[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A teraz sam zobaczę.Miał zamiar wstać, lecz panna Talley, jak w szkole, kazała mu siedzieć spokojnie, po czym sama przeszła się wzdłuż okien.Złożyła meldunek, że nic nowego nie zaszło, oprócz tego, że myszołowy wróciły na ścierwo jelenia.Żaden z nich nie wybrał byka.Jeleń był dojrzalszy i bardziej im smakował.Staunton pokiwał głową.- Nie sądzę, żeby coś się wydarzyło.To gra na przetrzymanie, dopóki któreś z nas nie zechce stąd wyjść.Nie próbował dostać się do domu, a gdyby mu na tym zależało, dawno by to zrobił.Każde większe zwierzę z łatwością wyłamie drzwi, jeśli wcześniej się go nie zastrzeli.- Albo człowiek.Dziwi mnie, że nie wysłał żadnego przeciw panu.- Nie było powodu.Chyba żeby chciał mnie zabić, lecz wyraźnie tego nie chce, dopóki tu siedzę.Nawet wolałbym, żeby kogoś nasłał.Przestrzelić nogę szarżującego byka, nie zabijając go przy tym, to niebezpieczna zabawa.Z człowiekiem poszłoby łatwiej.- Skąd pan wie, doktorze, że nie jestem wrogiem? Bez trudu może mnie pan postrzelić w nogę.Roześmiał się.- Nawet o tym nie pomyślałem.Zresztą byk, który pojawił się zaraz po pani przybyciu, jest wystarczającym dowodem.„To” nie może kontrolować więcej niż jednego żywiciela naraz.Wstał i przeciągnął się, walcząc z ziewaniem.- Idę zanurzyć się w zimnej wodzie.Obejdę okna na piętrze, gdy wanna będzie się napełniała.Poszedł na górę.Za pół godziny był z powrotem.Wyglądał na odświeżonego, przynajmniej zewnętrznie.Panna Talley skończyła posiłek.Usiedli w bawialni i mówili na zmianę.Staunton nalegał, że osobiście będzie dokonywał obchodu okien, bo niebezpieczeństwo zaśnięcia na siedząco wzrasta, gdy zostaje sam choć na chwilę.Lepiej, żeby się ruszał.Godziny ciągnęły się w nieskończoność.Oboje wymyślali dziesiątki podstępów, ale zaraz odrzucali je jako niepraktyczne lub niebezpieczne.Wreszcie Staunton postanowił sprawdzić, czy oblężenie trwa nadal.Wyszedł przed drzwi z dubeltówką.Gdy zobaczył, że krążący wysoko po niebie ptak zaczyna pikować, wystrzelił, nie czekając, aż się zbliży.Odległość była jednak za duża.Musiał strzelić jeszcze raz, gdy ptak był już niebezpiecznie blisko.Gdyby nie uskoczył, zostałby uderzony.Martwy jastrząb rąbnął o próg.Fizyk powtórnie załadował broń, zanim - posługując się lufą - zepchnął ścierwo z werandy.Krew poplamiła mu buty i mankiety spodni.Poszedł na górę, żeby się przebrać i wziąć jeszcze raz zimną kąpiel.Zostawił wodę w wannie.Po pierwszej bowiem kąpieli uświadomił sobie, że nawet sto galonów, jak oceniał zawartość zbiornika, nie pozwoli na zbyt częste napełnianie wanny.Druga kąpiel niewiele mu pomogła.Omal nie zasnął w wodzie.Był prawie na granicy wytrzymałości.Powiedział o tym pannie Talley i poprosił ją, żeby przyniosła dzbanek zimnej wody i szklankę.Polecił jej siedzieć tuż naprzeciw niego i chlustać mu wodą w twarz, ilekroć spostrzeże, że zamyka oczy na dłużej niż mrugnięcie.Przyniosła wodę, a na dodatek ręcznik, gdyby musiała spełnić jego prośbę.Przyszło jej to uczynić dwukrotnie w ciągu godziny - za każdym razem, gdy przerywał w połowie zdania i oczy mu się zamykały.Była szósta, gdy zdarzyło się to po raz ostatni.Za godzinę powinno być ciemno.Wątpił, czy zdoła nie zasnąć.Osuszył twarz ręcznikiem i wstał, lekko się kołysząc.- Panno Talley.Takie postępowanie nic nie da.Nawet gdybym usiadł na pinezkach, w końcu stracę świadomość.Musimy zrobić jedną z dwóch rzeczy - obie są niebezpieczne, więc wybór zostawiam pani.Pierwsza, wychodzę do miasta albo przynajmniej do najbliższego telefonu.Zabieram dubeltówkę, a pani zostawiam pistolet.Może uda mi się, może przeceniamy niebezpieczeństwo i zasięg działania wroga.A jeśli mnie się powiedzie, pani wyjdzie z tego cało.Przyjedzie tu kilka wozów pełnych policji stanowej, wszyscy ze strzelbami i pistoletami maszynowymi.Jeśli zaś nie.