[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ponieważ nie życzę sobie, by moikoledzy się dowiedzieli, że nie potrafię skłonić świeżo poślubionejżony do tego, by ze mną spała.Ponieważ mam wiele twarzy,Elizabeth, ale przede wszystkim jestem mężczyzną.Mam tylkoswoją dumę.Dziewczyna spojrzała na niego, zaskoczona jego słowami.- Rozumiesz mnie? - spytał.Nie rozumiała.A jednak.jakoś rozumiała.Nawet za dobrze.Czasami, kiedy socjeta albo jej matka poniżały ją, ona równieższukała oparcia w swej dumie, aby przetrwać trudny okres.Mogłaczasami być upokorzona publicznie, ale nigdy nie pozwalała, abyktoś to wyczytał z jej twarzy.- Więc? - Lucien domagał się odpowiedzi.- Jak sobie życzysz - odrzekła wreszcie i poczuła, że ogarnia ją cośna kształt współczucia.Wtedy przyszło jej coś do głowy.Zesztywniała.Dobry Boże, w co ona się ubierze? A on?To pytanie gnębiło Elizabeth przez resztę drogi.A jechali długotego dnia.Mieli zatrzymać się na postój tuż pod Oksfordem.Stamtąd wyruszą następnego poranka do Walii.Normalniewyprawa zajęłaby im dwa pełne dni, ale oni mieli przebyć tę trasęw jeden dzień, a przynajmniej tak zaplanował Ravenwood.Były towłaściwie jedyne słowa, jakie skierował do Elizabeth od czasu ichwcześniejszej rozmowy.Elizabeth wcale to nie przeszkadzało; niemogła przestać myśleć o małżeńskich żądaniach księcia.Pejzaże, które mijali w drodze, zaliczały się do najpiękniejszych wAnglii.Elizabeth widziała łagodne wzgórza i kamienne lubdrewniane ogrodzenia, które zaznaczały granice posiadłości.Tłustekrowy i białe owce pasły się na i łąkach ocienianych przezogromne wiązy o szmaragdowozielonych liściach.Droga byłagładka, mimo iż niedawno padał deszcz.Po błękitnym niebiewędrowały puszyste białe obłoczki, a lekki wiatr delikatniechłodził twarz.- Jesteśmy już prawie na miejscu - rzekł Lucien, wyrywając żonę zzamyślenia.Jego zielone oczy miały kolor paproci prześwietlonychsłońcem.- Przypuszczam, że będziesz chciała się przebrać.-Uśmiechnął się.- Chyba że chcesz ciągnąć za sobą ten materiał?Elizabeth potrząsnęła przecząco głową, odwracając od niego oczy.Jej spojrzenie przyciągnął promień słońca, który przecinał całewnętrze powozu, zmieniając kolor aksamitnych obić z czerwonegona pomarańczowy.- Miło mi to słyszeć - stwierdził Lucien.- Zaczynałem sięzastanawiać, czy ta masa tkaniny nie miała przypadkiem trzymaćmnie na odległość w trakcie podróży.Elizabeth szybko podniosła na niego wzrok.- Gdybym sądziła, że to poskutkuje, nie zdjęłabym tej suknidzisiejszej nocy.Kącik ust Luciena uniósł się w grymasie niegrzecznego uśmiechu,zielone oczy rozbłysły.- Masz całkowitą rację.Taki podstęp nie przyniósłby rezultatu.Jakbyć może słyszałaś, jestem mistrzem w zdejmowaniu sukien zkobiet.- Wydawało mi się, że w ich zadzieraniu.Luciena najwyraźniej zaskoczyła ta odpowiedź.Prawdę mówiąc,Elizabeth sama była nią zdumiona.Jednak napięte do ostatecznościnerwy sprawiały, że przestała się liczyć ze słowami.- Czyżby ktoś naplotkował ci o mnie?Elizabeth nie znosiła, kiedy tak się do niej uśmiechał.Czuła się przez to tak, jakby jechała w towarzystwie bożka miłości.Uśmieszek zdawał się mówić: „Jestem bardzo grzesznymmężczyzną.Będziesz grzeszyć ze mną?"Przełknęła ślinę, tłumacząc sobie, że powinna zachowaćobojętność.Niestety, nie potrafiła.Uśmiech Luciena sprawił, że zkolei ona czuła się bardzo, bardzo niegrzeczna.prawie jak wtedy,kiedy ją pocałował.Najwyraźniej postradała zmysły.- Całe towarzystwo mówi o twojej reputacji - powiedziała i zarazmusiała zwilżyć językiem wargi.Co gorsza, on cały czas się w niąwpatrywał.Ścisnęło ją w dołku.To dlatego w czasie jazdy nienawiązywała z nim rozmowy.Za każdym razem, gdy prowadzilikonwersację, Elizabeth czuła się, jakby prowokowała drapieżnika.- Hmm.Pewnie tak.Chociaż, gdybym miał tak wiele kochanek, iletwierdzi towarzystwo, dawno już umarłbym z wyczerpania.Elizabeth nie znosiła tego, że czasami Lucien ją rozśmieszał.Jak tomożliwe? Dobry Boże, ona nawet go nie lubiła.Chciał ją zmusić,żeby z nim spała.Nie powinien jej rozśmieszać.Nieoczekiwanie w tym momencie powóz zwolnił.Elizabeth nawetnie zauważyła, że wjechali do małego miasteczka.Zatrzymali się tak gładko, jakby podróżowali latającym dywanem.Elizabeth wyjrzała przez okno po swej lewej stronie.W podmuchuwieczornego wiatru kołysał się szyld z napisem: „Pod Kaczką iŁabędziem".Nad drewnianym dachem gromadziły się chmury, aniżej w odległości zaledwie kilku mil wisiała mgła.Można się jużpożegnać ze słoneczną pogodą, pomyślała Elizabeth i zadrżała.- Wygląda na to, że ścieżka jest trochę błotnista - zauważył książę,wysiadając.Drzwi powozu przytrzymywał stojący sztywno służącyw liberii.Elizabeth, która służących zatrudnionych przez swegoojca mogła policzyć na palcach jednej ręki, była trochęzażenowana faktem, że teraz ma nie tylko woźnicę, ale takżechłopca stajennego i dwóch forysiów.To obrzydliwe.Książę rzuciłjej spojrzenie.- Zaproponowałbym, że cię przeniosę na rękach, ale obawiam się,że obfity tren twojej sukni uniemożliwi mi to.- Chciałabym się jak najszybciej przebrać - szepnęła Elizabeth.- Nie - odparł książę, kręcąc głową.- Postanowiłem, że będzieszchodzić nago.W ten sposób będzie dużo przyjemniej.- Żarty sobie ze mnie stroisz.- W rzeczy samej, lecz musisz przyznać, że była to intrygującasugestia.- Uśmiechnął się tym pięknym, ciepłym uśmiechem, odktórego poczuła się dziwnie.- Poleciłem jednemu ze służących, byzapakował trochę ubrań dla ciebie, podczas gdy my braliśmy ślub.Braliśmy ślub.Och, jak te słowa ją raniły.Poślubiła jednego znajsłynniejszych londyńskich hulaków.Nicponia, którego bardziejpociągał alkohol i cygara niż zarządzanie posiadłościami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]