[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W koñcu ich dogoni³em.Grupa liczy³a teraz czterech, a na czele szed³ ¿o³nierznios¹cy Orsyê.Nadal sprawia³a wra¿enie bezw³adnego i martwego brzemienia.Tylko fakt, ¿e uznali za konieczne j¹ zabraæ, wskazywa³, i¿ jeszcze ¿yje.Nie dawa³a mi spokoju myœl o jeŸdŸcach u¿ywaj¹cych energetycznych ró¿d¿ek.Przeciw takiej broni mój miecz na nic siê nie zda.Zatêskni³em za pistoletemstrza³kowym.Równie dobrze móg³bym zatêskniæ za dobrze uzbrojonym oddzia³em!Nie dostrzeg³em tak¿e nawet œladu wierzchowców, które mia³yby czekaæ na „moj¹"grupê.Mo¿e poszed³ po nie pi¹ty ¿o³nierz?Skorzysta³em z os³ony ska³ i pobieg³em jak mog³em najszybciej po nierównymterenie.Zerkn¹wszy w dó³, stwierdzi³em, ¿e jestem ju¿ bardzo blisko ¿o³nierzyw ciemnych p³aszczach.Zatrzymali siê.Dowódca z pogardliwym lekcewa¿eniemcisn¹³ Orsyê na ziemiê.Upad³a na trawiasty kawa³ek gruntu i le¿a³a nieruchomo.¯o³nierze zaœ odeszli nieco dalej i usiedli, najwyraŸniej czekaj¹c na coœ.Dzieñ by³ pochmurny i ciemny.W zaroœlach i miêdzy drzewami rosn¹cymi nad rzek¹zawsze mo¿na znaleŸæ kryjówkê.Ale ¿eby tam dotrzeæ, musia³bym siê cofn¹æ iwspi¹æ wy¿ej.Zawaha³em siê, bo straci³bym z oczu ca³¹ grupê.A co, je¿eli maj¹gdzieœ wierzchowce?Czterech ¿o³nierzy.Lecz mia³em tylko miecz, a poniewa¿ dosz³oby do walkiwrêcz, nie zdo³a³bym ich pokonaæ.Wówczas nie przyda³bym siê na nic Orsyi aniKaththei.Rzeka wci¹¿ przyci¹ga³a mój wzrok.Przyjrzawszy siê jej wodom pomyœla³em, ¿emusi byæ tutaj g³êboko.Gdyby Orsya ocknê³a siê i uciek³a do rzeki, mia³abyszansê ratunku.W przeciwieñstwie do czwórki przeœladowców znalaz³aby siêprzecie¿ w swoim ¿ywiole.Tkwi¹c tu nie rozwi¹¿ê ¿adnego problemu.Musia³em coœ zrobiæ.Jeden z ¿o³nierzyotworzy³ torbê i poda³ racje ¿ywnoœciowe swoim kolegom.Zdj¹³em z ramienia swoj¹ sakwê podró¿n¹.Moj¹ uwagê przyci¹gn¹³ le¿¹cy nawierzchu koc.W pustynnym, zielono-br¹zowym krajobrazie czysta zieleñ,ulubiony kolor mieszkañców Zielonej Doliny, rzuca³a siê w oczy.Potrz¹sn¹³eWp³aszczem, rozwijaj¹c go.Czy mo¿na zrobiæ tak, ¿eby cz³owiek zdawa³ siê byæjednoczeœnie w dwóch miejscach?Zwin¹wszy znów p³aszcz w wa³ek i przyciskaj¹c go dopiersi wspi¹³em siê pomiêdzy dwie ska³y.Wiatr.jak na razie wiatr misprzyja³.Naci¹³em mieczem drobnych ga³êzi, wepchn¹³em je do p³aszcza i za pomoc¹ zapinkiszyjnej i klamerek od kaftana zrobi³em zeñ t³umok.Z bliska nikogo niewprowadzi³by w b³¹d, ale z daleka, jeœli jeszcze dodatkowo go upiêkszê.Pchaj¹c i ci¹gn¹c umieœci³em nieporêczny pakunek miêdzy ska³ami.Nie odwa¿y³emsiê wepchn¹æ go zbyt mocno, gdy¿ móg³by nie wypaœæ, kiedy zechcê.Czy utrzymago powrós³o poœpiesznie skrêcone z trawy? Poczo³ga³em siê w dó³ zbocza, ci¹gn¹cza sob¹ sznur.Otworzy³em usta.Up³ynê³o wiele lat, od kiedy tego nie robi³em, ostatni razjeszcze przed okaleczeniem prawej rêki.Nie mia³em te¿ okazji do æwiczeñ.Wrzasn¹³em.DŸwiêk nie dobieg³ z miejsca, w którym przykucn¹³em, ale spomiêdzyska³, gdzie umieœci³em wypchany ga³êziami p³aszcz.Uda³o siê! Nadal mamumiejêtnoœæ brzuchomówstwa! Jeszcze raz zaskrzecza³em i rezultat przeszed³wszelkie moje oczekiwania, gdy¿ jakieœ zjawisko echa wzmocni³o i pomno¿y³o mójkrzyk i wydawa³o siê, i¿ wo³a kilka osób.Szarpn¹³em za sznur.Pêk³ i urwanykoniec znalaz³ siê obok mnie.Na szczêœcie si³a szarpniêcia by³a dostateczna.Zielona plami wychyli³a siê,potoczy³a i zniknê³a mi z oczu.Obserwowa³em siedz¹cych w dole zbrojnych.Zerwali siê na równe nogi z broni¹ w pogotowiu' i rozgl¹dali siê woko³o.PóŸniej dowódca i jeden z ¿o³nierzy ruszyli ku miejscu, gdzie znikn¹³ tobó³.Dwaj pozostali zbli¿yli siê do siebie i zaczêli wpatrywaæ w ska³y.Zacz¹³em przekradaæ siê z jednej kryjówki do drugiej, wykorzystuj¹c wszelkiearkana sztuki zwiadu.Je¿eli jeszcze przez chwilê mnie nie zauwa¿¹, dotrê doOrsyi.Bêdziemy mieli szansê, wprawdzie nik³¹, ale zawsze szansê.Nadszed³ czasna ostatnie posuniêcie.Tym razem z moich ust nie wydoby³ siê krzyk, ale raczej dŸwiêk przypominaj¹cyniezrozumia³y rozkaz.Dotar³ ze ska³ nad g³owami stra¿ników.Opuœci³em kryjówkê i pomkn¹³em co si³ w nogach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]