[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Proszę zwrócić uwagę, że nigdy dwie takie fale nie nakładają się na siebie w jednym odbiorniku tak, jak nakładałyby się normalne ziemskie fale radiowe o jednakowej długości.I owszem, następują bezpośrednio po sobie, ale nigdy nie pojawiają się jednocześnie, nie zlewają się jak normalne fale nadawane na tej same] długości.Nie, to nie są zwykłe fale.— A czy pan profesor uważa, że to są istoty inteligentne?Profesor Helmetz zdjął okulary i jął przecierać ją z namysłem.— Wątpię, czy kiedykolwiek uda nam się stwierdzić to z całą pewnością — powiedział.— Jeżeli nawet są to istoty inteligentne, to ich inteligencja jest tak całkowicie różna od naszej, że nie znajdziemy chyba płaszczyzny, na której moglibyśmy nawiązać z nimi kontakt.My jesteśmy istotami materialnymi, one są niematerialne.Nie widzę żadnego wspólnego gruntu.— Ale jeżeli to są istoty obdarzone inteligencją…— No cóż, mrówki są też obdarzone swego rodzaju inteligencją.Można to nazwać instynktem, jak kto woli, ale instynkt jest też formą inteligencji.Bądź co bądź dzięki instynktowi mrówki potrafią dokonać przynajmniej niektórych z tych rzeczy, których człowiek dokonuje dzięki inteligencji.A jednak nie umiemy nawiązać kontaktu z mrówkami.Jeszcze mniej prawdopodobne jest, żeby udało nam się nawiązać kontakt z tymi przybyszami z kosmosu.Różnica pomiędzy inteligencją człowieka i mrówki jest niczym w porównaniu z różnicą, jaka musi istnieć pomiędzy inteligencją człowieka i fali radiowej.Nie, wątpię, żeby kiedykolwiek udało nam się nawiązać z nimi kontakt.Przypuszczenia profesora Helmetza nie były bezpodstawne.Nigdy nie udało się nawiązać kontaktu z falowcami.Termin „falowiec” — pochodny od „fali”, jak się nietrudno domyślić — powstał zaraz następnego dnia i bardzo szybko się przyjął.Co do akcji towarzystw radiowych, to ich kurs z 6 kwietnia utrzymał się przez cały następny dzień.Dopiero 8 kwietnia ktoś zadał profesorowi Helmetzowi pytanie, na które odpowiedź natychmiast przedrukowana została we wszystkich dziennikach.— Kiedy będzie można wznowić audycje radiowe? Wątpią, czy będzie to możliwe kiedykolwiek.W każdym razie nie będzie na pewno możliwe, dopóki falowce nie opuszczą atmosfery ziemskiej.A dlaczego niby miałyby opuszczać? Nie widzą powodu.Chyba że radio zostanie odkryte na jakiejś innej planecie i wyruszą w tamtym kierunku.Ale i to nie na wiele się zda, bo gdy tylko wznowimy audycje radiowe, przynajmniej cząść z nich natychmiast powróci na Ziemią.Po tym oświadczeniu akcje towarzystw radiowych i telewizyjnych spadły w ciągu godziny praktycznie rzecz biorąc do zera.Tym razem obeszło się jednak na giełdzie bez żadnych dzikich scen.Nikt gorączkowo nie sprzedawał posiadanych akcji, bo nikt ich nie skupował, gorączkowo ani nie gorączkowo.Wszystkie akcje radiowe pozostały w tych samych rękach, w jakich były.Pracownicy radia i telewizji, jak również aktorzy radiowi i telewizyjni zaczęli się rozglądać za innym zajęciem.Przynajmniej ci ostatni znajdowali je bez trudu, bo wszelkiego rodzaju lokale rozrywkowe wyrastały jak grzyby po deszczu.— Dwa zero — powiedział ni z tego, ni z owego George Bailey.Barman odparł, że nie rozumie.— Ja sam nie rozumiem, Hank.Tak mi się samo powiedziało.— Samo ci się powiedziało?— Tak mi coś strzeliło do głowy.Zrób mi jeszcze jeden taki cocktail i pójdę do domu.Mikser elektryczny nie działał i Hank musiał ręcznie bełtać napój.— Dobrze ci zrobi taka zaprawa — rzekł George.— Schudniesz trochę, jak tak dłużej pomieszasz.Hank burknął coś.Lód zadźwięczał wesoło, kiedy przechylił naczynie, by przelać napój do szklaneczki.George Bailey wypił wolniutko, po czym wyszedł na kwietniową ulewę.Zatrzymał się pod markizą, wypatrując taksówki.Obok stał jakiś starszy mężczyzna.— Ale zabawa — powiedział George.Starszy pan uśmiechnął się.— Już pan zauważył?— Zauważył Pan?— Zauważyłem? Co zauważyłem?— Niech pan się rozejrzy.Niech pan się dobrze rozejrzy.Z tymi słowy odszedł.Wszystkie przejeżdżające taksówki były zajęte, więc George stał dobrą chwilę.Ale w końcu się połapał.Dolna szczęka opadła mu trochę, zaraz jednak zamknął usta i wrócił z powrotem do baru.Wszedł do kabiny telefonicznej i wyszukał numer Pete’a Mulvaneya.Trzy razy źle się łączył, zanim usłyszał jego głos.— Mówi Bailey.Słuchaj, Pete, zauważyłeś, jaka dziwna burza?— Aż za dobrze.Nie ma wcale błyskawic.A powinny być, jak grzmi.— Co to może znaczyć? Znowu te falowce?— A co innego? To wszystko to dopiero początek…Coś zatrzeszczało i głos Pete’a rozpłynął się.— Hei, Pete, słyszysz mnie?Dźwięki skrzypiec.Pete nie gra przecież na skrzypcach.— Hej, Pete, co u diabła… Znów głos Pete’a w słuchawce.— Zajdź do mnie, George.Telefon też niedługo wysiądzie.Tylko przynieś z sobą…Rozległo się buczenie, po czym jakiś głos powiedział:— Nie zapomnijcie kupić biletów do Carnegie Hall.Najlepszą muzykę usłyszycie w…George powiesił ze złością słuchawkę.Mimo deszczu poszedł piechotą.Po drodze kupił butelkę whisky.Pete zaczął mówić, żeby coś z sobą przyniósł, może właśnie o to mu chodziło.Nie mylił się.Naleli sobie i podnieśli kieliszki do ust, kiedy światło zamigotało króciutko i zgasło.Po chwili zapaliło się z powrotem, ale znacznie ciemniej.— Nie ma błyskawic — powiedział George — a zdaje się, że niedługo nie będzie i elektryczności.Bo telefon już pewnie wysiadł do reszty.Co te falowce mogą robić z błyskawicami?— Zjadają je pewnie.Żywią się widocznie elektrycznością [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl