[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A przed nim stał Europejczyk, tak jakby w ogóle się stamtąd nie ruszał.- Porozmawiamy, Pielgrzymie? - spytał.Whitehead miał dreszcze pomimo panującego w saunie gorąca.Szczękał zębami.- Tak - powiedział.- Spokojnie? Uprzejmie i z godnością?Znowu: - Tak.- Nie spodobało ci się to, co ujrzałeś?Whitehead przebiegł palcami po swojej ziemistej twarzy, wbijając kciuk i palec wskazujący w zagłębienia po obu stronach nasady nosa, jakby próbował wypchnąć stamtąd zapamiętane obrazy.- Nie, do cholery - odpowiedział.Obrazy nie dadzą się usunąć.Ani teraz, ani już nigdy.- Może porozmawiamy gdzie indziej - zasugerował Europejczyk.- Nie masz jakiegoś pokoju, do którego moglibyśmy się teraz udać?- Słyszałem Carys.Krzyczała.Mamoulian zamknął na moment powieki, by przechwycić myśl dziewczyny.- Z nią wszystko w porządku - oznajmił.- Nie krzywdź jej.Jest dla mnie wszystkim.- Nie stała się jej żadna krzywda.Po prostu znalazła jedno z dzieł mojego przyjaciela.Breer nie tylko odarł psa ze skóry, ale też go wypatroszył.Carys poślizgnęła się na porozrzucanych wnętrznościach i okrzyk wyrwał jej się z płuc, nim zdołała go powstrzymać.Gdy ucichło jego echo, nasłuchiwała kroków rzeźnika.Ktoś biegł w jej kierunku.- Carys! - To był głos Marty’ego.- Jestem tutaj.Znalazł ją wpatrzoną w oskórowaną głowę psa.- Kto to, kurwa, zrobił? - wrzasnął.- On tu jest - wyjaśniła.- Gonił mnie.Dotknął jej twarzy.- Nic ci się nie stało?- To tylko ta głowa psa - odparła.- To był szok.Gdy wracali w stronę domu, przypomniała sobie sen, który ją obudził.Mężczyzna bez twarzy, przemierzający, z falą gówna u stóp, ten właśnie trawnik, po którym teraz szli - czy szli jego śladami?- Tu jest jeszcze ktoś - oświadczyła z całkowitą pewnością - oprócz zabójcy psów.- Oczywiście.Skinęła głową z kamienną twarzą, po czym ujęła Marty’ego pod ramię.- Ten drugi jest gorszy, skarbie.- Mam pistolet.Został w moim pokoju.Dotarli do drzwi kuchennych; obok nich wciąż leżała porzucona skóra psa.- Czy wiesz, kim oni są? - zapytał.Pokręciła głową.- Jeden jest gruby.- To było wszystko, co potrafiła powiedzieć.- Wygląda idiotycznie.- A drugi? Znasz go?Drugi? Oczywiście, że go zna: był Carys tak znajomy, jak jej własna twarz.W ostatnich tygodniach myślała o nim tysiąc razy dziennie; coś mówiło dziewczynie, że zna go od zawsze.To on był Architektem paradującym w jej snach, zanurzającym palce w jej karku, a teraz przybył, by uwolnić falę brudu, podążającą za nim przez trawnik.Czy był kiedyś taki czas, gdy nie żyła w jego cieniu?- O czym myślisz?Patrzył na nią: wyglądał doprawdy uroczo, gdy tak próbował niewzruszonym wyrazem twarzy przesłonić kompletną dezorientację.- Kiedyś ci powiem - odparła.- Teraz musimy znaleźć ten cholerny pistolet.Szli przez pogrążony w absolutnej ciszy dom.Żadnych krwawych odcisków stóp, żadnych krzyków.Zabrał broń ze swego pokoju.- Teraz do Papy - powiedział.- Sprawdźmy, czy z nim wszystko w porządku.Z zabójcą psów, wciąż kręcącym się gdzieś w pobliżu, ich poszukiwania z konieczności były ukradkowe i stąd niespieszne.Whiteheada nie znaleźli w żadnej z sypialń ani w jego garderobie.Łazienki, biblioteka, gabinet i duży hol też były puste.To Carys pierwsza pomyślała o saunie.Marty pchnął drzwi, a one otwarły się na oścież.Przed nim rozpostarła się ściana wilgotnego gorąca, a para krętymi smugami jęła wylewać się do holu.Z tego pomieszczenia ktoś z pewnością niedawno korzystał.Ale zarówno sama sauna, jak i jacuzzi wraz z solarium były puste.Gdy po pobieżnym przeszukaniu tych miejsc wrócił do Carys, ta stała na chwiejnych nogach, opierając się o framugę drzwi.- Nagle poczułam nudności - powiedziała.- Po prostu dopadło mnie to.Marty podtrzymał ją, gdyż nogi całkiem odmówiły jej posłuszeństwa.- Usiądź na chwilę.- Zaprowadził ją do ławki.Leżał na niej pokryty rosą pistolet.- Już mi lepiej - zapewniła.- Idź poszukać Papy.A ja tu zostanę.- Cholernie źle wyglądasz.- Dzięki - powiedziała.- A teraz idź już, proszę.Wolałabym się wyrzygać, gdy nikt nie patrzy, jeśli nie masz nic przeciwko temu.- Jesteś pewna?- Idź już, do cholery.Zostaw mnie samą.Poradzę sobie.- Zamknij drzwi na klucz, kiedy wyjdę - polecił z naciskiem.- Tak jest - odparła, obrzucając go przyprawiającym o mdłości spojrzeniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]