[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Jak na z³oœæ ten odcinekrzeki jest zupe³nie prosty i nie ma ¿adnych punktów orientacyjnych.– Popatrz – zwróci³em jego uwagê.Przy brzegu czernia³y nasmo³owane bale, stanowi¹ce zapewne niegdyœ podstawêpomostu wychodz¹cego na rzekê.Szef przerzuci³ r¹czkê steru i wolno podp³ynêliœmy do brzegu.By³o tu nada³bardzo g³êboko.Pale wygl¹da³y tak, jakby tkwi³y w piasku od niepamiêtnychczasów.Za nimi widaæ by³o pozosta³oœci niegdyœ brukowanej drogi.Obecniekorzenie drzew powyrywa³y wiêkszoœæ kamieni.– Chyba jesteœmy na miejscu – mrukn¹³em.Michai³ popatrzy³ uwa¿nie na trzymanew rêce zdjêcie.– Na to wygl¹da – powiedzia³.– Klasztor znajduje siê w pew­nym oddaleniu odrzeki.Wyci¹gnêliœmy ³Ã³dkê na brzeg i ukryliœmy j¹ w krzakach, a sami objuczenisprzêtem ruszyliœmy naprzód.Droga bieg³a zakosami.Przez wszystkie lataœció³ka miejscami pokry³a j¹ ca³kowicie.Grube pnie cedrów przywodzi³y na myœlkolumny.Nieoczekiwanie znaleŸliœmy siê pod ³ukiem bramy.Wymurowano j¹ wzamierzch³ej przesz³oœci z wielkich bloków granitowych.Po drewnianychskrzyd³ach wrót po­zosta³y tylko potê¿ne zawiasy poroœniête grub¹ warstw¹ rdzy.W dwie strony ci¹gn¹³ siê mur wzniesiony z mniejszych g³azów, bardzo sta­rannieobrobionych.– Klasztor? – zapyta³em.Przytakn¹³.Weszliœmy na dziedziniec.Las wtargn¹³ tu przed piêæ­dziesiêciu,mo¿e siedemdziesiêciu laty.Drzewa poros³y wszystko.Podwórze, zagrodê, gdzieniegdyœ trzymano krowy, ruiny budynków gospodarczych, inspekty, gdzie hodowanowarzywa, ogródki, gdzie w ciep³ych promieniach s³oñca nabiera³y mocy leczniczezio³a.Samosiejki œwierków wgryz³y siê w szczeliny pomiêdzy ceg³ami i blokamigranitu.Zbity las prawie uniemo¿liwia³ poruszanie siê.Drzewa za­s³ania³ywidok, broni³y ci¹gle tajemnic klasztoru.W g¹szczu krzaków widaæ by³opokruszone kawa³ki cegie³.Kiedyœ sta³y tu zapewne jakieœ budynki.– No ³adnie – mrukn¹³em.– Robota na lata.Zanim przecze­szemy ca³y tenteren.Michai³ popatrzy³ na fotografiê, potem na niebo i ruszy³ w lewo, wzd³u¿ muru.Niebawem stanêliœmy przed sporym budynkiem, tak¿e wzniesionym z granitowychbloczków.Ze wszystkich stron otacza³y go gêsto rosn¹ce choinki.Spora ichczêœæ usch³a z braku œwiat³a, ale pozosta³e dzielnie wdziera³y siê w kamienist¹powierzchniê niegdyœ brukowanego dziedziñca.S¹dzi³em, ¿e budynek bêdziezamkniêty, ale drzwi wyrwano ju¿ dawno.Wdrapaliœmy siê po krêtych schodach.ZnaleŸliœmy siê w niewielkiej salce.W jego stropie widnia³y starannieobmurowane otwory, z których kiedyœ zwisa³y zapewne liny.– Dzwonnica – domyœli³ siê Pan Samochodzik.– Dzwonnica – potwierdzi³ Michai³.– W górê.Dwie kondygnacje wy¿ej zatrzymaliœmy siê w sali, gdzie niegdyœ wisia³y dzwony.Obecnie pozosta³y po nich tylko stalowe belki.Dach dawno run¹³.Przegni³ekawa³ki gontów trzaska³y nam pod nogami.Na œcianach pod warstw¹ grzybówniszcz¹cych tynki majaczy³y jesz­cze zatarte postacie œwiêtych.Freski utraci³yswoje barwy, niszcza³y, umiera³y.W kilku miejscach tynk odpad³ od œcianyods³aniaj¹c rów­ny mur wzniesiony z cegie³ strychulcowych, nosz¹cych œladypalców ludzi, którzy wyrównywali ich powierzchniê przed trzystu lub cztery­stulaty.Wpatrywa³em siê w zatarte przez czas i deszcze malowid³a.Œwiêty Serafin zSarowa, Chrystus jako dobry pasterz otoczony przez owce.Su­rowe twarzeœwiêtych o oczach patrz¹cych jak gdyby z innego œwiata.Resztki greckichnapisów.Przypomnia³em sobie zasypany przez b³otny obryw klasztor we wsi Ahoraw Turcji.Osypuj¹ce siê freski w tamtejszej kaplicy.Jak niewiele czasupoœwiêci³em, aby je dok³adniej obejrzeæ.Michai³ podszed³ do okna i wyjrza³.– Bingo – powiedzia³.Wyjrzeliœmy i my.Klasztor le¿a³ u naszych stóp.Z góry widaæ by³o niemalwszystko.Monaster zajmowa³ minimum dziesiêæ hektarów powierzchni.Gêstyzagajnik sosenek wyrós³ na dziedziñcu.Samosiejki œwierków rozsadza³y ruinypozbawione dachów.