[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odgarnął włosy z czoła i podrapał szczękę, krzywiąc się, gdy poczuł szorstką szczecinę porastającą mu skórę.Uświadomił sobie, że się garbi, i wyprostował się pośpiesznie.Potem wrócił powoli do ciał.- Mówiłeś, że potrafisz się uzdrowić, tak? - powiedział do wielebnego.Trup wpatrywał się w deszcz.Gwynn czekał przez chwilę, ale w stanie wielebnego nie zaszła żadna zmiana.Odwrócił się i spojrzał na siłacza.Nawiedziło go dziwne pragnienie.Nie widział powodu, by mu nie ulec.Położył dłoń na rękojeści Gol’achab, ale potem jego spojrzenie padło na topór.Wypełniło go głębokie przekonanie, że gdyby użył tej broni, byłoby to nieprzyzwoite, niestosowne i wulgarne.Z tego właśnie powodu schylił się po nią i zamachnął z całej siły, ignorując ból w zranionej kończynie.Ostrze z łatwością przebiło grubą szyję.Gwynn odłożył topór, czując się lepiej.Z kolejnym bolesnym wysiłkiem przerzucił sobie ciało wielebnego przez ramię, zaniósł je do bistra i posadził na krześle.Feni wytrzeszczył oczy.Jego siostra i jej przyjaciółki również.Ubzdryngoleni dziennikarze obrócili się na stołkach barowych i również wlepili weń spojrzenie.Gwynn zignorował ich wszystkich.Po raz ostatni przemówił do swego martwego oponenta.- Jeśli rzeczywiście mnie uratowałeś, nie jestem pewien, czy powinienem ci dziękować.Sam mi mówiłeś, że nie może być chwały bez poświęcenia.Niedawno zrodziła się we mnie wiara w coś podobnego, ale teraz nie mogę już być tego pewien.Chwila, gdy mogłem się o tym przekonać, minęła.A druga może już nigdy nie nadejść.Nie wiem, który z nas zwyciężył, a który przegrał.Nie mogę powiedzieć, bym miał nadzieję, że ty wygrałeś, chciałbym jednak, byś znalazł to, czego szukałeś.Gwynn zostawił wielebnego na krześle, podszedł do baru i wyjął portfel.Skóra osłoniła przed uszkodzeniem banknoty.Odliczył małą sumę, a potem drugą, większą.- To za herbatę - oznajmił mrugającemu powoli Feniemu.- A to za pogrzeb naszego dobrego kapłana.Opuścił bistro, odgarniając zasłonę z paciorków.Feni popatrzył na wielebnego, a potem na banknoty, jakby się spodziewał, że znikną albo zamienią się w suche liście bądź w kawałki skóry umarłego, jak to ponoć zdarzało się pieniądzom z królestwa duchów.***Gdy Gwynn wdrapywał się na schody Corozo, jego uszu dobiegły nocne odgłosy.Jak zwykle poczuł też smród politury i przypalonych grzanek.Wróciwszy do mieszkania, ruszył prosto do umywalki, oczyścił się za pomocą trzech kwart wody szałwiowo-fiołkowej, ogolił się i umył włosy, wypłukując z nich wszystkie ślady krwi.Potem wybrał strój odpowiedni na podróż: czarne spodnie z koźlej skóry; batystową koszulę barwy kości słoniowej; czarną kurtkę jeździecką w niezłym stanie, uszytą z sukna; kremowy płócienny krawat, który zawiązał luźno; oraz solidne, wygodne buty.Uczesał włosy i związał je czarną wstążką.Doprowadziwszy wygląd do porządku, ułożył całą broń na biurku, a potem zaczął ją czyścić i oliwić.Cały dobytek zapakował do dwóch juków.Wymyślne stroje, które nosił w Ashamoil, zostawił na wieszakach, w tym również pawi płaszcz.Po chwili wahania zostawił również buteleczkę z mandragorą.Zabrał tylko paczkę auto-da-fé i trochę brandy na noce, które spędzi na szlaku.Następnie wszedł do sypialni i podszedł do lustra.Nie ujrzał w swej twarzy nic, czego nie było tam od lat.Na próbę skaleczył się lekko nożem w wewnętrzną powierzchnię lewej dłoni.Rana krwawiła normalnie, bez żadnych objawów cudownego zdrowienia.Spróbował uwierzyć w boga wielebnego, ale przekonał się z ulgą, że nie potrafi.- Prawdę mówiąc - powiedział do siebie - gdyby rzeczywiście jakiś bóg był odpowiedzialny za przywrócenie mi życia, musiałbym się zastanowić, co go skłoniło do wysłania kogoś takiego jak ja z powrotem na ulice świata.Trudno to uznać za jednoznaczny akt łaski.Odwrócił się od spoglądającego wzgardliwie odbicia w lustrze i zgasił lampy w pokoju.Wrócił do biurka i otworzył szufladę, w której leżała zawinięta w papier Rozmowa sfinksa z bazyliszkiem.Zawahał się.Przyszła mu do głowy szalona myśl, że rycina mogła się zmienić.Wyobraził sobie, że stanie przed nim nowa tajemnica, nowy ślad, którym będzie mógł podążyć i który zaprowadzi go do Beth, dokądkolwiek mogła odejść.Nie rozbił jaja i mało brakowało, by nie odwinął też ryciny, w końcu jednak zdecydował, że musi mieć pewność.Zdjął papier.Przyglądał się długo rycinie, nim się wreszcie upewnił, że nie zmienił się nawet najmniejszy szczegół.Owinął ją z powrotem i zamknął szufladę.O dach nadal tłukł monsun.Gwynn owinął się nieprzemakalną peleryną i włożył kapelusz z szerokim rondem.Zbliżał się czas odejścia.***Musiał pukać kilka minut do drzwi szpitala w Limewood, nim wreszcie otworzyła mu młoda siostra.Łatwo było zauważyć, że płakała.- Pani doktor nie ma - oznajmiła krótko i spróbowała zamknąć mu drzwi przed nosem.Gwynn złapał za klamkę i wcisnął się do środka, przepraszając siostrę w paru słowach.Poinformował ją, że to nie potrwa długo, i ruszył do sali, w której leżał Elm, nie zważając na protesty kobiety.Łóżko oddano już komuś innemu.Sprawdził wszystkie sale, ale nigdzie nie znalazł granda.- W laboratorium - poinformowała go siostra, gdy mijał ją w korytarzu.Nie chciała patrzeć mu w oczy.Gwynn udał się we wskazane miejsce.W pomieszczeniu było ciemno.Słyszał oddech, powolny i ciężki.Na półce leżały świece.Zapalił jedną.Elm siedział na krześle w niezgrabnej, bezwładnej pozycji.Gwynn podszedł bliżej.Grand miał rozdziawione usta, a na podbródku błyszczała mu ślina.Lewe oko okrywał bawełniany opatrunek.Prawa powieka mrugała powoli.- Elm?Gwynn podszedł jeszcze bliżej.Oko skierowało na niego spojrzenie cierpiącego ból zwierzęcia.Być może jednak nie do końca zwierzęcia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl