[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Żałuję nawet, że tego nie zrobiłem.Przynajmniej teraz wiedziałbym, co się z nią stało.Ta nieświadomość jest najgorsza.Mam nadzieję, że znalazła takie spełnienie, jakiego pragnęła.Znowu milczeliśmy.Nastąpił taki moment, że już chciałem ściągnąć białą rękawiczkę milczenia i uścisnąć dłoń jego szczerości, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili.To byłoby beznadziejne, jak spóźniona o sekundy zaledwie pomoc dla kilkuletniego dzieciaka ocalałego z katastrofy samochodowej, w której zginęli oboje rodzice.Nie wiadomo, czy lepiej to czy gorzej.– No i widzisz sam.Rodzina moja pomarła przedterminowo.Do tego już dawno się przyzwyczaiłem.Z kolei najstarsi kompani jakoś w taki absurdalny sposób skończyli życie.Ja już nie widzę żadnego sensu w świecie – zakończył swój monolog.Nie pożegnałem się z nim wtedy.Wstaliśmy po prostu i bez słowa rozeszliśmy się.Następnego dnia wieczorem zadzwonił do mnie Frogy.Powiedział tylko, że Kamil nie żyje, a ja wiedziałem, że to sprawa jego Kochanki.Potem zadzwonił Ludwik, a ja odpowiedziałem, że już wiem.Pozostawało pytanie: dlaczego teraz, a nie wcześniej? Gdybym znał odpowiedź, nigdy by do tego nie doszło.Nekropolia przyjęła Kamila, jakby go od dawna oczekiwała.Wszystko było dobrze zorganizowane.Ludzie przybyli na te uroczystości też sprawiali wrażenie, jakby od dawna wiedzieli, że muszą trzymać w pogotowiu odprasowane i wyczyszczone w chemicznych pralniach garnitury, i to specjalnie na tę okoliczność.Nie było ich wielu, ale i tak sprawiali wrażenie licznego tłumu, zawodzącego jakąś żałobną mantrę, której nie znałem:Tabaryba ra Tabaryba na Tabaryba ra Nane rai mata.Ja zjawiłem się bardzo pijany i jakby z łapanki.Zupełnie tak, jak chciałby Kamil.Z wiadomych względów wieko trumny było zamknięte, ale wyobrażałem sobie, że jest w niej samotny, ale jednak dumny, jak ostatni pokaleczony ząb starca.Wypada taki kiedy chce tego sam.Dopilnowałem, aby zakopano go głęboko, aby już nic złego mu się więcej nie przytrafiło, aby już się nie wygrzebał, nie wylazł, nie przeziębił.Sam dawno temu pogrzebałem w ziemi półżywcem nadzieję, ale zbyt płytko i trzeciego roku zmartwychwstała.Długo się męczyła powtórnie, zanim spopieliłem ją w krematorium nowej świadomości.Dygnąłem w podzięce Matce Ziemi, po czym upiłem się jeszcze bardziej i nie pamiętam już niczego więcej.Wiem tylko, że cmentarny park eksplodował.Radioaktywna bomba wspomnień zabiła mnie pierwszego.Po pewnym czasie dobrałem się do jego szuflady i zapisów na twardym dysku.Zamknięte szafy bywają puste, choć przed ich otwarciem trudno w to uwierzyć.Ale nie te.Było tego naprawdę sporo, tylko że wszystko rozrzucone w totalnym chaosie.Długo pracowałem nad tymi tekstami, dociekałem kamilologicznie, gdyż Leonardo postanowił je wydać.Uparł się i traktował je jak pośmiertny pomnik, nie zważając zupełnie na ich wartość.Sam nie wiem, co mam o nich sądzić.Kto tylko potrafi składać litery w sylaby, sylaby w wyrazy, wyrazy w teksty, przyzna, że istnieje wiele możliwych sposobów czytania.Gdyby złożył je Kamil, to być może udałaby się ta eutanazja języka, w którą wierzył jak prokurator w winę oskarżonego w procesie politycznym.Ja tymczasem adwokaciłem mu pośmiertnie i nie potrafiłem chyba jednoznacznie zbudować z tych zdań porządnej gilotyny.Powinienem kiedyś wrócić do Kamilowego Hciuptwerku, z takim mozołem złożonego przecież przeze mnie z pozostawionych fragmentów, ale na razie przeszkadza mi za bardzo jego nieobecność.A może właśnie jego ciągła obecność.Jest wiele rzeczy, do których powinienem być może powrócić, którymi powinienem się zająć od nowa, dotknąć ich jeszcze raz.Nie znajduję jednak odpowiednio silnej motywacji, nie są one w stanie obudzić żadnego imperatywu, skłaniającego mnie, wymuszającego na mnie, kolejne inwestycje czasu, energii, zaangażowania.Już dawno odkryłem, że wszelkie próby podejmować potrafię tylko raz jeden.Niektóre z nich o jeden raz za dużo.Potem szybko kilka dni.Trochę wolniej parę miesięcy.Znowu musiałem wytrzeć ręce.Za zasłoniętymi żaluzjami oknami nie robiłem nic, co by.Nastała zima.Noce, długie i zimne, jak szyny Kolei Transsyberyjskiej, przemierzałem zdewastowanym pociągiem do kobiet.Zatrzymywałem się rzadko i na krótko.Na przystankach nie było nikogo, kto by.Pejzaże były raczej jednostajne.Rozległa biel skacowanej pościeli.To też minęło.I teraz, najwierniejszą aromatyczną przyjaciółkę, którą spijałem, rozłożywszy się wygodnie w restauracji hotelu Monopol, chciałbym posłodzić poczuciem spełnienia, a jednak zadowalam się jak zwykle cukrem.Wszystko, co zdarzyło się naprawdę i na niby w moim życiu, znowu tańczy walca z tym, co się jeszcze nie wydarzyło w ogóle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]