– Tam by³ pewnie g³Ã³wny budynek – Michai³ machn¹³ d³oni¹ wskazuj¹c pêkaj¹ce,ale ci¹gle jeszcze monumentalne mury wznie­sione z dobrze wypalonej czerwonejceg³y.– Tam cerkiew.A to chy­ba by³o zaplecze socjalne i budynki gospodarcze– wskaza³ kilka sto­sów gruzu, gdzie ros³y brzózki.– Koron¹ muru mo¿emy obejœæ ca³y kompleks dooko³a – za­uwa¿y³ Pan Samochodzik.– Rany, jakie to wielkie.Chyba wiêksze ni¿ Solówki.Po twarzy naszego towarzysza przebieg³ cieñ, jakby nazwa zamie­nionego na³agier klasztoru o¿ywi³a w jego duszy jakiœ ból.Szef nie zauwa¿y³ tego.– Spory – przyzna³ Michai³.– Choæ oczywiœcie s¹ i wiêksze.Tam chyba by³ag³Ã³wna cerkiew – wskaza³ stosy gruzu i wystaj¹ce spod nich resztki œcian.–Wysadzili j¹ bolszewicy.No, to od czego zaczniemy?– Klasztor powinien mieæ skarbiec – zauwa¿y³em – gdzie prze­chowuje siêprzedmioty liturgiczne, nadania i inne wa¿ne dokumen­ty.Mo¿e najpierw zajrzymydo kaplicy?Ruszyliœmy koron¹ muru.Przez setki lat pada³y nañ nasiona œwier­ków wydmuchaneprzez wiatr z szyszek.Wgryza³y siê w wapienne spoiwa miedzy ceg³ami,kie³kowa³y i ginê³y, zanim nadesz³a zima.Nastêpnie zdobywa³y nieco wiêcejmiejsca.Drzewka ¿y³y kilka lat, po czym usycha³y.S³oñce rozgrzewaj¹cekamienne bloki wysysa³o z nich ¿ycie.Mchy i porosty trzyma³y siê lepiej.Oblepia³y mur grubym zie­lonym ko¿uchem.Przeszliœmy kilkadziesi¹t metrów.Narogu klaszto­ru w mur wpuszczono potê¿n¹ basztê.Tu tak¿e nie by³o drzwi.Weszliœmy do wnêtrza.Pod³oga spróchnia³a i czêœciowo zawali³a siê.Wybrzuszonedeski sufitu w ka¿dej chwili grozi³y zarwaniem siê na nasze g³owy.Dach pokrytygontem ci¹gle jeszcze zabezpiecza³ wnê­trze przed deszczem.Tu tak¿e by³ fresk.Biskup Miko³aj unosi³ palec jak gdyby ostrzegaj¹c; choæ wiedzia³em, ¿e jest topopularny w sztuce bizantyjskiej oraz prawos³awnej symbol b³ogos³awieñstwa,poczu³em siê nieswojo.Przybyliœmy jak hieny cmentarne, aby odnaleŸæ kawa³ekz³ota z kilkoma czerwonymi kamykami.Przypomnia³ mi siê Adman Sahar, planuj¹cyrozkopywanie grobowców w Dolinie Œwiêtego Jakuba u podnó¿a Araratu.Czy byliœmyod niego lepsi? Za baszt¹ ci¹gn¹³ siê mur.Przeszliœmy nim jeszczekilkadziesi¹t metrów, a po­tem znaleŸliœmy schodki na dó³.Przedzieraliœmy siêchwilê przez krza­ki.Z bliska kaplica sprawia³a wra¿enie znacznie mniejszej.Dachów­ki, którymi niegdyœ pokryty by³ dach, pospada³y na ziemiê.Ceg³y odstrony po³udniowej najmocniej nagrzewanej przez s³oñce wygl¹da³y jeszczezupe³nie dobrze, ale te od pó³nocy osypywa³y siê przy lada dotkniêciu.Pokrywa³y je sine liszaje ¿yj¹cych na murach glonów.Weszliœmy do wnêtrza.Strop by³ prawie ca³y, panowa³ pó³mrok.W jednym z niewielkich okien ocala³fragment witra¿a.Freski ze œcian odpad³y razem z tynkami.Zachowa³ siê tylkokawa³ek jednego z malowide³, przedstawiaj¹cy œwiêtego Pantelejmona.Pod³ogêpokrywa³a warstwa nawianej, a mo¿e naniesionej przez wodê ziemi.Poniewiera­³ysiê tu ceg³y, kawa³ki jakichœ drewnianych sprzêtów, tak¿e od³amki ciemnego¿Ã³³toczerwonego marmuru, byæ mo¿e pochodz¹cego ze zniszczonego o³tarza.Wœcianach znajdowa³y siê nisze grzebalne, obecnie roztrzaskane.Ktoœ jednakpozbiera³ koœci i u³o¿y³ w jednej z nich.Czaszki pokryte zielon¹ pleœni¹patrzy³y w zadumie w prze­strzeñ.W innej niszy ktoœ wyskroba³ na œcianiekrzy¿, a poni¿ej na wbitym w œcianie gwoŸdziu zawiesi³ ma³¹ amatorskonamalowan¹ iko­nê.Farba ³uszczy³a siê lekko z powodu wilgoci.Ka³u¿a woskuwyzna­cza³a miejsce, gdzie palono œwieczki.Podszed³em i przyjrza³em siêuwa¿nie ikonie.Popatrzy³em w twarz œwiêtego, ale nie zdo³a³em gozidentyfikowaæ.– Niedawno powieszona – zauwa¿y³em.– GwóŸdŸ nie zd¹¿y³ zardzewieæ.Ale samajest doœæ stara [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl