina, dostawiając do stołu dodatkowe krzesło.— Dzisiaj mamy trochę makaronu z brokułami.Montalbano podziękował i usiadł.Kiedy zjedli makaron, pani Pina wyjęła z pieca trzymaną w cieple pieczeń z kózki z ziemniakami.Danie było smaczne, delikatne i przyjemne, słowem, zgodne z naturą kózki, czy to żywej, czy nieżywej.Na koniec, widząc, że nikt go nie pyta, po co tu przyszedł, sam zaczął mówić.— Panie Damiano, nie pamięta pan przypadkiem, na którym straganie kupił pan amforę?— Dobrze pamiętam.Na tym bliżej cmentarza.W kwaterze zajmowanej przez Tarantino.Ale on mógł przecież zamienić się miejscami z Horellem.— Wie pan, jak się nazywa handlarz?— Wiem.Nazywa się Pepč.Tylko nazwiska nie znam.Giuseppe.Mógł to być tylko Giuseppe Tarantino.Rzecz rozwiązała się nadzwyczaj łatwo.Można ją było załatwić jednym telefonem.Ale gdyby w domu Consolata Damiano był telefon, Montalbano nie skosztowałby makaronu z brokułami i pieczonej kózki.* * *W biurze zastał Mimě Augella, który najwyraźniej czekał na niego.— W czym rzecz, Mimě? Za pięć minut idę do domu.Zrobiło się późno i czuję się zmęczony.— Fazio powiedział mi o tej aferze z amforą.Połapałem się, że chcesz się tym zajmować po kryjomu i nie brać sobie nikogo z nas do pomocy.— Zgadłeś.A co o tym myślisz?— Co mogę myśleć? Rzecz może być równie dobrze poważna, jak też idiotycznie głupia.Ale kto wie, wykluczyć tego nie należy, może tu nawet chodzić o porwanie.— Myślę tak samo jak ty.Jednak bierz pod uwagę rzeczywiste fakty: od ponad pięciu lat nie zdarzyło się u nas porwanie dla okupu.— Żeby tylko od pięciu! Znacznie dłużej.— W zeszłym roku także nie słyszało się choćby o próbie porwania.— To jeszcze nic nie znaczy, Salvo.Mogło być i tak, że porywacze i rodzina porwanego woleli utrzymać w tajemnicy wiadomość o porwaniu i o swoich pertraktacjach.— Nie sądzę.Dziś dziennikarze wiedzą wszystko, potrafią ci nawet przeliczyć włosy nie powiem gdzie.— Dlaczego w takim razie mówisz, że to może być porwanie?— Tak, porwanie, ale nie dla okupu.Już zapomniałeś o tym łajdaku, który porwał dziecko, żeby zamknąć gębę jego ojcu, bo ojciec gotów był współpracować z wymiarem sprawiedliwości? A potem to dziecko udusił i wpakował do kwasu solnego.— Pamiętam, Salvo.— Może tu chodzi o coś podobnego.— Może, Salvo.Ale może też mieć rację Fazio.— I dlatego nie chcę, żebyście mi się plątali pod nogami.Jeśli się pomylę, jeśli wdam się w głupstwo, przynajmniej tylko sam będę z siebie kpił.* * *Nazajutrz rano, o siódmej, poszedł raz jeszcze do urzędu miasta.— Dowiedziałem się, że ten handlarz amforami, którym się interesuję, nazywa się Giuseppe Tarantino.Mogę dostać od pana jego adres?— Naturalnie.Zaraz zajrzę do kartoteki — powiedział De Magistris.Po pięciu minutach wrócił z kartką w ręku:— Mieszka w Calascibetta, przy via De Gasperi 32.Chce pan także numer telefonu?* * *— Catarella, musisz mi wyświadczyć przysługę.Taka specjalną i ważną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]