[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W momencie, gdy kon prawiezarywal sie chrapami w ziemie, smok ostrym pociagnieciem lapy zmiótl Eycka zsiodla.Wszyscy widzieli lecace w góre, wirujace blachy pancerza, wszyscyuslyszeli brzek i huk, z jakim rycerz zwalil sie na ziemie.Smok przysiadajac przygniótl konia lapa, znizyl zebata paszcze.Kon kwiknalprzerazliwie, zaszamotal sie i scichl.W ciszy, jaka zapadla, wszyscy uslyszeli gleboki glos smokaVillentretenmertha.- Meznego Eycka z Denesle mozna zabrac z pola, jest niezdolny do dalszej walki.Nastepny, prosze.- O, kurwa - powiedzial Yarpen Zigrin w ciszy, jaka zapadla.VIII- Obie nogi - powiedziala Yennefer wycierajac rece w lniana szmatke.- I chybacos z kregoslupem.Zbroja na plecach wgnieciona, jakby dostal kafarem.A nogi,to przez wlasna kopie.Niepredko on wsiadzie na konia.O ile w ogóle wsiadzie.- Ryzyko zawodowe - mruknal Geralt.Czarodziejka zmarszczyla sie.- Tylko tyle masz do powiedzenia?- A co jeszcze chcialabys uslyszec, Yennefer?- Ten smok jest niewiarygodnie szybki.Za szybki, by mógl z nim walczycczlowiek.- Rozumiem.Nie, Yen.Nie ja.- Zasady? - usmiechnela sie zjadliwie czarodziejka.- Czy zwykly, najzwyklejszystrach? To jedno ludzkie uczucie, którego w tobie nie wytrzebiono?- Jedno i drugie - zgodzil sie beznamietnie wiedzmin.- Co za róznica?- Wlasnie - Yennefer podeszla blizej.- Zadna.Zasady mozna zlamac, strachmozna pokonac.Zabij tego smoka, Geralt.Dla mnie.- Dla ciebie?- Dla mnie.Chce tego smoka.Calego.Chce go miec tylko dla siebie.- Uzyj czarów i zabij go.- Nie.Ty go zabij.A ja czarami powstrzymam Rebaczy i innych, zeby nieprzeszkadzali.- Padna trupy, Yennefer.- Od kiedy ci to przeszkadza? Ty zajmij sie smokiem, ja biore na siebie ludzi.- Yennefer - rzekl chlodno wiedzmin.- Nie moge zrozumiec.Po co ci ten smok?Az do tego stopnia olsniewa cie zólty kolor jego lusek? Przeciez nie cierpiszbiedy, masz niezliczone zródla utrzymania, jestes slawna.O co wiec chodzi?Tylko nie mów nic o powolaniu, bardzo prosze.Yennefer milczala, wreszcie, skrzywiwszy wargi, z rozmachem kopnela lezacy wtrawie kamien.- Jest ktos, kto moze mi pomóc.Podobno to.wiesz, o co mi chodzi.Podobnoto nie jest nieodwracalne.Jest szansa.Moge jeszcze miec.Rozumiesz?- Rozumiem.- To skomplikowana operacja, kosztowna.Ale w zamian za zlotego smoka.Geralt?Wiedzmin milczal.- Kiedysmy wisieli na moscie - powiedziala czarodziejka - prosiles mnie o cos.Spelnie twoja prosbe.Mimo wszystko.Wiedzmin usmiechnal sie smutno, wskazujacym palcem dotknal obsydianowej gwiazdyna szyi Yennefer.- Za pózno, Yen.Juz nie wisimy.Przestalo mi zalezec.Mimo wszystko.Oczekiwal najgorszego, kaskady ognia, blyskawicy, ciosu w twarz, obelgi,przeklenstwa.Zdziwil sie, widzac tylko powstrzymywane drzenie warg.Yenneferodwrócila sie powoli.Geralt pozalowal swoich slów.Pozalowal emocji, która jezrodzila.Granica mozliwosci, przekroczona, pekla jak struna lutni.Spojrzal naJaskra, zobaczyl, jak trubadur szybko odwraca glowe, unika jego wzroku.- No, to sprawe honoru rycerskiego mamy juz z glowy, prosze waszmosci - zawolalBoholt, juz w zbroi, stajac przed Niedamirem, wciaz siedzacym na kamieniu znieodmiennym wyrazem znudzenia na twarzy.- Honor rycerski lezy tam i jeczycichutko.Kiepska to byla koncepcja, mosci Gyllenstiern, z wypuszczeniem Eyckajako waszego rycerza i wasala.Palcem nie mysle wskazywac, ale wiem, komu Eyckzawdziecza polamane kulasy.Tak, jako zywo, za jednym pociagnieciem mamy zglowy dwie sprawy.Jednego szalenca, chcacego szalenczo ozywiac legendy o tym,jak to smialy rycerz w pojedynke pokonuje smoka.I jednego kretacza, którychcial na tym zarobic.Wiecie, o kim mówie, Gyllenstiern, co? To dobrze.Ateraz nasz ruch.Teraz smok jest nasz.Teraz my, Rebacze, zalatwimy tego smoka.Ale na wlasny rachunek.- A umowa, Boholt? - wycedzil kanclerz.- Co z umowa?- W rzyci mam umowe.- To niebywale! To zniewaga majestatu! - tupnal noga Gyllenstiern.- KrólNiedamir.- Co, król? - wrzasnal Boholt wspierajac sie na ogromnym, dwurecznym mieczu.-Moze król zyczy sobie osobiscie, sam isc na smoka? A moze to wy, jego wiernykanclerz, wtloczycie w blachy wasze brzuszysko i wystapicie w pole? Czemu nie,prosze bardzo, my zaczekamy, prosze waszmosci.Mieliscie swoja szanse,Gyllenstiern, gdyby Eyck zadzgal smoka, to wy wzielibyscie go calego, nam niedostaloby sie nic, ni jedna zlota luska z jego grzbietu.Ale teraz za pózno.Przejrzyjcie na oczy.Nie ma juz komu bic sie w barwach Caingorn.Nieznajdziecie drugiego takiego durnia jak Eyck.- Nieprawda! - szewc Kozojed przypadl do króla, wciaz zajetego obserwacja sobietylko znanego punktu na horyzoncie.- Królu panie! Zaczekajcie tylko krzyne,niech no nadciagna nasi z Holopola, a tylko ich patrzec! Pluncie naprzemadrzala szlachte, precz ich pognajcie! Obaczycie, kto smialy naprawde, ktow garsci mocny, a nie w gebie!- Zamknij pysk - spokojnie odezwal sie Boholt scierajac plamke rdzy znapiersnika.- Zamknij pysk, chamie, bo jak nie, to ja ci go zamkne tak, ze cizebiska do gardzieli wleca.Kozojed, widzac zblizajacych sie Kenneta i Niszczuke, wycofal sie szybko, skrylwsród holopolskich milicjantów.- Królu! - zawolal Gyllenstiern.- Królu, co rozkazesz?Wyraz znudzenia znikl nagle z twarzy Niedamira.Nieletni monarcha zmarszczylpiegowaty nos i wstal.- Co rozkaze? - powiedzial cienko.- Nareszcie zapytales o to, Gyllenstiern,zamiast decydowac za mnie i przemawiac za mnie i w moim imieniu.Bardzo sieciesze.I niech tak zostanie, Gyllenstiern.Od tej chwili bedziesz milczal isluchal rozkazów.Oto pierwszy z nich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]