- Nie - przerwała mu stanowczo panna Talley.- Jeśli już, to jedziemy razem.Ja prowadzę.Albo idziemy pieszo, jeżeli pan uważa, że tak będzie lepiej.Ale właściwie dlaczego mamy iść?- Bo, po pierwsze, wtedy nie zasnę, a po drugie - będę mógł obserwować niebo.Jak już wcześniej mówiłem, ciężki ptak nurkujący z wysoka może przebić dach pani samochodu.Choć, przyznaję, nie brałem pod uwagę naszej wspólnej wyprawy.Nie wiem, która z tych możliwości jest bardziej niebezpieczna.Teraz wydaje mi się, że najlepiej będzie, jeśli po prostu pójdę spać.Tutaj, w tym pokoju, na sofie.Najpierw jednak musimy się zabezpieczyć.Proszę mnie związać.W kuchni jest pięćdziesiąt stóp sznura do bielizny.Starczy pani na dobrą robotę.Chodzi o to, że - po pierwsze - nasz pogląd na to, co się ze mną stanie, gdy zasnę, może być błędny.Po drugie, jeśli wróg mnie opanuje, a ja będę związany, nie zdoła skrzywdzić ani mnie, ani pani, panno Talley.Ponadto uniemożliwi mi to popełnienie samobójstwa, a nieprzyjacielowi znalezienie innego żywiciela.To zaś znaczy, że będzie pani mogła bezpiecznie pojechać do miasta i sprowadzić pomoc.- Jaką.jaką pomoc, kiedy pan będzie.- Najpierw zobaczymy, co się stanie, a potem pomyślimy.Jeśli dotrze pani do miasta, nie będzie już pośpiechu.Proszę skontaktować się z najwyższymi, dostępnymi pani, władzami, opowiedzieć, co tu zaszło, i dodać do tego mój tekst.Niech pani zadzwoni najpierw do FBI i postara się o połączenie z Rogerem Price’em albo z Billem Kellermanem.To moi przyjaciele i prawdopodobnie potraktują panią poważnie.Zapamięta pani nazwiska, czy mam je zapisać?- Roger Price albo Bill Kellerman.Zapamiętam.Ale skąd mam wiedzieć, że bezpiecznie dojadę do miasta? Chyba że zaraz po zaśnięciu obudzi się pan i zacznie postępować jak szaleniec.- Jeśli tak, to sprawa będzie jasna.Jeśli nie, musi pani podjąć takie ryzyko jak ja niedawno.Wyjdzie pani na werandę z dubeltówką i.sprawdzi, czy nastąpi atak.Jeżeli nie, jest szansa, że się uda.Albo.chwileczkę, nie ma w ogóle ryzyka.Gdy będę związany, pani po prostu poczeka do jutra na szeryfa.Tak będzie bezpieczniej.Powinienem był od razu o tym pomyśleć.Jestem taki senny, że zaczynam bredzić.- Dobrze - powiedziała panna Talley - to bardziej mi się podoba niż pomysł wyprawy - samotnej czy we dwoje - do miasta.Idę po sznur.Poszli do kuchni.Odmierzył odpowiednią długość, podczas gdy ona szukała noża.W bawialni Staunton wyjął pistolet z kieszeni i razem z amunicją położył na półce.Dubeltówkę oparł o ścianę przy drzwiach.- Proszę to trzymać z dala ode mnie.Nóż także.Zwiąże mi pani najpierw ręce na plecach, potem położę się, a pani skrępuje kostki.Odwrócił się do niej z założonymi rękami.- Gdybym oszalał i próbował rozerwać więzy, proszę zamroczyć mnie rękojeścią pistoletu.Ale niech się pani postara nie zabić mnie.Jeśli bowiem będę już pod kontrolą wroga, moja śmierć go uwolni i pozwoli wybrać nowego żywiciela.Wówczas może opanować nawet panią, jeżeli zaśnie pani przed przybyciem szeryfa.Panna Talley manipulowała przy więzach.- Jest pan pewien, że wyprawa do miasta byłaby mniej bezpieczna?- Pewien nie jestem, ale tak przypuszczam.- Dobrze.Nie za ciasno?- Nie.Nie mogę sięgnąć węzła palcami.To doskonale.Teraz się kładę.Postaram się nie zasnąć, dopóki nie zwiąże mi pani nóg w kostkach.Ledwie wytrzymał.Gdy tylko uznał, że więzy są odpowiednie, westchnął i zamknął oczy.Natychmiast zasnął głęboko.Panna Talley obserwowała go przez chwilę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]